tag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post4755280917080047086..comments2024-01-26T10:16:07.422-08:00Comments on Opera czyli boski idiotyzm: Être, ou ne pas être - "Hamlet" z La MonnaieUnknownnoreply@blogger.comBlogger6125tag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-53542105532478206512014-01-26T02:19:43.255-08:002014-01-26T02:19:43.255-08:00Na pocieszenie-dobre wiadomości z MET. Wczoraj Sal...Na pocieszenie-dobre wiadomości z MET. Wczoraj Salvatore Cordella odniósł wielki i zasłużony sukces zastępując chorego Ramona Vargasa w partii Nemorina. Świetna była Nietrebko, a Erwin nawet całkiem całkiem, choć mam wrażenie, że Dulcamara to jego najlepsza rola! Wydaje mi się, że poziom spektakli w MET bardzo się podniósł za dyrekcji Gelba, bo 10 lat temu zdarzały się katastroficzne. Nie zapomnę historycznego już charczenia Heppnera w "Lohengrinie"(swoją drogą, gdzie on się zapodział?). Doskonale gra orkiestra, bo chyba wreszcie przyzwyczaiła się do innych dyrygentów, niż fantastyczny skądinąd Jimmy i czerpie korzyści z różnorodności,podniósł się poziom chóru (Donald Palumbo), oby tak dalej! Odnośnie jeszcze regietheater, ja też mam parę spektakli z tego gatunku, które lubię.Wolałabym jednak, aby te inscenizacje były jedynie ciekawym uzupełnieniem normalnego teatru operowego. Pozdrawiam EwaAnonymousnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-71981282262182884892014-01-25T06:02:00.851-08:002014-01-25T06:02:00.851-08:00Ah, reżyseria... Kolejny temat-rzeka. Do niedawna ...Ah, reżyseria... Kolejny temat-rzeka. Do niedawna też byłam skłonna te wszystkie "nietradycyjne" spektakle wrzucić do jednego wora i utopić w oceanie. Zwłaszcza , że stały się obowiązujące - poza Ameryką nie da sie już chyba niczego wystawić "po bożemu". Zgadzam się też z opinią, że po raz pierwszy powinno się oglądać operę w wersji tradycyjnej a dopiero dobrze ją znając można się bezpiecznie zanurzyć w nowomodnych interpretacjach. Tyle, że teraz idąc do teatru jestem ciekawa nie tylko tego, jak to będzie wykonane od strony muzycznej, ale także tego, co zobaczę. Od kiedy zobaczyłam "Katię Kabanową" w reż. Carsena, "Opowieść o niewidzialnym.." Tcherniakova, "Holendra Tułacza" Kuseja , "Fidelia" Bieito, "Don Giovanniego" Trelińskiego straciłam tę niewzruszoną pewność, którą miałam jeszcze całkiem niedawno. Zwłaszcza, że wszystko to (oprócz Carsena) są reżyserzy, którym nie ufam, i którzy doprowadzili mnie w przszłości do szewskiej pasji. Teraz uczę się nie nastawiać z góry i oceniac konkretny spektakl, niezależnie od tego, czy tradycyjny, czy nie. Wszystko ma swoje dobre i złe strony - w regietatrze może Cię zawsze spotkać coś wstrętnego i obrzydliwego, w tradycyjnym możesz troszkę przysnąć. Ale nie wtedy, gdy od strony muzycznej rzecz jest ekscytujaca, bo koniec końców w operze to ciągle jeszcze ona decyduje. <br />Ostatnio "mam fazę" na "Cosi fan tutte" i powracałam do przedstawień Strehlera (z młodym Kaufmannem) i Chereau (Aix-en-Provence, z Degout). Jakie one były piekne! I jak żałosne są przy nich psychodramy Gutha... <br />Dreszczy, rzecz gustu - ja juz nie mogę znieść Pucciniego (oprócz Manon Lescaut" i "Turandot"). Jako odtrutke na Furlanetta zawsze można sobie zafundować Pape - nie do pobicia w roli Filipa. <br />Hui He jako Gioconda? Ciekawe, głos musiał jej się rozwinąć.Papagenahttps://www.blogger.com/profile/11053541996894301390noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-48337757381212678102014-01-25T03:42:49.582-08:002014-01-25T03:42:49.582-08:00P.S. "Gioconda" w Deutsche Oper w trady...P.S. "Gioconda" w Deutsche Oper w tradycyjnej inscenizacji!!! http://www.deutscheoperberlin.de/de_DE/calendar/la-gioconda.11380610 Cud jakiś, czy co? A jednak można! E.Anonymousnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-56037104057458106882014-01-25T03:09:53.576-08:002014-01-25T03:09:53.576-08:00Jak już pisałam, ja też lubię poszukiwać i w ostat...Jak już pisałam, ja też lubię poszukiwać i w ostatnich latach wysłuchałam tych odkrytych dzieł multum. Oczywiście "Hamleta" do nich nie zaliczam, choćby dzięki dwóm znakomitym studyjnym nagraniom, jakie od dawna istnieją. Jeśli chodzi np. o "Carlosa", to wybacz, ale ja mam już powyżej uszu Furlanetta, którego skądinąd bardzo lubię, ale co za dużo, to niezdrowo. Niedawno słyszałam udany debiut Biełosielskiego w partii Filipa i mam nadzieję, że wreszcie coś tu drgnie. Bardzo udany występ Kunde w "Otellu" traktuję jednak jako ciekawostkę, nie sądzę by śpiewał tę rolę stale. Nazwa "żelazo" nie jest moja, użył jej lubiany przez nas p.Kamiński, a on na ogół ma fajne "złote myśli". Zgadzam się, że sporo jest naprawdę dobrych przedstawień oper tych kompozytorów, których wymieniłaś. Tyle tylko, że nie wywołują one u mnie tego specyficznego dreszczyka, co zdarzało mi się często ładnych już parę lat temu. Może to wina reżyserów, którzy z uporem szukają w operze tego, czego w niej nigdy nie było i nie ma. Choćby wymieniony przez Ciebie Strauss, ze znakomitej, jeszcze enerdowskiej biografii Ernesta Krauze(osobistego przyjaciela Straussa) wiemy, że dla tego kompozytora niezwykle ważne było skrajne zróżnicowanie środowisk akcji w poszczególnych jego dziełach. Tymczasem dziś w każdej inscenizacji Straussa mamy te same okoliczności i te same szare garnitury, nawet w bajkowej "Kobiecie bez cienia"- i po co nam to? Mam wrażenie, że te inscenizacje dobre są dla pokolenia obecnych dwudziesto-trzydziestolatków, którzy uważają, że dzieje ludzkości rozpoczęły się wraz z wynalezieniem telefonu komórkowego. Jak słusznie ostatnio zauważył (jak zwykle zresztą) p. Kamiński, opera to dzieło dla ludzi, którzy interesują się przeszłością. Wyśmiewane przez znanego reżysera "renesansowe rajtki" też przecież jednak istniały, i dlaczego unikać ich na scenie, nie twórzmy pokolenia operowo-historycznych analfabetów. Zresztą, tacy śpiewacy jak Callas, Gobbi, Domingo, Christow i paru innych pokazali już kiedyś, że można być znakomitym operowym aktorem w "tradycyjnej" inscenizacji. Najgorsza jednak sytuacja w pedagogice wokalnej-i tu pesymizm skrajny. Ten zawód wymaga bardzo wielu lat doświadczenia i z dnia na dzień to się nie poprawi,a wybitni śpiewacy często są fatalnym nauczycielami(!), ale to bardzo szeroki temat na inny post. Pozdrawiam EwaAnonymousnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-66187053052874759102014-01-24T10:54:49.568-08:002014-01-24T10:54:49.568-08:00Temat jest szeroki, ale postaram się krótko wyłoży...Temat jest szeroki, ale postaram się krótko wyłożyć swoje stanowisko. Oczywiście, zgadzam się, że sytuacja w operze włoskiej, od Rossiniego do Verdiego nie jest w tej chwili dobra. Chociaż nie nazwałabym tego katastrofą, dopóki zdarzają się takie przedstawienia jak chciażby zeszłoroczny "Don Carlo" (nawet x2, bo i w BSO i w ROH), "Moc przeznaczenia" w BSO czy "Otello" w Wenecji. Z "Włoszką" też nieszczęścia nie ma, dopóki są młode mezzosoprany typu DeShong . Najgorzej z Bellinim, tu rzeczywiście adekwatność stylistyczna śpi głębokim (oby nie wiecznym) snem. Tyle, że opera to coś znacznie więcej niż to, co nazywasz żelazem (zapomniałeś się przedstawić, więc piszę troszkę na ślepo). A wystarczy się przyjrzeć jak pięknie rozkwiło nam wykonawstwo barokowe, ile jest świetnych wokalnie przedstawień Richarda Straussa, sporo niezłego Wagnera, Mozart też ma się nienajgorzej. Zdecydowanie róznimy się opinią na temat repertuaru - ja uwielbiam poszukiwać ("Hamlet" nie jest taka rzadkością), i myślę, że jest nas dużo z podobnym nastawieniem. Narzekania na stan współczesnej wokalistyki są tak stare jak opera sama i nigdy nie ucichły. To standard. Myślę, że "kryzys włoski" to tylko faza, która minie.Oby jak najszybciej, bo mnie on również martwi, zwłaszcza, że wynika moim zdaniem ze stanu wokalnej pedaogogiki i żarłoczności muzycznego rynku, połykajacego i wypluwającego talenty coraz szybciej. Pozdrawiam. Papagenahttps://www.blogger.com/profile/11053541996894301390noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-7352443351712692855.post-34222449404773403692014-01-24T06:20:49.736-08:002014-01-24T06:20:49.736-08:00"I mimo, iż od dawna słychać jeremiady, niekt..."I mimo, iż od dawna słychać jeremiady, niektórzy z zastanawiającą konsekwencją wieszczą pierwszą, drugą itd. śmierć opery będąc nawet w stanie wystawić akt zgonu i podając różne przyczyny nieszczęścia (regietheater, kryzys wokalny, brak wielkich dyrygentów) nasza ulubienica ma się nie najgorzej". Nie wiem tylko, czy udany spektakl repertuarowej rzadkości to akurat powód do stwierdzenia, że opera ma się dobrze. Z jednej strony-tak, poszerzenie repertuaru to niezaprzeczalny sukces ostatnich lat. Ale np. fatalny wokalnie i reżysersko "Trubadur" z tegoż brukselskiego teatru, daje miłośnikom "żelaza" słuszne prawo do narzekań. Podobnie słaba muzycznie "Lucrezia Borgia". Ja też lubię poznawać te nowe dzieła, ale przychodzi moment, że dostaję przesytu, bo bez "żelastwa" w wielkich wykonaniach żyć jednak nie można. W końcu wiele wydobytych z zapomnienia oper Rossiniego nie dorównuje niestety inwencją "Kopciuszkowi" czy "Włoszce" nawet w przybliżeniu. I czy mimo niezaprzeczalnych wartości poznawczych nie jest to jakiś rodzaj ucieczki od marnego "Trubadura", czy jeszcze gorszej "Aidy"? Taki repertuar łatwiej jest obsadzić, mamy sporo dobrych i sprawnych głosów lirycznych, które jednak nie są w stanie dobrze zaśpiewać "Otella " albo "Lohengrina".Anonymousnoreply@blogger.com