czwartek, 30 maja 2013

Przed "Don Carlo" w Monachium

Rodzinny dramat spowodował, że nie dotarłam do Londynu na "Don Carlo". Z recenzji wynika , że to były magiczne spektakle, Mariusz Kwiecień odniósł sukces debiutując w roli Posy a Anja Harteros tradycyjnie odwołała wszystkie występy poza premierowym. Nic to, udało mi się zdobyć bezcenny bilet na na "Don Carlo" w Monachium, a tam , jeśli wszyscy będą zdrowi powinno być jeszcze lepiej niż w styczniu 2012. O czym skrupulatnie doniosę. Na razie oddałam się wspomnieniom , co lubię od czasu do czasu i obejrzałam dwie wersje niemal już antyczne. Salzburg, 1986. Cyrk Karajana w pełnej krasie: jego protegowani śpiewacy, jedna z jego orkiestr (wiedeńska, oczywiście) i on sam jako gwiazda gwiazd, celebrujący siebie samego w sposób nieznośny. Ale, trzeba staremu draniowi to przyznać: dyrygował znakomicie. Nie wiem, kto tym razem odpowiadał za wybór wersji dzieła, bo dokonany został najgorszy z możliwych , czyli czteroaktowa wersja włoska pozbawiająca amantów uzasadnienia ich historii a tym samym spłaszczająca motywacje – czyli także charaktery. Wystawiono ją nie tylko pod batutą , ale też w reżyserii Karajana, a był on wyjątkowo pozbawionym fantazji,  nudnym reżyserem. Taki też jest ten spektakl – olśniewający ciężkimi, bogatymi dekoracjami i sztywnymi, stylowymi kostiumami, które przytłaczają  zarówno widza, jak wykonawców.  Jose Carreras był wówczas w niezłej kondycji głosowej i  chociaż szczyt swoich możliwości miał już za sobą, ciągle jego śpiewanie szczerze cieszyło uszy. Interpretacja od strony czysto aktorskiej już dużo mniej. Fiamma Izzo d’Amico, którą Karajan usiłował dość namolnie, acz bez większego powodzenia lansować snuła się po scenie niczym widmo (piękne, trzeba przyznać) i sprawiała wrażenie kompletnie nieobecnej duchem. Jej ładny sopran , używany z sensem jej nie ratował , bo tu również czuło się ów indyferentyzm i brak zainteresowania tym co robi. Piero Cappuccilli był już wtedy dość zaawansowany wiekowo i kompletnie nieudolny aktorsko, ale ciągle dysponował wspaniałym głosem, fantastycznie dopieszczał długie , typowo verdiowskie frazy i brzmiał potężnie nie wrzeszcząc. Ferruccio Furlanetto, ponad 25 lat temu za młody wizualnie do swej roli wokalnie sprawdził się znakomicie. Agnes Baltsa  zaś miała wszystkie atuty pozwalające stworzyć niezmiernie adekwatną i wyrazistą Eboli : poza charakterystycznym w barwie i natychmiastowo rozpoznawalnym głosem ( zawsze bardzo mi się podobał) dysponowała  jeszcze rzadkim nerwem dramatycznym.



Największym zaskoczeniem był dla mnie stanowczo spektakl z Theatre Chatelet , 1996 (wersja oryginalna :  francuska, pięcioaktowa, przez ortodoksów uważana za jedyną obowiązującą) . Zabierałam się do niego z nieufnością, mając w pamięci popisy Roberto Alagny w niedawnym spektaklu  MET i tamtejszą „Toscę” Bondy’ego, który rzecz reżyserował. Ale to było dawno temu, regietheather , którego wyznawcą Bondy jest dziś dopiero się wykluwał. Produkcja  z Chatelet okazała się znakomita, nawet dla moich , zmęczonych już trochę „Don Carlosem” oczu i uszu.  Scenografia , nowoczesna, ale nawiązująca do  właściwych czasów, podobnie kostiumy. Akcja przeprowadzona precyzyjnie , bez dziwactw  , z emocjami ale bez nadmiaru ekspresji. Alagna w 1996 miał wszystko, co do roli Carlosa potrzebne : świeży, dźwięczny głos, młodą, sympatyczną twarz i właśnie młodzieńczą żarliwość, jedyną cechę , która jego bohatera uwiarygodnia i usprawiedliwia. Wróżono mu przed premierą porażkę, jako , że partia wydawała się na jego głos za ciężka . Udźwignął bez problemów.  Thomas Hampson , aczkolwiek momentami głosu troszkę nie wystarczało okazał się bardzo dobrym Posą : intensywny, ale nie histeryczny w wyrazie , elegancki , szlachetny (wszystko to przede wszystkim w warstwie dźwiękowej) w dodatku  przystojny: wysoki, smukły, długowłosy… Karita Mattila jako Elisabetta stworzyła  ciepłą i sympatyczną (wokalnie i scenicznie) postać. Lubię ogromnie jej krystalicznie czysty głos , ale Mattila ma poza tym niezmiernie rzadki dar rozjaśniania i ocieplania sceny przez samą swą obecność. W przeciwieństwie do nadekspresyjnej i krzykliwej Waltraud Meier jako Eboli. Nie mnie oceniać co ta wielka specjalistka od Wagnera śpiewać powinna, ale repertuar niemiecki wydaje mi się jej naturalnym terytorium. Jose Van Dam  zaprezentował bardzo dobre aktorstwo w roli Filipa II, dobrze też śpiewał, ale to nigdy nie był basso profondo, a taki i jedynie taki głos robi w tej partii odpowiednie wrażenie. Antonio Pappano – klasa jak zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz