Kim jest
gwiazda we współczesnej operze i czym się różni od znakomitego nawet, ale
„zwykłego” śpiewaka? Odpowiedź na to pytanie w zasadzie nie nastręcza większych
trudności - ten składnik odróżniający
divę lub divo od innych wykonujących ten sam trudny zawód śmiertelników to
charyzma, cecha tyleż tajemnicza co trudno definiowalna. Wydaje się na pierwszy
rzut oka, że to niemal identycznie jak w kinie, ale po bliższym przyjrzeniu się
widać, że jednak niezupełnie. W kinie czy telewizji (tu szczególnie) przy pewnym
uporze i solidnym nakładzie kosztów można wypromować zupełną miernotę, w operze
– raczej nie. Nawet błędnie podpisane kontrakty płytowe z artystami
przeciętnymi skutkujące namolnym ich
lansowaniem przez kilka największych firm
(celuje w tym niechlubnym procederze Deutsche Grammophon) gwiazdy nie
czynią, jak to doskonale widać chociażby na przykładzie Mojcy Erdmann. A więc
charyzma. To ona powoduje, że artysta zyskuje sobie rzesze wielbicieli gotowych
zagryźć tych, którzy się jej nie poddali, lub, co dziwniejsze poddali nie dość.
Z drugiej strony każda superstar budzi niechęć, zwłaszcza u tych, którzy
uważają iż na tych fanów sobie nie zasłużyła. Budzenie kontrowersji to bowiem
dla gwiazdy chleb codzienny. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Pewnie się domyślacie,
że okazji pierwszej tego sezonu transmisji z Metropolitan Opera –
„Makbeta”. Wszystkie materiały i
recenzje na temat tego spektaklu zostały zdominowane przez występ Anny Netrebko
w roli pani Makbetowej. Chce kto tego czy nie chce to właśnie Netrebko, obok
Jonasa Kaufmanna jest dziś największą atrakcją operowej sceny a dodatkowo
znajduje się w bardzo interesującym momencie kariery – przepoczwarzania z
sopranu liryczno-koloraturowego w prawdziwy lirico-spinto. Zaczęła od Manon
Lescaut i ma już za sobą Leonorę, trzeba jednak przyznać, że Lady Makbet to
całkiem inny kaliber. Niewiele osób miało okazję usłyszeć i zobaczyć debiut
Anny w tej partii (w Bayerische Staatsoper), oczekiwanie było więc napięte i
nerwowe – polegnie czy nie polegnie? Dziś, po transmisji każdy meloman może
mieć na ten temat własną opinię. Zanim
jednak wyłuszczę swoją kilka słów
o inscenizacji (nie za dużo, bo pewnie widzieliście sami). Produkcja to nienowa,
miała premierę siedem lat temu i już wtedy protagonistą był Željko Lučić .
Adrian Noble stworzył spektakl koherentny i sensowny, bez nadmiernych udziwnień
i utrudniania życia śpiewakom, chociaż znalazły się w nim sceny rozwiązane nie
najszczęśliwiej. Dotyczy to zwłaszcza obrazów z czarownicami machającymi radośnie
torebkami, co budzi nieuchronną i zbędną
w tym miejscu wesołość. Podobała mi się
natomiast lunatyczna scena lady Makbet
kroczącej po stopniowo dostawianych krzesłach. Chwała reżyserowi za
niepoddanie się modzie i brak (z jednym wyjątkiem) prób epatowania publiczności
brzydotą - bez popadania w ostentacyjną
ładność. Przechodząc do kwestii wykonawczych muszę zacząć od oddania
sprawiedliwości Fabio Luisiemu , bo pierwszy bodajże raz w życiu zachwyciłam
się jego dyrygowaniem – idealnie wyważone akcenty dramatyczne i liryczne,
doskonałe wspomaganie śpiewaków, idealne panowanie nad dynamiką dźwięku w
poszczególnych grupach instrumentów i w całej orkiestrze, dobre tempa. Chór Met
właściwie zawsze zasługuje na słowa uznania, tak było i tym razem, zaś
szczególnie pięknie zaśpiewali „Patria
opresa” . Rene Pape jako Banco to pewniak absolutny i chyba nikt się dziwił, że
okazał się w tej roli godny, autorytatywny
i szlachetny . Głos Pape to instrument nieopisywalnej urody zaś jego
legato powoduje, że mogę go słuchać bez końca. W tym wypadku przyjemność, jak i
partia sama była krótka, zaś artysta, po transmitowanej popołudniówce miał
przed sobą jeszcze wieczorny występ jako Sarastro. Joseph Calleja jest obecnie w świetnej formie i jako Macduff
pokazał się od najlepszej strony – głos dźwięczny, skupiony, nośny – brawo.
Bardzo chciałabym swój entuzjazm rozszerzyć na bohatera tytułowego, ale
niestety nie mogę. Żałuję, bo Željko Lučić jest jednym z najsympatyczniejszych
współczesnych śpiewaków i bardzo się starał, ale jego Makbet był od strony
wokalnej poprawny (wolumen nie predestynuje go do tej partii), mimo pewnych
trudności z górą skali. Interpretacyjnie zaś Lučić wydał mi się „człowiekiem
bez właściwości” – zatęskniłam za Simonem Keenlysidem, który dysponuje
barytonem urodą nie dorównującym głosowi Serba, ale za to ma silną osobowość
sceniczną. Może jednak tak być miało, może koncepcja polegała tu na opozycji
silnej kobiety i słabego mężczyzny …, chociaż to duże uproszczenie. Mocy i charyzmy nie brakuje pewnością bohaterce wieczoru, ale zacznijmy od podstaw.
Wymagania, jakie stawia śpiewaczce partia Lady Makbet są bardzo wysokie – głos
musi być silny, ale sprężysty, o pewnej górze i skali i jakimże dole, dobrej
koloraturze. Nie musi natomiast być piękny, dobrze jest wręcz, kiedy
wykonawczyni nie obawia się ostrości i tego, że momentami zabrzmi brzydko.
Wszystkie te zalety jednak na nic, jeśli brak wyrazu. Głównie w związku z tym,
ale nie tylko oczywiście za niedoścignioną interpretatorkę roli uważana jest
Maria Callas, nie należy też zapominać o Shirley Verrett i Leonie Rysanek.
Współcześnie chyba najlepiej zaprezentowała się Liudmyla Monastyrska w ROH.
Netrebko nie ma głosu tak wielkiego jak ukraińska koleżanka, można by zgłosić
zastrzeżenia do precyzji intonacyjnej w górze, z dolnym rejestrem piersiowym
były wyraźne kłopoty. A jednak zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie ogólne,
miałam uczucie obcowania z osobą z krwi i kości, nie zaś tylko z „koncepcją
sceniczną”. Netrebko sławna przecież z urody swego bogatego, aksamitnego głosu
nie miała też żadnych problemów z poświęceniem jej momentami dla dobra postaci.
Słuchałam Netrebko z przyjemnością, z
przyjemnością też na nią patrzyłam, bo każda sekunda grania tej mrocznej roli
sprawiała jej wyraźną frajdę. Ja zaś lubię oglądać ludzi tak ewidentnie
kochających swoją robotę. Bo to zazwyczaj przekłada się na jej jakość.
Przy okazji
słów parę o debiutującej jako gospodyni transmisji Anicie Rachvelishvili - mam nadzieję, że będzie się w tej roli
pojawiać częściej. Sympatyczna, energiczna, wręcz entuzjastyczna, swobodnie
operująca dobrą angielszczyzną – wspaniały nabytek dla Met.
DG, niestety, podpisuje kuriozalne kontrakty nie tylko ze śpiewakami.
OdpowiedzUsuńO L. Rysanek w roli Lady, moim zdaniem, można zapomnieć, ale S. Verret, o tak, wsaniała Lady Makbet. Te niesamowite półtony...
OdpowiedzUsuńNetrebko mnie, niestety, rozczarowała. Mimo wszystko to nie jest jeszcze głos na tę rolę. Dobra była scena lunatyczna, ale to jednak za mało.
Jeszcze? Myślisz, że ten głos ciągle będzie rósł? Mnie się wydaje, że osiągnął już pułap, ale poczekamy, usłyszymy. Mnie się Netrebko podobała i nie wiem, czy to sprawa tej charyzmy, która najwyraźniej na mnie działa . W każdym razie juz nie mogę się doczekać ""Manon Lescaut" w Monachium.
OdpowiedzUsuńO tak, moim "ulubionym: artystą ze stajni DG jest Ingolf Wunder, ale są i inni. Muszę przyznać, że w kwestii pianistów Decca przebija jednak DG popularyzując przypadek tak kuriozalny jak Valentina Lisitsa. To mniej wiecej coś takiego, jakby podpisano długoletni kontrakt z boską Florence Foster Jenkins i z całą powagą lansowano ją jako wybitną śpiewaczkę.
Pisząc "jeszcze" miałem na myśli nawet nie sam rozwój głosu w stronę jego objętości czy ciężaru, ale raczej pewnego ryzyka na które może sobie pozwolić śpiewaczka w końcowej fazie kariery, np. Scotto zaśpiewała Lady dopiero w 1981 roku czyli na absolutnie ostatniej prostej. Netrebko bardzo mnie "kręci" wokalnie i charyzmowo w "Trubadurze", ale do roli Makbetowej głos jednak za liryczny, za "ładny" a całokształt zbyt "glamour".
OdpowiedzUsuńO tak "stajnia pianistyczna" DG to istny zestaw "talentów"....
Będę drążyć, bo jakoś nie potrafię się zgodzić z opinią, że piękny głos przeszkadza w czymkolwiek. Rozumiem, o co Ci chodzi , ale mnie się wydaje, że Lady może być i taka - pozornie glamour, z nieładnym wnętrzem. A nade wszystko - jej rola nie musi się składać z samych ostro brzmiacych dźwięków, śpiewaczka tylko nie może się ich bać. A co do etapu kariery - Monastyrska, co do której o ile pamiętam się zgadzaliśmy śpiewa to od kilku lat, a panie są chyba w podobnym wieku i na podobnym etapie kariery (nie iwem ile dokładnie lat ma Monastyrska, ale debiutowała profesjonalnie w 1996 - Netrebko w 1993). Wszystko to oczywiście nie zmienia faktu, że szanuję Twoje zdanie.
OdpowiedzUsuńNie, "piękny" głos absolutnie w niczym nie przeszkadza. Tylko, że ze zdefiniowaniem piękna pewien kłopot. Na pewno zbyt jednoznaczna uroda głosu szczególnie w wykreowaniu Lady Makbet nie pomaga. Netrebko nie pomogła, ale może przede wszystkim dlatego, że jej osobowość nie sprzyja tej roli?
UsuńA Monastyrska, niestety, się rozpadła gdy ją ostatnio słyszałem ponownie jako Lady. Za szybko, za często...Ta rola jest, hm, zdradliwa :)