Od pewnego czasu
dosyć rzadko decyduję się posłuchać opery z płyt CD. Częste transmisje z
najlepszych teatrów rozpowszechniły się w telewizji i w Internecie tak bardzo,
że sama tylko warstwa dźwiękowa już nie wystarcza, chyba, że chodzi o wykonania
historyczne. Rynek płytowy także zawęził się w tym względzie niesłychanie –
połączenie dostępności audiowizualnych wersji spektakli zarejestrowanych w teatrach z bardzo wysokimi
kosztami nagrywania oper w studio zabija powolutku te ostatnie. Nowe produkcje
ukazują się coraz rzadziej i są to zazwyczaj gwiazdorskie eventy, jak
zeszłoroczna „Aida”. Na szczęście poza wydawniczymi gigantami istnieją jeszcze
wytwórnie mniejsze, ale ambitne, skupione na repertuarze nieoczywistym. Taka
jest Opera Rara, specjalizująca się zgodnie ze swą nazwą w repertuarze rzadko wystawianym a nawet
kompletnie zapomnianym. I to właśnie jej zawdzięczam możliwość poznania utworu,
którego Gaetano Donizetti, jeden z moich ulubionych kompozytorów nie dokończył
– „Le duc d’Albe”. Donizetti napisał do
francuskiego libretta tylko dwa pierwsze akty (w założeniu miało być cztery),
potem porzucił projekt dla bardziej inspirujących jego wyobraźnię dzieł. Na
szczęście, bo to były „Faworyta” (pod pierwotnym tytułem „L’ange de Nissida”) i
„Napój miłosny”. Niektóre relacje wspominają też, iż do przedwczesnego
zarzucenia partytury przyczyniła się walnie słynna Rosine Stolz nie akceptując
przeznaczonej dla siebie partii. A miała wpływ na decyzję o wystawieniu utworu
na scenie Opery Paryskiej, dla której był przygotowywany, bo łączyły ją bardzo
bliskie związki z dyrektorem tej sceny. W każdym razie, zazwyczaj rzecz
niedokończona przez mistrza kusi, tak też było w wypadku „Księcia Alby”. Jako
pierwszy uzupełnił brakujące dwa akty Matteo Salvi, który był dawnym uczniem
Donizettiego. Jego wersja, oczywiście włoskojęzyczna i ze zmienionym niektórymi
imionami rozpowszechniła się na czas jakiś. Wystawiał ją nawet Luchino Visconti pod batutą Thomasa Schippersa.
Całkiem niedawno Vlaamse Opera w Antwerpii pokazała pełną wersję francuską, z
muzyką uzupełnioną przez Giorgio Battistellego. Powstało również nagranie
płytowe (Dynamic) w którym partyturę połatał Paolo Carignani, znany włoski dyrygent. Jak więc nawet z tak krótkiego przeglądu wynika
to, co pozostawił Donizetti nie dawało spokoju jego następcom, mimo iż ta sama
historia, którą opowiadało libretto „Księcia Alby” legła u podstaw opery
bardziej znanej, mianowicie „Nieszporów sycylijskich” Verdiego. Nagranie, które
niedawno Opera Rara wypuściła na rynek pozwala nam sprawdzić dlaczego,
zwłaszcza, że w firmie postanowiono nie zaśmiecać go żadnymi cudzymi dodatkami
i zaprezentować tylko to, co pozostawił Donizetti – troszkę ponad półtorej
godziny muzyki. I jakie wnioski po przesłuchaniu płyt? Na pewno nie jest to
arcydzieło, ale wciąż angażuje uszy, zwłaszcza, że artyści włożyli w swą pracę
dużo serca. Oczywiście mała firma nie jest w stanie zaangażować pierwszoligowej
orkiestry czy dyrygenta i śpiewaków o wielkich i sławnych nazwiskach. Ale tym
razem udało się pozyskać siły znakomite. Trzeba trafu, że początek opery należy
do sopranistki w roli Helene, tak więc Angela Meade mogła się popisać, a ma
czym. Śpiewaczka ta nie zrobi niestety prawdziwej, gwiazdorskiej kariery, chociaż
jej sztuka wokalna na to zasługuje. Figura artystki nie mieści się po prostu we
współczesnych standardach, co w zupełności nie przeszkadza jej w udanym życiu
osobistym (jest młodą mężatką), ale na scenie stanowi problem. W Met Meade śpiewa często, ale zwykle w drugich obsadach –
premiery i gale raczej jej się nie trafiają. Szkoda, ale zawsze można podziwiać
umiejętności, bo w jej wypadku na tym rzecz cała polega - Meade nie dysponuje
głosem szczególnej urody, ale to instrument nie tylko o dużej sile, ale także
elastyczności. Michael Spyres ma podobny problem jak jego koleżanka,
zapewne więc na zawsze pozostanie „znanym tenorem”. Ale jako Henri zachwyca
ładną, słoneczną barwą, doskonałą francuszczyzną i pewną górą. Baryton Laurent Naouri śpiewa
bardzo elegancko, potrafi też przekazać dosyć skomplikowane emocje odczuwane
przez swego bohatera. Partytura „Księcia
Alby” zawiera sporo ról drugoplanowych i wszystkie one wykonane są bardzo
dobrze. Sir Mark Elder prowadzi
orkiestrę energicznie, ale z wyczuciem belcantowego stylu. Jeśli, drogi
Czytelniku, martwisz się upadkiem wokalistyki czy śmiercią belcanta –
przesłuchaj to nagranie, bo oto dowód, że nie jest tak źle jak niektórzy
wieszczą .
Moim zdaniem bardzo fajnie opisany problem. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki, pozdrawiam wzajemnie.
Usuń