środa, 10 września 2025

Ubohá rusalka bleda

Ci z Was, którzy bywają u mnie od jakiegoś czasu raczej nie przeoczyli trwałej i bezkresnej miłości jaką darzę „Rusałkę” Dvořáka. Silne owo uczucie objawia się bezwarunkowym przymusem do oglądania, jaki odczuwam na widok zapowiedzi jakiejkolwiek transmisji tego dzieła skądkolwiek by nie była. A wierzcie lub nie, ale nigdy dotąd nie miałam do czynienia z prawdziwie czeską „Rusałką”. Istnieją dwie dostępne w internecie ekranizacje tej opery z 1960 i 1977, ale obie niestety zrealizowane metodą, której nie lubię – bohaterowie mają podwójną obsadę, śpiewaczą i aktorską. W drugiej tytułową rolę wokalnie wykonuje wybitna Gabriela Beňačková, pochodząca wprawdzie ze Słowacji, ale działająca w czechosłowackich głównie teatrach, chociaż także np. w Met (śpiewała tam właśnie Rusałkę). Ostatnio Opera Vision podarowała nam możliwość sprawdzenia, jak też swoją najpopularniejszą operę (bo miano narodowej pozostaje chyba przy „Sprzedanej narzeczonej”) interpretują sami Czesi. Streaming zafundowało nam Národní divadlo Brno, znane także jako Janáčkovo divadlo (bądź Janáčkova opera), teatr jak jedna z licznych nazw sugeruje umiejscowiony w stolicy Moraw, drugim pod względem wielkości mieście Czech. Jest to scena ciesząca się dobrą opinią i wielokrotnie polecana uwadze polskich widzów przez p. Dorotę Kozińską. W obsadzie moją uwagę przyciągnęło nazwisko tenora, Petera Bergera, którego nienajgorzej wspominam z warszawskiego „Manru”. Wszystko to brzmiało dosyć zachęcająco więc zasiadłam do oglądania ze sporymi oczekiwaniami i zawiodłam się sromotnie. I nie zawiniła tu jak zazwyczaj strona wizualna spektaklu, nieco ogólnikowa ale akceptowalna ale ta ważniejsza, muzyczna. Przede wszystkim mieliśmy skróty w partyturze, wycięto nawet jedną z postaci co bywa irytujące często, chyba, że chodzi o wielkie operowe kobyły (np. barokowe), którym to nie szkodzi. Tu niestety w niczym nie pomogło, bo Marko Ivanović dyrygował tak ślamazarnie, że spektakl trwał prawie 3 godziny. Wokalnie też było tak sobie. Na szczęście Linda Ballová jako tytułowa bohaterka okazała się najmocniejszym atutem całości, śpiewała ładnym, okrągłym sopranem, była też wdzięczna jako postać. Peter Berger, na którego liczyłam wykazał się głosem już mocno zdartym i zmatowiałym, chociaż wiek nie po temu. Podejrzewam, iż mogła zawinić metoda wokalna – ciągłe pokrzykiwanie, brak legata i nosowo-gardłowy sposób wydobywania dźwięku. Eliška Gattringerová – Obca Księżniczka i Václava Krejčí Housková – Jezibaba mogłyby zamienić się rolami, co posłużyłoby zarówno ich postaciom, jaki głosom. Koncepcja młodej i zwiewnej Jezibaby jest ciekawa, ale w tym wypadku była ona nazbyt zwiewna wokalnie. Najbardziej jednak żal mi było Wodnika. Jan Šťáva śpiewał basem z gęstym wibratem, za jakim nie przepadam, do niezbędnej w tej roli płynności też miałam poważne zastrzeżenia. Scenicznie (reżyseria i scenografia David Radok, kostiumy Zuzana Ježková) nic moich oczu nie uraziło, ale wyglądało to wszystko tyleż przyzwoicie, co banalnie. Tylko reżyseria oświetlenia (Přemysl Janda) zasługuje na życzliwe wspomnienie, jako, ze była jednym z nielicznych klimatycznych elementów spektaklu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz