Nigdy nie podejrzewałam, że będę kiedyś
składać wyrazy wdzięczności pewnemu reżyserowi, ale tak właśnie muszę zrobić.
Panie Neuenfels, dziękuję! Dla niezorientowanych: to ten znaczący reprezentant
regietheatru swoimi fatalnymi manierami (żeby nie nazwać tego dosadniej)
doprowadził do rezygnacji Anny Netrebko z roli Manon Lescaut na deskach
Bayerische Staatsoper. A, że diva chciała być mimo wszystko fair wobec
monachijskiej publiczności i dyrekcji teatru wyraziła zgodę na propozycję
zamiany ról z przewidzianą do partii Tatiany na letnim festiwalu Kristine
Opolais. Miałam bilet na „Manon”, ale perspektywa przetrzymania produktu
reżyserskiego geniuszu p. Neuenfelsa była dla
mnie zbyt przerażająca, żeby
nawet Jonas Kaufmann jako Des Grieux był wystarczającą rekompensatą strat
moralnych. W związku z tym oddałam swoje miejsce znajomej, której wspaniały
tenor wystarczy za cały spektakl zyskując przy okazji jej wdzięczność, sama zaś
postanowiłam zrobić wszystko, by zasiąść na widowni w lipcu. Co nęciło mnie tym
bardziej, że Onieginem miał być Mariusz Kwiecień. Tym razem opatrzność nade mną
czuwała i wszystko się udało. Tu także zetknęłam się reżyserem niespecjalnie
przejmującym się librettem Krzysztofem Warlikowskim. Jego przypadek jest jednak
nieco inny, niż Neuenfelsa – Warlikowskiemu zdarza się tworzyć spektakle
ciekawe i fascynujące nawet, ale będące zupełnie obok autorskich założeń.
Przedstawienie „Oniegina” jest w stosunku do nich niczym prosta równoległa – w
żadnym punkcie się nie stykają. Produkcja ta miała swoją premierę w 2007 i
została wówczas szczegółowo opisana przez polskie media. Będzie trudno, ale
postaram się swoje trzy grosze dorzucić. Inspiracje Warlikowskiego są oczywiste
: biografia Czajkowskiego i słynny film „Tajemnica Brokeback Mountain”. Akcję
umieścił reżyser w latach sześćdziesiątych, kiedy to bycie gejem stanowiło
jeszcze powód do wstydu i traumy. Wiąże się to z nienachalną urodą scenografii
i kostiumów, ale nie to jest najważniejsze. Znacznie bardziej niepokojące
wydało mi się przesunięcie akcentów z postaci Tatiany, która według danych
historycznych była alter ego Czajkowskiego
na samego Oniegina. W wersji Warlikowskiego to jego dramat – człowieka,
który stłamszony przez wychowanie i mieszczańskie zasady nie jest w stanie
pogodzić się z własnymi preferencjami seksualnymi, co ma dalekosiężne skutki.
Śmierć Leńskiego, który najpierw wyrywa się z objęć Oniegina po ognistym
pocałunku by później prowokować go stripteasem dokonywanym tuż przy miłosnym
łożu jest rezultatem najważniejszym i najbardziej bezpośrednim. W tej sytuacji
końcowe deklaracje uczuć do Tatiany mogą być dla bohatera zarówno ostatnią
szansą ucieczki przed widmem kochanka, którego zabił jak
próbą zabicia w sobie niechcianych żądz. A co do tego mają kobiety, Tatiana i
Olga? Ano, nic właściwie, są tylko zasłoną autentycznych relacji między
mężczyznami, przynajmniej w pierwszych dwóch aktach. I to dramat dodatkowy. W
tej sytuacji Oniegin bardziej jest w porządku odrzucając Tatianę na początku
niż żebrząc o nią w finale. Tylko co ze słowami „a szczęście było tak możliwe,
tak bliskie”? Realizacja miłości do Oniegina byłaby przecież piekłem dla obojga,
nawet jeżeli błagając ją Eugeniusz wierzy (czy tylko ma nadzieję), że mogłaby
go „wyleczyć”. To są kwestie zasadnicze, wobec których takie drobiazgi jak
Chippendalsi tańcujący z ciałem Leńskiego, aczkolwiek irytujące i dosyć obleśne,
mają znaczenie drugorzędne. Podsumowując kwestię reżyserii – miałam wrażenie,
że jak w przypadku paryskiego „Króla Rogera” Warlikowski zrobił ciekawy spektakl
o ważnych rzeczach (jak ważnych i bieżących można się było przekonać czytając
doniesienia o śmierci 14-latka zaszczutego przez otoczenie z podobnych
powodów), tylko zupełnie nie o tym, o czym traktuje dzieło wzięte na warsztat.
A to już nie jest drobiazg. Od strony wykonawczej przedstawienie było
wspaniałe. Bezpośredni kontakt ze sztuką Anny Netrebko, właśnie w tym
repertuarze, który ona tak doskonale zna i czuje był dla mnie dużym przeżyciem,
nie tylko, chociaż także ze względu na wspaniałą barwę i gęstość jej głosu.
Przy tym fakt, że Anna nie jest już wiośnianym dziewczęciem w niczym mi nie
przeszkadzał. Ładunek emocji (doskonale kontrolowanej, żadnej „łezki”) jaki jej śpiew niósł wystarczył, by
uwierzyć w nią całkowicie. Scena pisania
(a właściwie nagrywania) listu pozostanie ze mną na długie lata. Opisywana już
wielokrotnie niewytłumaczalna chemia między Netrebko a Mariuszem Kwietniem
bardzo wspomogła wiarygodność obojga – można było chociaż trochę uwierzyć w
nagłe jak uderzenie pioruna uczucie Tatiany. Kwiecień, doskonały w każdym
geście i słowie (rosyjską dykcję ma dużo lepszą niż jego partnerka) stworzył
kolejną wybitną kreację wokalno-aktorską. To jego któryś Oniegin, podziwiałam
go w tej roli wielokrotnie ale tym razem osiągnął mistrzostwo. Szkoda, że BSO nie zdecydowała się
transmitować przedstawienia. Melomani na całym świecie mogliby się przekonać
jak to wygląda, gdy kontrowersyjna nawet inscenizacja wykonywana jest z pełnym
przekonaniem przez wielkich artystów, którzy na dodatek mają dobry dzień. Mogę
Was z całą odpowiedzialnością zapewnić, że ten „Oniegin” był spektaklem, który
chyba każdy, kto miał szczęście w nim jako widz uczestniczyć zapisze we
wdzięcznej pamięci. Zwłaszcza, że dyrygent Leo Hussain najwyraźniej muzykę Czajkowskiego kocha,
płynęła ona niespiesznie, naturalnym strumieniem jak powinna. Pavol Breslik,
bardzo w Monachium lubiany wydał mi się idealnym Leńskim. Ma głos właściwej
barwy i wagi, dobrze komponujący się z barytonem Kwietnia i atrakcyjną
osobowość sceniczną. Podobnie Gunther
Groissbock, obciążony przez reżysera podwójnym zadaniem aktorskim pięknie
zaśpiewał arię Gremina. Postać Olgi straciła nieco na znaczeniu, za co winą
należy obciążyć reżysera. Od strony czysto wokalnej Alisa Kolosova
zaprezentowała się bardzo dobrze. Na razie na YT nie ma fragmentów spektaklu (i
pewnie nie będzie), można tylko przekonać się, jak gorąco oklaskiwani byli
artyści – warto to zrobić i sprawdzić, że nie przesadziłam.
Jak Państwo wiedzą jestem admiratorką talentu Mariusza Kwietnia i muszę przyznać, że ten sezon, który zaczął się triumfalnym „Don Giovannim” w Chicago zaś zakończy dziś wieczorem drugim i ostatnim „Onieginem” był dla niego wyjątkowym pasmem sukcesów. Za ten najważniejszy uznać należy „Króla Rogera” w ROH, ale były i inne. Gdyby ktoś miał ochotę, może sobie zafundować prezent w postaci „Cyganerii” wystawionej w hanowerskim parku w poprzedni weekend. Była to wersja pełnospektaklowa, chociaż z orkiestrą na scenie, z akcją przeprowadzoną precyzyjnie w dwóch równoległych miejscach i w przestrzeni między publicznością. Przy tym orkiestrę nieźle poprowadziła znana z nam z TWON Kerry-Lynn Wilson, a oprócz Kwietnia świetnie śpiewali Carmen Giannattasio, Michael Fabiano i Angel Joy Blue. To naprawdę była jedna z najlepszych „Cyganerii” jakie widziałam. A oto link do całości http://www.ndr.de/orchester_chor/radiophilharmonie/NDR-Klassik-Open-Air-La-Boheme-,laboheme108.html . Nie wiem, jak długo przedstawienie będzie dostępne a zobaczyć je ze wszech miar warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz