Nie bardzo ufam statystykom, więc nie sprawdzałam, ale
mam wrażenie, iż najczęściej wystawianą operą (na całym świecie) jest
„Traviata”. Mijają lata i mody, obyczajowość zmienia się drastycznie a historia
szlachetnej kurtyzany oprawiona genialną muzyką wciąż wyciska łzy. Nie wiem, czy to kwestia
archetypowej fabuły – ona, on, przeszkody, śmierć – czy raczej wyrafinowanej
prostoty, z jaką została opowiedziana najpierw przez Alexandre’a Dumasa a później Francesco Marię Piave i Verdiego.
Dwaj ostatni znacznie uszlachetnili pierwotny tekst, w którym nie brak scen
nieco efekciarskich, jak choćby otwierający powieść obraz ekshumacji ciała
bohaterki (po jakimś czasie leżenia w grobie) przy której asystuje nieszczęsny
amant. Tekst Dumasa zawiera też sporo szczegółów z życia zawodowego Marguerite,
których Violetcie oszczędzono, możemy więc bez przeszkód się z nią
identyfikować. Przy tym o ile Marguerite została troszkę zapomniana – „Dama
kameliowa” egzystuje dziś raczej jako powszechnie znany mit niż naprawdę czytana
książka – Violetta triumfuje. Każdego dnia w jakimś zakątku globu, a najpewniej
w wielu widownia dyskretnie ociera oczy zwilgotniałe pod wpływem „Addio del
passato”. Jeśli zaś ktoś, jak ja, kawał swego życia spędził z operą z pewnością
ma za sobą dziesiątki realizacji „Zbłąkanej” (swoją drogą fascynujące jak ów
przymiotnik stał się w języku polskim imieniem własnym), zarówno tych
tradycyjnych, jak uwspółcześnionych i rozgrywających w dziwnych, zupełnie
nieprzystających do oryginału środowiskach. Reżyserzy tych ostatnich
prześcigają się w pomysłach gdzie by tu jeszcze biednych bohaterów umieścić: w
cyrku, w korporacji, w lupanarze podłej kategorii itd. A „Traviata” jest
historią, w gruncie rzeczy kameralną (mimo imponujących scen zbiorowych) opierającą się na podstawowych ludzkich
emocjach. Ona żadnego przybliżania nie potrzebuje, działa bezbłędnie w
kostiumie z czasów Drugiego Cesarstwa. I są na to dowody. Dziś o jednym z nich.
Inscenizacja Richarda Eyre’a miała swoją premierę w ROH już bardzo dawno temu, w
roku 1994. Stała się początkiem wielkiej kariery Angeli Gheorghiu, której
bardzo pomógł sędziwy już wówczas Georg Solti. Od tego momentu wiele sopranów
nosiło białą krynolinę Violetty: Rene Fleming, Diana Damrau, Marina Poplavska,
Ailyn Perez, Nicole Cabell, Marina Rebeka czy Sonia Yoncheva. Kostium Alfreda
zakładali Joseph Calleja, Charles Castronovo, Ismael Jordi, Frank Lopardo,
Saimir Pirgu i nasz Piotr Beczała. Laseczką Germonta podpierali się Thomas
Hampson, Simon Keenlyside, Placido Domingo a nawet … Mariusz Kwiecień, który
zresztą po tym doświadczeniu słusznie stwierdził, że ani na Verdiego ani na
role ojców jeszcze nie czas. W styczniu 2008 spektakl miał obsadę jak z sennego
marzenia – trzy przepiękne głosy w bardzo urodziwych ciałach, bo śpiewali Anna
Netrebko, Jonas Kaufmann i Dmitri Hvorostovsky. Można było napaść zarówno oczy,
jak i uszy a najsłynniejsza współczesna sopranistka i najsławniejszy tenor ani
wcześniej, ani później (jak dotąd) nie spotkali się więcej na scenie w spektaklu operowym (raz na koncercie). Wielka
szkoda, że po tym zdarzeniu pozostał tylko niedoskonały zapis akustyczny i
króciuteńki zapis video z próby. Dobrze chociaż, że sama produkcja przetrwała
tak długo – jest zgodna z tekstem, didaskaliami i daje śpiewakom szansę na
stworzenie scenicznych kreacji nie każąc
im działać w sposób poważnie zaburzający oddychanie. Na domiar dobrego
scenografia Boba Crowleya, chociaż zgodna z epoką jest oszczędna na ile się da.
Nie tworzy wrażenia klaustrofobicznego przeładowania nadmiarem
charakterystycznego dla prac Franco Zefirellego. Za to pomysł ubrania kurtyzany
w starannie skopiowany z portretu strój cesarzowej Elżbiety jest
lekko przewrotny, bo to kopia 1:1 , z takimi szczegółami jak fryzura i
wpięte w nią ozdoby włącznie. Ale – w końcu w drugiej połowie dziewiętnastego
wieku Sissi była trendseterką oraz ikoną mody – Violetta mogła się na niej
wzorować … Biorąc to wszystko pod uwagę nic dziwnego, że tę produkcję wybrano w
ROH do transmisji kinowej słusznie przypuszczając, iż dwa dostępne na rynku
zapisy DVD nie zniechęcą publiczności – raczej przeciwnie. Najnowsza odsłona
miała zalety i niedociągnięcia, do których zaliczam dyrygowanie Yvesa
Abela. Była to dosyć, szczerze mówiąc
pod tym względem nudna „Traviata”, bez pazura i bez kardynalnych błędów, ale
też pozbawiona subtelności. Za to pewne wartości są w ROH stałe: dobry chór,
świetny balet, kompetentnie wykonane role drugoplanowe. Saimir Pirgu miał
najwyraźniej kiepski dzień, co mogło być efektem przedwczesnego powrotu na scenę po świeżo
przebytej chorobie (odwołał udział w kilku poprzedzających spektaklach).
Słysząc go jedyny raz na żywo stwierdziłam, że ma dosyć niefonogeniczny głos,
bez pośrednictwa aparatury brzmiący znacznie piękniej. Tym razem jednak
wystąpiły spore wokalne problemy, nie tylko z górą, fraza się rwała, brak było
płynności. Ten ostatni zarzut , tyle, że w mniejszym stopniu (nie o brak tu
chodzi, ale o niedostatek) postawiłabym też barytonowi. Luca Salsi, który
zebrał za swój występ dobre recenzje
dysponuje ładną, ciepłą barwą, nie brak mu mocy ale nad legato powinien troszkę
popracować. O Venerze Gimadievej wyrażałam się w samych superlatywach już przy
okazji jej Violetty z Glyndebourne i właściwie mogę je tylko te zachwyty
powtórzyć. W jej wypadku nie chodzi tylko o zalety czysto głosowe, choć są niepoślednie
ale przede wszystkim o prostotę, szczerość i wiarygodność z jaką przekazuje ona
wszystkie emocje swojej bohaterki. Bez
tego nie ma Violetty a tak często brakuje owej cechy innym, nawet świetnym od
strony technicznej sopranistkom (vide Diva Angela).
Na koniec przyznaję, że bardzo jestem ciekawa jak długo
jeszcze produkcja Richarda Eyre’a ostanie się w ROH zanim komuś nie przyjdzie
do głowy zastąpić ją inna, zapewne słabszą, ale nowocześniejszą. Na razie, po jubileuszowym, 150 –tym
przedstawieniu 18 maja 2015 ma się, jak widać nienajgorzej. Za miesiąc w
kostiumach Violetty, Alfreda i Germonta seniora wystąpią na londyńskiej scenie
Maria Agresta, powracający do swej partii Rolando Villazon i Quinn Kelsey.
P.S. Artur Ruciński debiutował wczorajszego wieczora w Met - z sukcesem oczywiście. New York Classical Review napisał "Artur Ruciński, making his Met debut, was brilliant as Sharpless, with a robust, earthy sound and an achingly sympathetic portrayal".
P.S. Artur Ruciński debiutował wczorajszego wieczora w Met - z sukcesem oczywiście. New York Classical Review napisał "Artur Ruciński, making his Met debut, was brilliant as Sharpless, with a robust, earthy sound and an achingly sympathetic portrayal".
Anna Netrebko i Jonas Kaufmann jako Violetta i Alfred
Cesarzowa Elżbieta |
Marie (Alphonsine) Duplessis |
W najbliższy wtorek 23 lutego w TVP Kultura opisana przez Ciebie inscenizacja "Traviaty" z ROH z Renee Fleming i Josephem Calleją.
OdpowiedzUsuńA co do wspomnianej obsady jak z sennego marzenia, to ja liczę, że dojdzie do skutku zapowiadana przez Wiener Staatsoper inscenizacja "Adriany Lecouvreur."
Swoje plany ogłosiła już MET i chyba zrezygnuję z zakupu karnetu.
Jola
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTak, to co w operze ciekawe będzie w nadchodzącym sezonie u nas, w Europie. Może się skuszę na transmisję "Rusałki" (Eric Owens), "Idomenea" i "L'Amour de Loin", reszta ewentualnie w domu, na własnym fotelu. Na "Tristana i Izoldę" mam bilet no TWON, ale tam obsada będzie taka sobie.Natomiast sezon ROH zapowiada się fenomenalnie, o ile plotki się sprawdzą:"Otello" z Kaufmannem, "Norma" z Netrebko, "Semiramida" z DiDonato, "Rosenkavalier" w reż. Carsena z Kurzak jako Sophie. Pewnie ciekawie będzie też w BSO - tam z kolei Kaufmann powinien debiutować jako Otello.
UsuńNależy zatem mieć nadzieję, że pewna sieć kin nie zrezygnuje z transmisji live z ROH.
UsuńJola
Oraz (albo) przestać jadać itd i już odkładać pieniądze na Londyn ...
UsuńJa czekam na obsadę na miarę płytowego nagrania z Caballe, Milnesem i Bergonzim, 1967 r. - zdaje się. A Pani ma jakąś ulubioną obsadę?
OdpowiedzUsuńPewnie się Pan zdziwi, ale ... tę samą. Caballe była, poza oczywistą urodą głosu (nie do pokonania) doskonałą aktorką - nie na scenie oczywiście, bo tam miała naturalne przeszkody. Poza tym Bergonzi - rola Alfreda jest niewdzięczna, a on ... No i Milnes, jeden z moich ulubieńców, zawsze fachowy. Legendarną Violettą była Callas, ale nagranie live jest kiepskie technicznie. Al.e - staram się szukać tego co dobre dziś, a mamy obecnie kilka dobrych Violett.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wizytę na moim blogu! Ma Pani rację, wizerunek jest ewidentnie "inspirowany" portretem cesarzowej autorstwa Winterhaltera, podobnie jak Emmy Rossum jako Christine w "Upiorze w operze" :) Pisałam o tym nieco więcej tutaj: https://kaiserinsisi.wordpress.com/2015/04/19/inspiracje-w-swiecie-mody-i-filmu/ Dodam info o "Traviacie" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jeanne