Dobry król René
Gdyby
jakieś wyjątkowo okrutne i wszechwładne bóstwo wieszcząc zagładę i zamilknięcie
wszystkich śpiewaków świata pozwoliło mi uratować tylko jeden, najpiękniejszy
głos na planecie to płacząc krwawymi łzami za kilkunastu innymi ocaliłabym
właśnie ten. Cudowny, niepowtarzalny, jedwabny, aksamitny (długo tak mogę, ale
oszczędzę Wam dalszych przymiotników) bas i jego właściciela, René Pape. Przy
tym wcale się nie dziwię, kiedy niektórzy operomaniacy zgłaszają w tej sprawie
protest, przytaczając całkiem racjonalne argumenty. Bo co to za bas, który
niezmiernie rzadko śpiewa w operach słowiańskich a jeśli już, nie wydaje się
być w nich mistrzem. I co to za śpiewak, którego interpretacje bywają czasem,
jakkolwiek od strony formalnej wspaniałe naznaczone niewytłumaczalnym
dystansem, który nie pozwala mu się emocjonalnie stopić z rolą. Ale jeśli ten
element znika, klękajcie narody. Najbardziej symptomatyczną cechą wykonawstwa
Pape jest traktowanie właściwie każdej muzyki jak belcanta, co nie zawsze jest
na miejscu, ale mnie zachwyca. Nikt na świecie nie ma takiego legato jak ten
wschodni Niemiec i tak go nie używa, co daje wspaniały efekt zwłaszcza w
Wagnerze. Tylko Pape potrafi uczynić Króla Marka, postać zasadniczo
drugoplanową głównym bohaterem „Tristana i Izoldy” nawet wtedy, gdy ma
doskonałych partnerów. Tej partii oddaje wszystko, w niej nie ma mowy o żadnej
emocjonalnej rezerwie, jest tylko piękno i ból. Także jego Gurnemanz wydaje się
być ważniejszy od Parsifala i nie bywa tylko klasyczną „figurą ojcowską”, on
także ma swoją niełatwą drogę do przebycia zmieniając się (i dojrzewając) w czasie trwania
spektaklu. Zupełnie inną twarz ma szansę pokazać, i robi to z upodobaniem jako
Mefisto, przy tym ten Gounoda wypada w jego wykonaniu najefektowniej. Powód
jest oczywisty – ów, poza piekielną naturą prezentuje szczególne, ironiczne
poczucie humoru będące także prywatnym przymiotem Pape. Wie o tym każdy, kto
kiedykolwiek, chociaż raz wszedł na jego fanpage na Facebooku. Żaden chyba jego
kolega po fachu nie ma takiej galerii autentycznie zabawnych zdjęć
zaopatrzonych w krótkie i niezwykle celne komentarze ich bohatera. Wracając zaś
do moich ulubionych ról artysty jest jedna, w której podziwiam go szczególnie,
a jego interpretacja wydaje mi się nie zawsze dobrze rozumiana – tak
przynajmniej wynika z recenzji. Jako króla Filipa II miałam okazję widzieć i
słyszeć Pape trzykrotnie na żywo i najchętniej powtarzałabym to doświadczenie
do upojenia. Jego Filip myśli, czuje, kalkuluje, ale także się boi. Jest
bezwzględnym tyranem i w gruncie rzeczy małym człowiekiem ale – wielkim
monarchą. I to nie tylko widać, to się
także słyszy, nie wyłącznie w „Ella giammai m’amo”, a tę arię wielu, w tym ja
uważa za najwspanialszy dowód geniuszu Verdiego. Naprawdę niewielu potrafiło ją
tak zaśpiewać, żeby jednocześnie wzruszyć słuchacza dogłębnie ale żeby nie
zapomniał on kto się skarży na brak miłości ze strony młodej żony. Z listy
najważniejszych ról Pape trzeba koniecznie wspomnieć Sarastra, bo to kreacja
absolutna – spokój, autorytet, mądrość, władza – no i to legato … Żałuję
bardzo, że nie miałam okazji zobaczyć i usłyszeć mego ukochanego basa jako Don
Giovanniego, mógłby być w niej interesujący. Jako Leporello i Figaro mnie nie
przekonał. Żałuję, że nigdy nie wykonywał na scenie partii Wodnika, mimo dosyć
koszmarnej czeskiej dykcji, jaką zaprezentował w jego arii na płycie. Jak dotąd
Pape nagrał tylko dwa recitale, ale każdy z nich wart jest wysupłania ostatnich
pieniędzy – ja się nimi napawam bez końca. Pierwszy, o jednym z najlepszych i
najtrafniejszych znanych mi tytułów
„Gods, Kings and Demons” to klasyczny przegląd możliwości artysty (jego Demon
uwiódłby mnie bez najmniejszych problemów), drugi – hołd oddany Wagnerowi.
Zawiera on fragmenty trzeciego aktu „Walkirii”, można więc sprawdzić, czy
specyficzny, introwertyczny i w gruncie rzeczy liryczny Wotan nam odpowiada.
Poza tym – chociaż mamy dziś na światowych scenach co najmniej dwóch fantastycznych
Wolframów (Mattei i Gerhaher) z wielką radością powitałam „O du mein holder Abendstern” w
interpretacji Pape. Nie muszę dodawać, że mnie zachwyciła.
Może się Państwo dziwicie temu
memu hymnowi na cześć ukochanego artysty, a jest on poniekąd wynikiem
bezsilności. Miałam inne plany, ale ostatnio oglądane nowe spektakle zawiodły
mnie na całej linii i postanowiłam nie
męczyć Was i siebie ustosunkowywaniem się do nich.
Pozytywnie zakręcony tekst :) Jasne, czasami czuje się taki imperatyw, żeby się pozachwycać.
OdpowiedzUsuńA jak to się miło pisze zamiast narzekać ...
OdpowiedzUsuńPrzeżywamy więc podobny kryzys "twórczo-odbiorczy". Ja również ostatnio musiałem sięgnąć po ratunek w mojej ukochanej divie, bo w świecie operowym mamy chyba jakiś taki martwy punkt sezonu. A co do Papego - mam ową płytę "Bogowie, królowie i demony" i lubię ją bardzo. Filipem jest świetnym, Gurnamanzem takoż. A sztuka jeszcze lepsza niż błysnąć jako Marek to, sprawić wrażenie, że w Elektrze Orest staje się postacią równorzędną ze swymi siostrami i matką. I ten jego dystans, o którym Pani pisze, w tej roli jest bardzo na miejscu i robi piorunujące wrażenie. Proszę tylko posłuchać jego pierwszego wejścia: Ich muss hier warten... I dalej... Ciarki.
OdpowiedzUsuńNajwyraźniej ... Mnie jeszcze czeka "Tristan i Izolda" w TWON, już się boję - ale odpuścić nie zamierzam.
OdpowiedzUsuńOch tak, Orestes fenomenalny.Ale nie miałam okazji widzieć go i przede wszystkim słyszeć na żywo w tej roli. Może kiedyś ...