poniedziałek, 6 czerwca 2022

Co wolno śpiewakowi?

Dziś nie mam dla Was żadnej recenzji, bo w ostatnich dniach zajmował mnie raczej balet niż opera a nie ośmieliłabym się zdawać relacji z tych spektakli, chociaż dostarczyły mi mnóstwo radości. W każdym razie, gdybyście w przyszłym sezonie gościli w Warszawie i w repertuarze Teatru Wielkiego były akurat „Burza” lub „Dracula” nie zastanawiajcie się ani chwili. Jeśli więc nie tradycyjna recka to co w zamian? Poświęcę ten wpis burzy (nomen omen), która przetoczyła się przez głównie polskie i francuskie media w sprawie, która właściwie nie powinna jej wywołać. Odwoływanie przez śpiewaków udziału w spektaklach zdarza się przecież nagminnie. Przyczyny bywają różne – najczęściej zdrowotne, ale nie tylko i nikt szat nie rozdziera. Owszem, bywa to kłopotliwe dla teatru, zwłaszcza, kiedy zdarza się tuż przed terminem zaplanowanego występu i trzeba szybko znaleźć godne zastępstwo. W konkretnym przypadku, do którego chcę się tu odnosić taka sytuacja nie miała jednak miejsca. Aleksandra Kurzak i Roberto Alagna zgłosili rezygnację z ról w „Tosce” wystawianej przez barceloński Teatro Liceu pół roku przed terminem i zmienników znaleziono nie tylko szybko, ale też dobrych. Skąd więc wziął się problem? Chyba stąd, że gwiazdorska para jasno określiła przyczynę swej rejterady, a była nią produkcja, w jakiej miałaby zaśpiewać. No i się zaczęło. Zarówno Kurzak i Alagna jak przedstawiciele Liceu publikowali w mediach społecznościowych i tradycyjnych serię oświadczeń, wywiadów i wzajemnych dementi. Sopranistka w rozmowie z prominentną polską gazetą użyła nawet kolokwializmu, co nie jest, przynajmniej w sferze publicznej jej codziennym obyczajem. Nie mam środków ani możliwości, alby ustalić stan faktyczny. Korespondencja między agentką tenora a teatrem, którą w końcu udostępnił Alagna wydaje się jednak potwierdzać wersję wydarzeń prezentowaną przez niego i Kurzak. Nie chodzi tu jednak o wrażenia, falę komentarzy czy określanie się po stronie jednej czy drugiej stronie sporu. Niepokoi mnie bardziej sedno sprawy, którym jest według mnie kwestia prosta, a jednak najwyraźniej niejasna. Mianowicie - czy do absolutnej wolności artystycznej mają prawo wszyscy współtwórcy spektaklu, czy tylko niektórzy? Niestety odpowiedź, także w świetle opisanych wydarzeń rysuje się coraz bardziej jako „oczywista oczywistość”. Wszelkie możliwości, zwłaszcza w europejskich teatrach operowych finansowanych z kieszeni publicznej przysługują reżyserowi – śpiewak ma być posłusznym narzędziem w jego rękach. Reżyser przyznaje sobie prawo do nieograniczonej swobody interpretacyjnej, nawet jeżeli jego pomysły stoją w całkowitej sprzeczności z intencjami prawdziwych twórców branego na warsztat utworu. Ci ostatni mają tego pecha, że w większości zmarli dawno temu, więc ich twórczość znalazła się już w domenie publicznej, szkodnikom nie grozi w związku z tym nawet proces sądowy. Najgorsze jednak jest to, że taka postawa stała się współcześnie normą, radośnie wspieraną i zatwierdzaną przez włodarzy domów operowych. W konkretnym przypadku nie sposób nie zauważyć, że szefowie Liceu jednoznacznie opowiedzieli się po stronie „wizji artystycznej” Rafaela Villalobosa. Czy ona była świetna, jak chcą jedni, czy durna, jak uważają drudzy nie ma żadnego znaczenia, każdy może ocenić, jako, że można sobie obejrzeć w sieci (wersja z La Monnaie). Nie będę Wam linkować, jeśli macie taką potrzebę znalezienie nie stanowi trudności. Ważne iż owo arcydzieło myśli reżyserskiej nie ma nic, ale to nic wspólnego z „Toscą” Pucciniego, Illicy i Giacosy. Villalobos, nie mając najwyraźniej pomysłu na „Toscę” zainspirował się postacią i twórczością Pasoliniego. Wyszło jak zawsze w takich przypadkach i osobiście wątpię, czy obiekt tego swoistego hołdu chciałby być uczczony w ten sposób. Niepokoi mnie i smuci, że śpiewacy są traktowani jak mięso armatnie, które ma być posłuszne i wykonywać polecenia reżysera i, broń Boże nie myśleć. O widzu takich spektakli nie ma już co wspominać, widz ma zapłacić za bilet i tyle. Za wciskanie podróby na ryku towarowym płaci złapany na takiej działalności wytwórca, w tym wypadku zaś mamy wolność lub też wizję artystyczną. Wybaczcie, trochę mi się ulało, ale z każdym rokiem cierpliwości do takich działań mam coraz mniej. A żeby nie kończyć wpisu w minorowym i gniewnym nastroju przypominam, że dziś zaczął się 11 Konkurs Moniuszkowski, którego jednej z poprzednich edycji Aleksandra Kurzak jest zwyciężczynią. Liczba zgłoszeń była w tym roku rekordowa (430), do udziału zakwalifikowano 112 osób, z różnych przyczyn wystartować ma 103. Wszystkim będę kibicować i obserwować czujnie.

10 komentarzy:

  1. Właściwie, nie jest to przypadek odosobniony - w MET wielu śpiewaków protestowało przeciwko "Tosce" Bondy'ego (w zasadzie nie ma się czemu dziwić), a Karita Mattilla co prawda śpiewała w "Jenufie" Tombosiego, jednak w tym samym czasie udzieliła konferencji prasowej, gdzie mówiła o bezsensie tej produkcji.

    W dawnych czasach to się też zdarzało - choćby Ileana Cotrubas, która po spektaklu "La Traviaty" (gdzieś w Szwajcarii) wyszła do publiczności i przeprosiła, że musieli ją widzieć w tak koszmarnej produkcji :D

    Mam wrażenie, że z roku na rok dyktatura reżyserów jest coraz słabsza, a przynajmniej jej autorytet upadł już prawie całkowicie. Pytanie tylko brzmi - czy ktoś będzie w stanie przejąć władzę w operze? Wielkich, charyzmatycznych śpiewaków nie ma (reżyserzy już o to zadbali), a patrząc na brednie jakie głoszą cenieni dyrygenci (np. Yannick Nezet-Seguin), to bałbym się władzy współczesnych kapelmistrzów...

    Na zakończenie trochę weselej - czyli barwny epizod z dyktatury dyrygentów (Jussi Bjorling vs Sir Thomas Beecham): https://www.youtube.com/watch?v=yvXGV4jMxYs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że jednak dyktatura reżyserów ma się dobrze, zwłaszcza w Europie. Tam,gdzie sponsor płaci i wymaga nawet stosunkowo niewinny (przy tym, co już u nas widzieliśmy) Bondy wzbudzał protesty. Śpiewaczych buntów było troszkę, ale wciąż za mało. Czy nie ma charyzmatycznych śpiewaków? Z tym się nie zgadzam, ale warunki są inne. Proszę sobie wyobrazić jak potraktowałby teatralnych decydentów Corelli, gdyby ktoś ośmielił się zaproponować mu występ w "Tosce" reżyserowanej przez Villalobosa.Filmik uroczy.

      Usuń
  2. A ja uważam, że "dyktatura" rezyserów będzie się umacniać. I nie ma nic przeciwko. Gdybyśmy zostali bez reżyserów a z samą Kurzak i Alagną - zaziewałbym się i definitywnie zakończył przygodę z operą. A na marginesie tej "gównoburzy" by się trzymać poetyki naszej gwiazdy: zastanawiam się co się stało z Aleksandrą Kurzak? To była kiedyś dynamiczna, otwarta, ciekawa wyzwań artystka, która odebrała porządną lekcję teatru w Hamburgu i na innych scenach. Teraz, mam wrażenie, najlepiej się czują ze swoim małżonkiem na "galach operowych" gdzie nikt niczego od nich nie wymaga za to przyzwoicie płaci. Może pani Aleksandro pora się trochę usamodzielnić artystycznie i podejmować suwerenne decyzje? Te transakcje wiązane wynikają zapewne z uwarunkowań rodzinnych, ale rozwoju artystycznego (o ile o takowy jeszcze chodzi) raczej nie zapewnią. Robert.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się różnimy drastycznie - ja zdecydowanie mam wiele przeciwko tej dyktaturze. Zwłaszcza w tym konkretnym przypadku, bo pan Villalobos nie wydaje się być człowiekiem utalentowanym. Tym, czego nie cierpię najbardziej są 2 rzeczy - po pierwsze przykładanie do siebie historii, które nie mają absolutnie nic wspólnego. Po drugie - żerowanie na cudzej własności intelektualnej, a to waśnie robi i Villalobos i jego koledzy. Że nudziłbyś się ? Ja też, ale "Tosca" raczej nie jest dla nas a dla zaczynających swoją przygodę z operą. Ale wiesz co - bez reżysera można to pokazać na scenie, choć nie w pełnej krasie. Bez śpiewaków - nie. Chyba, że wystarczy Ci nucenie pod prysznicem. Na szczęście są współcześni reżyserzy, którzy mają wyobraźnię i jednocześnie szacunek dla autorów, przynajmniej w podstawowym zakresie - Stolzl (uwielbiam jego fantazję), Martone, Carsen i kilkoro innych. Pp. Alagna też wolałabym wreszcie posłuchać osobno. Rozwój artystyczny powinny zapewnić Kurzak nowe role, problem tylko w tym co ona wybiera.

      Usuń
  3. Śpiewacy na ogół się nie wypowiadają na temat inscenizacji, w których występują z przyczyn oczywistych - to jest ich praca i jeśli chcą występować muszą dbać o dobre stosunki ze wszystkimi. Choć co jakiś czas któregoś poniesie i powie za dużo - pamiętam jak kilka lat temu Beczała podzielił się w wywiadzie swoją "czarną listą" reżyserów, z którymi pracować nie będzie (nie wiem czy słowa dotrzymał, musiałabym sprawdzić). A całkiem niedawno austriacki dziennikarz - przy okazji wiedeńskiego "Petera Grimesa" - uzyskał całkiem ciekawy wywiad z Terfelem i Kaufmannem. Wlał chyba w panów parę piw, bo było swobodniej niż zazwyczaj. W pierwszej części tak sobie pogadują o dzieciach etc. ale potem możemy się dowiedzieć, że Terfel do dziś ma koszmary że zlatuje z pochyłej sceny (czytaj: jako Wotan w MET) a Kaufmann otwarcie mówi co czuł w przedstawieniu paryskiej "Aidy", tej z kukiełkami: "Afrykańska artystka wykonała naturalnej wielkości, wyjątkowo brzydkie czarne kukły, które miały przedstawiać Aidę i Amonasro, ponieważ reżyserka stwierdziła, że jako nowoczesna biała kobieta nie może zaakceptować konwencji, a białym nie wolno śpiewać Aidy. Na scenę wchodzili lalkarze, a ja musiałem tarzać się po podłodze i przytulać do lalki. To było po prostu komiczne." Ja widziałam ten spektakl w streamingu i naprawdę nie pomyślałabym - jak dla mnie IV akt wyszedł bardzo wzruszająco (z tym tuleniem kukły właśnie). No ale to są profesjonaliści. Proszę zwrócić uwagę, że i Alagna i Kaufmann i Terfel są już przy końcu kariery (p. Kurzak dała wywiad po polsku, więc nikt o nim nie wie) i mogą sobie pozwolić na chwile szczerości. I jeszcze Kaufmann (on jest strasznie gadatliwy, nic nie poradzę): "Nie jestem pewien, czy możemy zakładać, że sama muzyka udźwignie spektakl. Czy nie możemy spróbować działać razem? Kilka miesięcy temu byłem na sympozjum w Neapolu, gdzie reżyserzy rozmawiali o przyszłości opery z dyrektorem artystycznym Stéphane'em Lissnerem. Ponieważ byłem na widowni, zapytano mnie, czy mógłbym powiedzieć kilka słów. Powiedziałem: "Czy następnym razem, gdy będzie pan mówił o przyszłości opery, mógłby pan zaprosić śpiewaków i dyrygentów? Dokąd doszliśmy? W przeciętnej recenzji czyta się 90 procent opinii o reżyserii i kostiumach. Jako śpiewak możesz być zadowolony, jeśli twoje nazwisko w ogóle zostanie wymienione." całość wywiadu tutaj: https://www.news.at/a/oper-kaufmann-terfel-interview
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za link, wywiad bardzo ciekawy. Kaufmann potwierdził moje wrażenia z tej "Aidy" w całej rozciągłości.Ma też rację w kwestii recenzji - od dawna irytuje mnie jedyny już właściwie krytyk pojawiający w mediach tradycyjnych, który o śpiewakach, dyrygencie i orkiestrze na ogół wcale nie wspomina. Nie wydaje mi się, żeby któryś z tych panów był na końcu kariery, zwłaszcza Kaufmann (latem ubiegłego roku, kiedy go ostatnio słyszałam na żywo jako Tristana z pewnością nie sprawiał takiego wrażenia). Swoją drogą przyjął on ciekawą metodę radzenia sobie z idiotycznymi inscenizacjami - wywiązuje się z kontraktów, tylko potem na pewne sceny już nie wraca. (Met, Bayreuth). A co do wywiadu Kurzak, to chyba nie jest tak, że nikt o nim nie wie. Amerykański portal OperaWire wie i wspominał o tym (bez cytowania oczywiście), niektóre francuskie media też. Pozdrawiam

      Usuń
    2. No, względnie przy końcu kariery, nie miałam na myśli że już czas na serie "koncertów pożegnalnych" ale że swoje "miejsce w historii" już mają i nikt im tego nie odbierze. Tak, o Kurzak wspomniano, ale takiej burzy jak w Polsce nie było. Chodziło zasadniczo o Alagnę i ewentualny problem z pogodzeniem tej Toski z musicalem Al Capone. Zresztą nieważne. A co do recenzji to rzeczywiście tak jest - ja już "zawodowców" praktycznie w ogóle nie czytam, jeśli chcę mieć opinię o spektaklu to czytam blogi i fora. W Polsce, jeśli chodzi o operę, to tylko Panią.

      Usuń
    3. Dzięki, to miłe. A pan, o którym pisałam właśnie dziś dał artykuł na dwie szpalty w "Rzepie" i dowiódł,że nie rozumie zupełnie o co chodzi. Jego zdaniem o"nagość i fiutki". Można takich panów lekceważyć, ale oni przykładają rękę do dyktatury reżyserów.

      Usuń
  4. A może coraz popularniejsze wykonania koncertowe będą choćby chwilową receptą na reżyserskie klęski opery. Kto wie, czy nie jest to jedyna recepta na ocalenie najwartościowszego elementu-muzyki i śpiewu. Mnie samego po 47 latach operomani nie pociągają już zupełnie perypetie Mimi lub Violetty. Muzyka i śpiewacy-jak najbardziej! Ostatnio np. udane koncertowe wykonanie Nabucco(!) w Grazu z Siri i Domingo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to chyba nie jest recepta, chociaż rzeczywiście pozwala uwolnić muzykę od zbędnej czasem reżyserskiej inwencji. Ale opera jest najbardziej synkretyczną ze sztuk, której nie można na stałe pozbawiać aspektu teatralnego, widowiskowego. Poza nami, starymi wyjadaczami są widzowie młodzi i nowi - jesli ich nie będzie opera umrze. I tu zacytuję Fredrę - "znaj proporcjum, Mocium Panie" - to najważniejsze! Ostatnio "Toscę" wystawił Robert Carsen i chyba o tym napiszę, mimo iż samo dzieło już nie bardzo mnie interesuje. Ta elegancka, ascetyczna inscenizacja warta jest posta (w aspekcie muzycznym też oczywiście).

      Usuń