środa, 20 maja 2015

"Król Roger" z widowni ROH


Ciemność. Całkowita cisza. Po kilkunastu  (kilkudziesięciu?) sekundach pierwsze, ledwo słyszalne dźwięki muzyki. I chór intonujący „Hagios”  -„Święty”. Dopiero teraz odsłania się wielka  pulsująca barwami i światłem głowa. Widzieliście to w sieci? Miałam szczęście właśnie w tym dniu, 16 maja  być na widowni ROH i nie zapomnę tego doświadczenia i tej chwili oczekiwania dopóki umysł pozwoli mi coś pamiętać. Czyli, mam nadzieję bardzo, bardzo długo. „Króla Rogera” znam nieźle, ale dotąd nie zobaczyłam go w wersji tradycyjnej, i pewnie już nie zobaczę. Ten tekst ma to do siebie, że można go interpretować na dziesiątki sposobów, dotykając różnych problemów, drążąc je  bądź tylko się po nich prześlizgując. Często, oglądając to co przygotował reżyser mam silne wrażenie, że Szymanowski i Iwaszkiewicz są dla niego w mniejszym lub większym stopniu tylko pretekstem co owocuje narodzinami rzeczy tak powierzchownych jak przedstawienie Davida Pountneya lub, mimo wewnętrznej koherentności potworków jak spektakl Krzysztofa Warlikowskiego. Tym razem byłam całkowicie przekonana, że Kasper Holten naprawdę próbował dostać się do środka dramatu (do głowy autora?). Na ile się udało mógłby ocenić tylko Szymanowski, więc tego się nie dowiemy, ale jestem głęboko wdzięczna dyrektorowi ROH. Niezupełnie zgadzam się z ustawieniem postaci króla jako człowieka niespokojnego, rozedrganego i niepewnego od pierwszych chwil, ale to na swój sposób logiczne. Roger  pewny siebie i autorytarny nie podążyłby przecież za Pasterzem w podróż do niewiadomego. Ktoś duchowo mocny innego już nie poszukuje. Ta produkcja jest nareszcie o Rogerze, chociaż Pasterz ma w niej swój mocny wątek i nie stanowi wyłącznie katalizatora tego, co się we wnętrzu władcy dzieje. Tylko postać Roksany straciła w moim odczuciu na znaczeniu, gdyby nie jej cudowna muzyka przestałaby być tak ważna. W drugim akcie, kiedy oglądamy pasjonującą walkę rozgrywającą się tym razem dosłownie w głowie Rogera przynajmniej dla mnie nie było najistotniejsze, czy Roksana  dołączy do Pasterza i kotłujących się postaci męskich. Istotne, czy zrobi to Roger, bo to jego walka i jego podświadomość . A on, odczuwający silnie ich zmysłowość panicznie się boi, cofa, gdy kuszący mężczyźni sięgają po jego ciało. Niektórzy być może ta klarowność  założeń przeszkadza, mnie się wydała fascynująca. Równolegle dostajemy też dramat władzy, i tu mając oparcie w tekście reżyser uwypuklił wątek Pasterza, który z roli Uwodziciela gładko przechodzi do funkcji Dyktatora. Wielu takich widziała historia, wizerunki niektórych połknęła popkultura i do dziś z niewzruszoną ignorancją noszone bywają na t-shirtach. Pozostaje też problem Rogera, który przecież porzucił swój lud nie walcząc, pozostawiając go na pastwę nowego kultu Pasterza. A on niczego dobrego im nie przyniesie. Kiedy król zatopiony we własnych przeżyciach doznaje w finale oświecenia (obojętne prawdziwego czy fałszywego)  Roksana błąka się obok niego niezauważona, niepotrzebna, osobna. Roger zrozumiał kim jest, Pasterz otrzymał władzę, ona nie ma nic.
Strona muzyczna przedstawienia była dla mnie porywająca. Niegdyś zachwycałam się prowadzeniem orkiestry przez Kazushiego Ono (w Paryżu), muzyka brzmiała pod jego ręką subtelnie, delikatnie, świetliście. Antonio Pappano wydobył z niej zupełnie co innego: chropowatość, gwałtowność, szorstkość w niebywały sposób połączoną z melodyjnością i liryzmem. Sir Tony jest w Londynie kochany za nieustającą miłość i entuzjazm do muzyki, które w kanale orkiestrowym dają tak wspaniałe efekty.  Ale słychać także, iż analizie partytury dyrygent poświęcił długie godziny i mógłby każdą frazę zaśpiewać osobiście. Wzmocniony chór ROH sprawił się doskonale, soliści drugoplanowi także (niebylejacy – Kim Begley, Alan Ewing, Agnieszka Zwierko). Georgia  Jarman znana niektórym warszawskim melomanom z „Opowieści Hoffmanna” w TWON (nie słyszałam jej wtedy) dysponuje nie tylko znamienitą techniką pozwalającą jej pokonywać bez zauważalnych trudności pułapki melizmatów, w które obfituje partia Roksany. Ma też ten rodzaj głosu, którego piękno w przekazie technicznym nieco traci, bezpośrednio zaś uwodzi z całą siłą. Saimir Pirgu z kolei śpiewa tenorem jasnym, dość przenikliwym, niezbyt dużym, ale nośnym. Jest młody, co pomaga postaci i chociaż nie do końca przekonał mnie co magnetyzmu Pasterza to udana rola. A Mariusz Kwiecień … Cóż, ktoś napisał, że już nie bardzo go można za Rogera komplementować, powiedziano wszystko. Kwiecień daje od siebie słuchaczowi i widzowi tak dużo, że chyba rzeczywiście nie wypada. Ale jedno podkreślić  trzeba: niespodziewaną u barytona lirycznego moc biorącą się najprawdopodobniej z osobistego zaangażowania. W każdym razie panowie Szymanowski, Pappano, Kwiecień i Holten z pomocą innych artystów przygotowali wieczór będący jednym z największych przeżyć , jakich w moim operowym życiu dane mi było doświadczyć. Dziękuję!
P.S. Widownia ROH  była tego wieczoru zapełniona do ostatniego miejsca,  wymieszana wiekowo (obiegowe przekonanie o tym, że do opery chadzają wyłącznie ludzie wcześnie urodzeni nie ma sensu) i etnicznie. Język polski słyszałam, ale niezbyt często. A żeby doprawić beczkę miodu szczyptą goryczy trzeba dodać, iż przerwa po drugim akcie nie miała innego celu, jak tylko merkantylny – imponujące szklane restauracje i bufet muszą przecież zarobić. Jestem pewna, że grany jako całość „Król Roger” zrobiłby jeszcze większe wrażenie.

Zaś na koniec – tak się szczęśliwie złożyło, że to mój 250-ty post i jednocześnie trzecie urodziny bloga. Nie wyobrażam sobie wspanialszego zbiegu okoliczności jak możliwość poświęcenia jubileuszowego wpisu temu prawdziwemu świętu polskiej muzyki. Dziękuję Wam za towarzystwo, drodzy Czytelnicy!
















6 komentarzy:

  1. "Antonio Pappano wydobył z niej zupełnie co innego: chropowatość, gwałtowność, szorstkość w niebywały sposób połączoną z melodyjnością i liryzmem". - to mnie właśnie bardzo zaskoczyło, nawet zszokowało!

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam tego dnia na widowni ROH. To najbardziej fascynujące i poruszające przedstawienie jakie kiedykolwiek widziałam. W zasadzie zgadzam się z autorką tekstu co do oceny Króla Rogera, może z jednym wyjątkiem. Dla mnie Pasterz był hipnotyzujący, a w szczególności świetny aktorsko. Wielkie wrażenie zrobił na mnie również balet. Co do polskiego języka na widowni - trochę nas było :) Przyszliśmy w czwórkę, obok też siedziała para polskojęzyczna. A Mariusz Kwiecień to po prostu KRÓL MARIUSZ - wybitny artysta, uroczy i skromny człowiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie kwestia miejsca. Siedziałam w piątym rzędzie otoczona wyłącznie przez entuzjastycznie odbierających spektakl Brytyjczyków.

      Usuń
  3. Ja siedziałam w trzecim rzędzie :) Mam nadzieję, że ta produkcja jeszcze wróci do ROH z naszym barytonem w roli głównej. ( Tak jak wraca Don Giovanni Holtena w 2017 roku z Mariuszem w obsadzie. Wcześniej w ROH będzie jeszcze nowa produkcja La Boheme z Mariuszem w roli Marcelo. Takie informacje przekazał nam artysta podczas wizyty w garderobie po spektaklu.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz Giovanniego w tej produkcji śpiewa Maltman, podobno nie tylko brak mu indywidualności (w co wierzę, znając go z innych inscenizacji), ale ma kłopoty z głosem. Na nową "Cyganerię" w ROH już czas - chociaż pożegnalne spektakle tej wiekowej, ponad 40-letniej wypadły całkiem nieźle. O dalsze plany spróbuję Mariusza podpytać za miesiąc w Monachium. Bardzo bym chciała, żeby ROH podjęła decyzję o wydaniu tego "Rogera" na DVD.

      Usuń
    2. Ja niestety nie dostałam biletów do Monachium, ale będę we Wiedniu jesienią na Don Giovannim. Z tego co słyszałam DVD z Królem Rogerem ma być wydane jeszcze w tym roku :) Oby !!! mam nadzieje, że napiszesz nam czego się dowiesz o planach Mariusza :) Przyszły rok jest trochę zagadką. W Polsce koncert we Wrocławiu w lipcu, a co jeszcze u nas ? Może Kraków albo Warszawa ?
      Barbara

      Usuń