W
ciągu trzech i pół roku prowadzenia
bloga (to już tyle czasu… ) przekonałam się o czymś, w co wcześniej niełatwo by mi było uwierzyć –
znacznie trudniej pisać o tym, co było naprawdę dobre, niż o tym, co nie. Jakoś
znalezienie konkretnych elementów spektaklu budzących protest czy dezaprobatę
jest prostsze niż znalezienie adekwatnych słów podziwu. Te ostatnie zazwyczaj najczęściej
brzmią standardowo i banalnie, powtarzane po wielokroć przez autorów
przeróżnych tekstów profesjonalnych i amatorskich. A jednak – miło mieć tego
rodzaju problem, zwłaszcza, jeżeli raczej się go nie spodziewało. Niemal równo
pół roku temu zasiadłam na widowni ROH by podziwiać „Króla Rogera”
przygotowanego przez najlepszych z najlepszych, jakich ten teatr ma do
dyspozycji, a ma właściwie wszystkich. 17-ego listopada jechałam do Krakowa pełna obaw i pewna tylko tego, że
rola tytułowa zostanie wykonana znakomicie. Co do reszty – nastawiłam się na
przetrwanie spektaklu Michała Znanieckiego – czegóż w końcu się robi by
posłuchać ulubionego artysty, zwłaszcza w jego mateczniku i w repertuarze,
który uwielbiam. Rzecz zapowiadano jako powtórzenie przedstawienia wystawianego
w 2012 w Bilbao, naczytałam się o nim
sporo i kiepsko. Z Opery Krakowskiej wyszłam lekko (a może i nielekko) oszołomiona, przyczyny były dwie. O drugiej,
zupełnie oczywistej i oczekiwanej później, zacznę od tego, czego nie
oczekiwałam. W to, że opera Szymanowskiego jest tak bogata w treści i
wieloznaczna, że można na jej kanwie sporządzić dwa równie świetne, ale traktujące
o zupełnie różnych sprawach przedstawienia
wierzyłam bez zastrzeżeń. Ale fakt, że autorem jednego z nich okaże się
Znaniecki było dla mnie niespodzianką olbrzymią, bo jak dotąd jego realizacje
zachwytu we mnie nie budziły. Na opisywany trzy lata temu trzeci akt dzieła,
który miał się dziać w klubie gejowskim czekałam z góry zjeżona w środku. I
dostałam nieźle po nosie, jako, że reżyserska koncepcja przez ten czas
dojrzała, wysubtelniała i finał dzieła nie straszył już oczywistą oczywistością
– wręcz przeciwnie, otwierał możliwości szukania nowych interpretacji i
znaczeń. Łatwy do postawienia zarzut, iż Znaniecki, Polak i gej zrobił spektakl
o tym, co interesuje i dotyka jego równie prosto można odeprzeć dodając, że
owszem – ale w ścisłym związku z tekstem. Poza tym, temat odkrywania i
borykania się władcy (i człowieka) z własną tożsamością seksualną to dwa
pierwsze akty, widz zaś wychodzi z teatru z obrazem trzeciego, dotyczącego już
nieco innych spraw. W tym kontekście decyzja podzielenia krótkiej opery
przerwą, która nie miała sensu innego niż handlowy w Londynie w Krakowie wydała
mi się sensowna. Co zostaje (przynajmniej mnie) w pamięci z tego „Króla
Rogera”? Moment, w którym wstrząśnięty Roger całuje Pasterza a chór śpiewa
„zgroza, bluźnierstwo”, dialog króla z Pasterzem w drugim akcie, kiedy
przekonujemy się iż przybysz jest właściwie ucieleśnioną podświadomością
monarchy i jego lustrem. Wreszcie cały trzeci akt z enigmatycznym, każącym
szukać odpowiedzi na rozliczne nasuwające się pytania finał z ciałem umarłego,
starego Rogera leżącym na proscenium i młodym, rozjaśnionym Rogerem intonującym
triumfalny hymn do słońca. Recenzent GW
nazwał scenografię do tej sceny mało
efektowną i wręcz karykaturalną. Nie mam pojęcia, jakiego efektu się spodziewał
i chciał, ale ta wypowiedź mnie niepomiernie zdumiała. Jako całość spektakl
Michała Znanieckiego wywarł na mnie duże i dobre wrażenie. Przynajmniej od
strony inscenizacyjnej nie był ani
trochę słabszy niż to, co przygotował dla nas dyrektor ROH, Kaspar Holten. Był
tylko o czymś innym. W kwestiach muzycznych rzeczywistość okazała się mniej
różowa. Tym z Was, którzy nigdy w Operze Krakowskiej nie byli należy się krótki
opis: przede wszystkim to miejsce dosyć kameralne, widownia trzech spektakli
mniej więcej równa jednemu londyńskiemu (764 do 2256 foteli) z niedużą sceną i bardzo głębokim kanałem
orkiestrowym. Ta ostatnia cecha sprawia, iż nie tylko kompletnie nie widzisz
muzyków siedząc bliższych rzędach parteru ale też dźwięk dociera do widowni
lekko przytłumiony. Ten efekt wcale nie musi być wadą, sprzyja mniejszym
głosom. Nie znaczy to jednak, że należy mierzyć siły na zamiary – nie da się
dobrze zaśpiewać Roksany dysponując sopranem ewidentnie lirycznym. Toteż
Katarzyna Oleś-Blacha, miejscowa diva, którą miałam okazję podziwiać
kilkakrotnie tym razem zawiodła. Jeśli cały czas słychać wysiłek i „blaszkę” to
ginie nawet zasadnicza zaleta tej śpiewaczki, kremowa barwa. O bezbarwną postać
sceniczną trudno mieć do niej pretensję, bo została zmarginalizowana
przez reżysera. Pavlo Tolstoy wykonuje rolę Pasterza od dawna i robi to dobrze,
trochę mu jednak brak charyzmy (na którą nie mógł narzekać Saimir Pirgu). Z
pozostałych wyróżniłabym Adama Sobierajskiego, ciekawego Edrisiego – zarówno
wokalnie jak aktorsko. Niestety oprócz głównego bohatera wieczoru Sobierajski
był jedynym dysponującym przyzwoitą dykcją, reszty nie dało się zrozumieć.
Dotyczy to także chóru, który brzmiał w dodatku kiepsko intonacyjnie i
niezbornie. Także orkiestra nie może sobie zapisać „Króla Rogera” po stronie
sukcesów. Partytura Szymanowskiego nie jest łatwa, ale Łukasz Borowicz ma i
potrzebny talent i niezbędne doświadczenie, żeby ją właściwie poprowadzić. Tym
razem nie udało mu się w pełni opanować orkiestry, która popełniała sporo
kiksów i sprawiała na mnie wrażenie trochę rozkojarzonej. Na koniec zostawiłam sobie superlatywy. Mariusz
Kwiecień udowodnił , że … można jeszcze lepiej, chociaż to trudne do
wyobrażenia. Pod każdym względem: niezwykle przejmująca rola, magisterialna
dykcja, a śpiew – tu właśnie występuje trudność opisana na początku posta. Bo
jak niby mam oddać sprawiedliwość chociażby temu wspaniałemu wykonaniu
finałowego hymnu? Kwiecień, podobno od premiery fantastyczny zwykle rozkręca
się z każdym przedstawieniem. Miałam szczęście być na ostatnim, najlepszym (według
świadectw miejscowych operomaniaków) i to doświadczenie wymyka się moim
możliwościom opisu. Po angielsku to się nazywa „towering performance”. Nawiasem
mówiąc w piątek, 13 listopada (nie obyło
się bez pewnych perturbacji technicznych w czasie spektaklu, wiadomo …) Kwiecień
odebrał statuetkę nagrody przyznawanej przez Stowarzyszenie Polskich Artystów
Muzyków o wyjątkowo adekwatnej nazwie Orfeusz.
P.S.
W ostatnim z cyklu przedstawień rolę Rogera zgodnie z planem śpiewał Mariusz
Godlewski, którego głos lubię, a umiejętności i talent szanuję. Ciekawa jestem
bardzo jak wypadł, żałuję, iż nie mogłam zostać w Krakowie i przekonać się
sama. A może ktoś z Was?
|
Król i królewicz |
|
Bohaterowie wieczoru |
A nazajutrz - słońce i podwójna tęcza nad Operą Krakowską
Kolejny raz stwierdzam jakie to szczęście być fanką Kwietnia i głównie dzięki Operze Krakowskiej móc oglądać Go "na żywo".Widzieć i słyszeć - bezcenne.
OdpowiedzUsuńPo wspaniałych w jego wykonaniu, paryskim i londyńskim Rogerze, ten krakowski jest jeszcze inny.To kolejna wybitna kreacja,pod każdym względem.
Po kilku obejrzanych inscenizacjach Znanieckiego jechałam do Krakowa z nastawieniem podobnym do Twojego-czego nie zniosę dla MK.
I podobnie jestem poruszona i zaskoczona .To wystawienie zrobiło na mnie wrażenie,to było dobre i miało sens.
Co do reszty ,jak to u nas bywa ,wykonanie takie sobie.Byłam 15-ego i 17-tego,obsada nieco inna.Pani Socha jako Roksana głosowo wg mnie lepiej ale dykcja jeszcze gorsza niż u p.Oleś-Blachy.
Swoją drogą to zadziwiające - mamy w j.polskim trzy opery na krzyż i nie można się tego wyuczyć porządnie,choćby w szkole muzycznej.
Tolstoy,którego kilka razy słyszałam, brzmiał dobrze ale jako Pasterz aktorsko zupełnie nieprzekonywujący ,sztywny jak zazwyczaj.
Nie wiem jaka była przyczyna ale zdaje mi się,że chór i orkiestra wypadły zdecydowanie gorzej 17-tego.
Pozdrawiam serdecznie.Halina
P.S.Czy wiesz,że w dość bliskich planach jest wystawienie w Krakowie "Don Pasquale" z MK?
Tak, to zdaje się ma być w przyszłym sezonie. Dobrze - Malatesta to specyficzna rola - niby do zaśpiewania średnio dużo, ale bohater jest spiritus movens całej intrygi.Ale przyznam, że jeszcze bardziej cieszę się na monachijską "Faworytę", bo uważam baryton ma w tej operze najciekawsza rolę. Pięknie ją śpiewał Tezier, a ja już się "oblizuję" na Kwietnia. Wybierasz się do Wrocławia w lipcu na koncert ? Kwestia dykcji jest smutna, bo dotyczy też aktorów - polskie filmy należałoby właściwie puszczać z napisami. A oglądałam sobie ostatnio "Rękopis znaleziony w Saragossie", film starszy ode mnie - każde słowo docierało bezbłędnie.
OdpowiedzUsuń"Don Pasquale" ma być w grudniu przyszłego roku.Póki co już się cieszę na "Poławiaczy pereł" w styczniu i "Roberto Devereux" w kwietniu,co prawda tylko w kinie ale może kiedyś..... Na koncert we Wrocławiu mam już kupiony bilet.
OdpowiedzUsuńDo Monachium wybrałabym się bez zastanowienia ale właśnie pojawia się problem biletów,podobnie jak w Wiedniu.Ze względów logistycznych muszę mieć kupiony bilet [za sensowną cenę] ze sporym wyprzedzeniem a w tych przypadkach prawie do końca nic nie wiadomo.Dlatego uważam,że system w ROH czy w Berlinie jest taki wygodny.Jednym słowem zanosi się na dobry rok, oczywiście mam na myśli spotkania z MK.
Może znasz jakiś sposób ułatwiający kupno biletów w Monachium? Halina
OdpowiedzUsuńHalino, próbowałaś już kiedykolwiek kupić bilet do Monachium? W systemem wiedeńskim nie próbowałam się nigdy zmierzyć, bo zawsze kupuję wejściówki w dniu spektaklu i to mi wystarcza, ale system monachijski zmuszona jestem co i rusz "wypróbowywać" na własnej skórze, bo oni nie mają wejściówek (miejsca stojące sprzedają wcześniej, tak jak miejsca siedzące). System rzeczywiście nie jest wygodny, bo wszyscy wolelibyśmy dużo wcześniej i własnoręcznie kliknąć sobie w określony na planie sali fotel, a nie kupować kota w worku, czyli miejsce w wybranej przez siebie kategorii cenowej. Ale pomimo że wszyscy się tak bardzo uskarżają, to jedak kupienie biletu do Monachium nie jest niemożliwe. Przy każdym przedstawieniu jest podana data, do kiedy można składać zamówienie na bilet oraz data od kiedy można kupować bilety online, w kasie i telefonicznie. Są to bilety które nie zostały rozdzielone "w loterii". W tym momencie już można sobie samemu kliknąć w wybrany fotel.
OdpowiedzUsuńNie wiem z jakim wyprzedzeniem potrzebujesz kupić bilet. Dla przykładu: chcąc pojechać na "Śpiewaków norymberskich" w maju/czerwcu wysyłam formularz zamówienia do 16 lutego i przez następny miesiąc czekam aż mi "coś" przyślą, a jeżeli się nie doczekam to próbuję 16 marca online lub telefonicznie. Czyli wyprzedzenie jest około dwumiesięczne. Może to trochę i mało. A kiedy ma być ta "Faworyta"?
Dzięki za informację Donno,faktycznie wyjaśniło mi to ich sposób sprzedaży.Dwumiesięczne wyprzedzenie wystarczy.Termin wystawienia "Faworyty" zna pewnie Papagena ,sądzę,że chodzi o następny sezon.Halina
OdpowiedzUsuńNie znam konkretnej daty, ale to ma być przyszły sezon ale 2016, czyli jesień. I niestety Halino, też mam dużo "zabawy" z systemem biletowym BSO. Na niektóre, bardzo nieliczne spektakle dysponuje pewną przewagą i trochę na nią liczę. Na razie zaś jestem bardzo wdzięczna za ich transmisje - "Mefistofelesa" tydzień temu i już czekam niecierpliwie na "Ognistego anioła" bo uwielbiam tę operę.
OdpowiedzUsuńTrochę informacji "z pierwszej ręki" : Faworyta - wrzesień 2016; Don Pasquale - Kraków grudzień 2016; Król Roger - Kraków początek maja 2016; koncert w ICE Kraków - 16 lipiec 2016. To planowane terminy z udziałem Mariusza Kwietnia. Informacje uzyskałam w rozmowie z naszym barytonem. Jeżeli chodzi o Króla Rogera to widziałam próbę generalną z Mariuszem Godlewskim i trzy spektakle z Mariuszem Kwietniem. Podsumuję to tak, nikt nie jest wstanie nawet zbliżyć się do geniuszu Mariusza Kwietnia :). Widziałam również spektakl w Londynie i zgadzam się z autorką bloga, że ten krakowski był świetny - dla mnie w kwestii pomysłu, reżyserii znacznie ciekawszy i dużo mocniejszy niż ten londyński.
UsuńDziękuję za uściślenie dat.
UsuńNiezupełnie się zgadzam z tym, że spektakl krakowski był lepszy czy ciekawszy od londyńskiego. Dla mnie były równoprawnie dobre, tylko traktowały o zupełnie różnych sprawach.
Skorzystam z okazji, że dyskutowana jest kwestia zakupu biletów w Operze w Monachium. Sam planuje tam za kilka miesięcy pojechać. Mam już upatrzone przedstawienie i konkretny dzień.
OdpowiedzUsuńWcześniej nigdy tam nie byłem, stąd prośba do Was (bardziej doświadczonych jeśli chodzi o Monachium) o wyjaśnienie kilku kwestii.
1) Przypuszczam, że jednak lepiej (chcąc koniecznie zdobyć bilet) złożyć wcześniej zamówienie na bilet/bilety niż liczyć tylko na późniejszą sprzedaż online wolnych biletów, prawda?
2) W przypadku ,,mojego” przedstawienia (zapewne w pozostałych przypadkach jest podobnie) jest podana data do kiedy można wcześniej zamawiać bilety i od tego momentu następuje (jeśli dobrze wyczytałem) miesiąc, kiedy oni wszystkie te zamówienia rozpatrują, potem nierozdysponowane bilety (jeśli chętnych było mniej niż biletów) są przeznaczane do sprzedaży internetowej, telefonicznej, kasowej. Czy w przypadku, kiedy okaże się że sie załapałem na bilet w interesującej mnie kategorii/kategoriach cenowej, to oni zapewne powiadomią mnie o tym, prawda, i wtedy jak to się odbywa, czy ja opłacam od razu (kartą kredytową) ten bilet i gdzie i kiedy go odbieram (czy wyślą do Polski pocztą czy też jest możliwość odbioru w kasie w dniu przedstawienia)? I mam nadzieję, że powiadomienie o przyznaniu biletu następuje przed momentem uruchomienia sprzedaży internetowej, tak by nie było trzeba (nic nie wiedząc czy bilet został mi przyznany) próbować kupować drugiego (niepotrzebnego) biletu online.
3) Co się dzieje w przypadku, kiedy chętnych na dane przedstawienie jest więcej niż biletów? Rozumiem, że jest losowanie. A co jeśli nie zostanę wylosowany – jaką mam w ogóle szansę by na przedstawienie się dostać? Jak piszecie, wejściówek (w dniu przedstawienia) nie ma, więc chyba pozostaje tylko czekać na zwroty biletów i ich pojawienie się w sprzedaży internetowej, prawda?
4) Zasadniczo (z racji kosztów) interesują mnie bilety w najniższych kategoriach cenowych. Jakie – z Waszego doświadczenia – są szanse, że takie otrzymam składając wcześniej zamówienie? Rozumiem, że każdy spektakl cieszy się różnym zainteresowaniem, ale generalnie czy da się dostać te tańsze bilety?
Niestety, jeżeli spektakl jest atrakcyjny żadnych zwrotów w internecie nie będzie. Należy ustawić się w box-offisie i liczyć na cud, który czasem, ale rzadko się zdarza. Jeśli chodzi o szanse na realizację zamówienia - to jest loteria (dosłownie). W każdym razie złożyć je trzeba obowiązkowo, bo a nuż się uda (jeśli nie, informują na czas). Druga szansa wymaga szybkiego internetu, sprawnych palców i krótkiego czasu reakcji. Bilety można odebrać w kasie przed spektaklem, trzeba tylko pamiętać, żeby mieć ze sobą tę kartę, którą się płaciło. W innym wypadku poproszą o dokument, by zweryfikować tożsamość i prawo do bezcennych biletów. W sprawie szans odpowiedzieć nie potrafię - tolzależy od konkretnego przedstawienia. Stan oblężenia panuje zazwyczaj na tych z Netrebko i Kaufmannem, ale i jak szczęście dopisze i na nie można zdobyć bilet.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo Papageno za tą informację. Pozostaje mi zatem zrobić wszystko co można i liczyć na dobry los!
OdpowiedzUsuńBilet może też zostać przysłany do domu, jak najbardziej, ja nawet wolę go mieć w ręku, bo gdybym jednak, odpukać, nie pojechała, to mogę go próbować odsprzedać (np. dając ogłoszenie w internecie), a w kasie nikt oprócz mnie go nie odbierze...
OdpowiedzUsuńKomunikacja z biurem sprzedaży jest b.sprawna. Chcąc zwiększyć szansę na dostanie biletu, można w okienku na dodatkowe uwagi napisać, że poza dwoma wybranymi kategoriami cenowymi akceptuje się jeszcze inne kategoria cenowe. Wtedy przysyłają zapytanie czy proponowany bilet nam aby na pewno odpowiada i dają nawet tydzień czasu na podjęcie decyzji. Kiedyś np. kupowałam bilet na Liederabend, a że Liederabendy są tane jak barszcz (najwyżej ok.60 euro) - mogłam "zaszaleć" i zaznaczyłam dwie najwyższe kategorie cenowe, ale dodatkowo napisałam że akceptuję wszystkie kategorie. Dostałam propozycję najtańszego miejsca... Dobre i to, bo gdyby nie dopisek - nie dostałabym prawdopodobnie żadnego biletu...
Jeszcze innym dobrym pomysłem na zwiększenie szansy wylosowania biletu jest złożenie więcej niż jednego zamówienia - tylko nie samemu - niech to zrobi ktoś z rodziny, znajomy...
Gdybyśmy wylosowali za dużo biletów... - można je odsprzedać na Forum BSO - tam też można odkupić od kogoś bilet - i to nie tylko na przedstawienia w BSO
OdpowiedzUsuńDonno del lago, załóżmy, że złożyłem w sumie zamówienia na 4 bilety a tak naprawdę potrzebuje 2. I okazuje się, że zostały mi przydzielone/wylosowane wszystkie 4. To czy w takiej sytuacji mogę oficjalnie zadeklarować, że wykupuję tylko 2 (bądź tez dokonuję opłaty tylko za 2 i tym samym pozostałe stają się wolnymi i Opera może je przydzielić komuś innemu lub wystawić do sprzedaży)?
OdpowiedzUsuńSkładając zamówienie za pośrednictwem strony internetowej BSO należy wybrać termin, na którym nam najbardziej zależy i kategorię cenową biletu oraz tzw. terminy i ceny rezerwowe biletów, na wypadek gdyby nie było biletów w tym najważniejszym dla nas terminie. Jeśli zamawialiśmy np. 2 bilety w każdym z tych terminów, to w przypadku przydzielenie biletów w "pierwszym terminie", zamówienia na termin rezerwowy są anulowane.
UsuńBilety przysyłane są pocztą na wskazany adres w ciągu ok. 20 dni od wskazanej przez BSO daty rozpoczęci realizacji zamówienia.
Jola
Z moich doświadczeń wynika, że jeżeli opera przydziela zamawiającemu bilety we wskazanych przez niego (w odpowiednich okienkach) dwóch kategoriach cenowych - to nie pyta go ponownie o zdanie czy mu odpowiada cena i ilość - tylko automatycznie ściąga z podanej karty pieniądze i wysyła informację o biletach. Nie próbowałam nigdy w tym momencie niczego zmieniać, np. oddawać część biletów. Natomiast pytanie do zamawiającego jest kierowane wtedy kiedy oferowane są inne bilety, bo zamawiający określił swoje dodatkowe preferencje. Wtedy można już podyskutować o ilości...
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki Donno del lago za cenne informacje!
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że nasi światowi śpiewacy, jak Ewa Podleś, Aleksandra Kurzak i Mariusz Kwiecień znajdują, mniej lub bardziej regularnie, by się spotykać z polską publicznością. Niestety trochę przykro, że w mniejszym stopniu dotyczy to naszego wybitnego tenora - Piotra Beczały :(
OdpowiedzUsuńSzkoda, zwłaszcza, że tenor ma w kraju rzesze fanów - ale najwyraźniej wymienieni przez Ciebie artyści (mam nadzieję, że dołączy do nich Artur Ruciński) i p. Piotr Beczała mają różne priorytety. Ja jeszcze dorzucę słowa prawdziwego entuzjazmu w stosunku do rządzących Operą Krakowską. W przeciwieństwie do warszawskich instytucji muzycznych nie traktują oni występu gwiazdy jak okazji do nabicia sobie kabzy i nie śrubują cen biletów. A w stolicy wbrew krążącym po kraju opiniom nie wszyscy zarabiają dobrze, zwłaszcza, jeśli pracują w rozpowszechnianiu kultury.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń