piątek, 25 października 2024
"Grounded"
Czegóż się nie robi żeby posłuchać ulubionej śpiewaczki… Nie posunęłam się wprawdzie do pójścia na transmisję do kina, bo warszawska cena biletu jest zaporowa ale spektakl z Met obejrzałam zaledwie kilkanaście godzin po niej. Ryzyko, że będą na mnie krzyczeć było spore – opera współczesna na temat militarny – ale podjęłam je ze względu na Emily d’Angelo. Zaskoczenie okazało się spore – nie krzyczeli wcale, a jednak kanadyjska mezzosopranistka stanowiła najjaśniejszy punkt całego przedsięwzięcia. Historia, którą opowiedzieli nam autorzy „Uziemionej” („Grounded”), Jeanine Tesori i George Brant jest prosta. Młoda major US Army, pilotka F-16 dla której latanie to treść życia przez przypadkową ciążę zostaje uziemiona. Mija czas, bohaterka mieszka razem z kochającym mężem i córką na farmie w Wyoming ale mimo rodzinnego szczęścia (bez ironii) marzy o powrocie do służby. I wraca, chociaż nie tak, jak by chciała – z braku innych możliwości steruje na odległość dronami bojowymi. Zaczyna od sukcesu ratując konwój „naszych chłopców”, ale potem … I właśnie owemu „potem” kompozytorka i librecista poświęcają najwięcej uwagi. Bo tu chodzi o koszty psychiczne takiego zadania, o rozdarcie między normalnym, ciepłym życiem domowym a godzinami pracy, w czasie których sieje się śmierć i zniszczenie. Nie można ich dotknąć, ale skutki własnych działań widzi się aż zbyt wyraźnie. Libretto jest precyzyjne i nieprzegadane, posługuje się językiem, jakim mówimy na co dzień, włącznie ze słowami, jakie w ekranowym tekście trzeba wykropkować. Muzyka nie należy do tych agresywnych i atakujących, chociaż są w niej fragmenty mocniejsze, których temat wymaga. Co ważne linie wokalne też nie mają nadmiaru energii, z niejakim zdumieniem odnotowałam momenty legato. Można tę partyturę nazwać nawet ładną, w każdym razie na pewno żadnej traumy z jej przyczyny nie doznacie. Niestety podejrzewam też, że zapomnicie o tej muzyce natychmiast bo nie budzi ona żadnych głębszych uczuć i zwyczajnie nie daje powodu, aby o niej pamiętać. Kształt i zawartość „Grounded” zmieniał się od momentu powstania dosyć radykalnie. W roku 2015 miał premierę monodram Branta, grany w teatrze off broadwayowskim przez Anne Hathaway. Wersja operowa debiutowała rok temu w Waszyngtonie i trwała wówczas około 2,5 godziny. W Met dostaliśmy niecałe 2 godziny muzyki, ale raczej nie będzie to coś, co zapisze się na trwale w annałach. Zapewne „Grunded” pozostanie ważnym punktem w karierze Emily d’Angelo. W Met debiutowała w 2018 mając zaledwie 24 lata, ale Jess to pierwsza główna rola w Nowym Jorku. Zaprezentowała w niej wszystko, co pozwoliło jej zrobić w operze karierę błyskawiczną (pierwsza śpiewaczka w historii Operaliów, która zdobyła na nich wszystkie możliwe najważniejsze nagrody) - piękny głos, znakomitą technikę wokalną i bardzo dobre aktorstwo z dodatkiem wyraźnie osobistego zaangażowania. Z pozostałych wykonawców wyróżnił się Ben Bliss jako Eric mąż bohaterki. On również stworzył wiarygodną postać mężczyzny, który kocha, ale wie, że zawsze będzie na drugim planie. Jego ciepły, łagodny tenor bardzo pięknie współgrał z mezzosopranem d’Angelo. Yannick Nézet-Séguin chyba spisał się nieźle, jednak przy pierwszym słuchaniu zwykle trudno mi ocenić, czy dyrygent oddał sprawiedliwość muzyce. Natomiast chór męski z całą pewnością był w najwyższej formie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz