wtorek, 8 lutego 2022

Świat jest teatrem - "Le nozze di Figaro" w Palais Garnier

Jakiś czas temu ustaliśmy tu sobie, że wbrew pozorom nie wszyscy kochamy „Wesele Figara”. Ja należę do tej (mam nadzieję) większości, która kocha, ale każda nowa produkcja budzi we mnie zarówno radość, jak i lęk. „Wesele” należy bowiem do tych dzieł, które szczególnie często budzą niekoniecznie potrzebną reżyserską inwencję. Jest przy tym szczególnie mocno osadzone w kontekście historycznym i nie da się go „uwspółcześnić i przybliżyć” bez kompletnego rozjechania się słowa z obrazkiem. Trzeba jednak przyznać, iż zdarzają się realizatorzy, którzy potrafią bolesność tego efektu ograniczyć. Udało się to osiągnąć Netii Jones na deskach Palais Garnier (Opéra national de Paris) dzięki dosyć prostemu zabiegowi – oto znaleźliśmy się w teatrze a bohaterowie stali się zarówno aktorami, jak i postaciami które grają (z wyjątkim Susanny i Figara – garderobianych). Rozstrzygnięcie w jakim momencie bardziej jednym, a w jakim bardziej drugim należy już do widza. Wszystko to rozegrano w modnej, pudełkowej scenografii, zaprojektowanej jak zawsze wypadku Jones przez nią samą (jej są też kostiumy), co pozwoliło nam czasem obserwować akcję rozgrywającą się w trzech położonych obok siebie garderobach. Trzeba przyznać, iż reżyserce powiodło się wplecenie ultrawspółczesnych wątków (np. Me Too) w fabułę bez głębokiego naruszania struktury dzieła. Chciałabym tylko bardzo, ale to bardzo zobaczyć kiedyś na scenie spektakl bez telefonów komórkowych. Tak, wiem, że bez nich większość ludzkości nie potrafi się obejść i być może jest to gadżet najlepiej charakteryzujący dzisiejszy świat. Dlatego bezkomórkowa opera stanowi moje prywatne marzenie. Proszę, chociaż raz! A wracając do paryskiego „Wesela Figara” należy też wspomnieć o bardzo dobrej współpracy Netii Jones ze śpiewakami – właściwie wszyscy stworzyli ciekawe, pełne kreacje aktorskie. Z wokalnymi było już różnie, chociaż też całkiem nieźle. Bardzo dobrze zaprezentowali się odtwórcy ról drugoplanowych – James Creswell (Bartolo), Gregory Bonfati (Basilio) i Christophe Mortagne (Don Curzio). Marcellinę mieliśmy luksusową - Dorotheę Röschmann, dawniej świetną Susannę i przede wszystkim Hrabinę. Muszę Wam przyznać, że mam słabość do rozpoczynającej czwarty akt krótkiej arii Barbariny – niby nic, a jednak … Ksenija Proshina wykonała ją uroczo. Niestety Maria Bengtsson niezupełnie spełniła moje oczekiwania jako Hrabina. Dała nam szlachetną, piękną postać ale z głosem nie było najlepiej. Niektóre media donosiły o problemach zdrowotnych szwedzkiej sopranistki i prawdopodobnie coś jest na rzeczy. Wysilone, momentami wręcz krzykliwe brzmienie nie stanowi jej typowej cechy. Hrabiego miał w tej produkcji śpiewać Peter Mattei i serdecznie żałuję, że tak się nie stało. Christopher Maltman był Almavivą brutalnym, szorstkim i nieprzyjemnym. Pół biedy, że tak to wyglądało (w końcu ten bohater może taki być zgodnie z koncepcją postaci), gorzej, iż również brzmiało. Nie posłużyło to moim ulubionym fragmentom roli – duetowi z Susanną (Crudele…) ani finałowemu „Contessa perdono”. Trudności arii przerosły Maltmana zwłaszcza w końcowych szesnastkach, z którymi nie poradził sobie kompletnie. Są śpiewacy potrafiący problem z nimi elegancko zamaskować, niestety, nie w tym wypadku. Lea Desandre była uroczym Cherubinem i chyba tylko Marianne Crebassa i Emily d’Angelo są w tej partii jeszcze lepsze. Natomiast bardzo się cieszę, że Luca Pisaroni powrócił do Figara, bo wydaje mi się, że to jego naturalny teren. Jako Figaro Pisaroni czuje się lepiej i znacznie swobodniej niż jako Hrabia a i słuchacz ma z jego kreacji wokalnej masę radości. I tak dotarłam do głównej gwiazdy przedstawienia, czyli Ying Fan. Dobrze się stało, że to właśnie ona nią była, bo Susanna jest sercem i duszą „Wesela Figara”. Chińska sopranistka okazała się promienna, elegancka, silna i delikatna jednocześnie. Kreacja delicje, pod każdym względem. Gustavo Dudamel niekoniecznie pozostanie w mojej pamięci jako doskonale prowadzący „Wesele”. Owszem zaprezentował temperament i dużą swobodę, ale przy okazji trochę muzykę zagonił i zgubił detal i subtelność. Nie było to złe, ale i nie satysfakcjonujące. Na koniec prośba do moich Czytelników z Francji, a mam ich ostatnio sporo. Byliście na tym spektaklu? I co myślicie? Nie bójcie się komentować po francusku, zrozumiem.

2 komentarze:

  1. Melduję się jako przedstawicielka tych, którzy nie kochają "Wesela Figara" i pozostałych opera Mozarta. Nic na to nie poradzę.
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  2. I nie musisz radzić. Chacun à son goût, jak mawiał prinz Orlofsky.

    OdpowiedzUsuń