wtorek, 11 listopada 2025

Zwiedzajcie Skyros! - "Deidamia" w Wexford

Dumnym aktywistom, którzy poświęcają mnóstwo czasu i energii na walkę o niejednoznaczność tożsamości płciowej człowieka poleciłabym dla uspokojenia nerwów wizytę w operze. Tak , wiem – dla niektórych to by była propozycja szokująca. W końcu opera jest bastionem konserwatyzmu i mieszczańskiej moralności, prawda? Otóż, jak Wy, czytelnicy tego bloga i bywalcy wiecie doskonale całkowity fałsz. Teatr liryczny niemal od początku swego istnienia, które zaczęło się 425 lat temu widział w tej kwestii takie rzeczy, których szermierze politycznej poprawności nie potrafiliby wymyślić a nawet Pedro Almodovar mógłby się zdziwić. Tych, co nie wierzą zapraszam na wirtualną wizytę w Wexford, 20-tysięcznym irlandzkim mieście, które od 2008 roku funduje sobie i turystom festiwal operowy, repertuarowo skupiony na gatunkowych cymeliach i rzeczach rzadko grywanych. Nie dzieje się tak zawsze, na przykład w tym roku ta jesienna impreza prezentowała „Napój miłosny”, ale także „The Magical Fountain” Deliusa, francuskojęzyczną wersję „Trubadura” i wreszcie „Deidamię”,formalnie ostatnią operę Haendla. Resztę dzieł scenicznych „drogiego Saksończyka” z różnych względów określa się mianem oratoriów, chociaż konia z rzędem temu, kto by się zorientował, że na przykład „Semele” tak powinna być traktowana. W każdym razie na pewno „Deidamia” jako ostatnia zaopatrzona jest we włoskie libretto. Paolo Antonio Rolli oparł się w nim na temacie pewnego szczególnego epizodu z wojny trojańskiej, który przekształcił w sposób całkiem udatny. Opowieść jest prosta, bez zbędnych zawijasów i dodatków co daje efektywną dramaturgicznie całość. A chodzi w niej o Achillesa, który przez przerażoną przepowiednią o jego śmierci pod Troją matkę Tetydę zostaje wysłany na wyspę Skyros. Tam ukrywa się jako Pyrrha, jedna z córek króla Nicomedesa i zakochuje z wzajemnością w „siostrze” Deidamii. Przybyły do królestwa Odyseusz (w libretcie w wersji rzymskiej, czyli Ulisses) w celu zdemaskowania przyszłego herosa podrzuca księżniczkom prezent w postaci fury fatałaszków i klejnotów, wśród których całkiem niechcący znajduje się również … zbroja. Achilles wykazuje zainteresowanie wyłącznie tym męskim akcesorium, i dzięki temu zostaje rozpoznany. Libretto nie zajmuje się już konsekwencjami tych zdarzeń, bo – jak wiemy bohater powrócił pod Troję i tam zginął z ręki Parysa pomściwszy najpierw śmierć swego … hm, bliskiego przyjaciela Patroklesa oraz oburzającą utratę branki Bryzeidy. Jak z tego widać, Achilles nieszczególnie rozpaczał po rozstaniu z Deidamią, pozostawiwszy ją i ich syna (lub synów, wersje są różne) samym sobie. Sama historia jak widzicie nie wydaje się szczególnie progresywna – ot, facet przez czas jakiś udaje babę z konkretnego powodu, widzieliśmy to dziesiątki razy (pamiętacie boskie „Pół żartem półserio?). Ale obsada i sposób realizacji dodaje tej układance kilka genderowych pięter czyniąc to w sposób absolutnie naturalny i sensowny. Haendel przewidział w partyturze 4 soprany i 2 basów, przy czym na prapremierze Achillesa interpretowała kobieta, Ulissesa zaś kastrat. W Wexford dostaliśmy Bruno de Sá, który sam określa się jako sopranista (nie kontratenor czy falsecista) oraz Nicolò Balducciego, opisywanego jako kontratenor sopranista. Przy tym obaj panowie są gejami, co na ogół nie ma dla publiczności żadnego znaczenia, ale w tym wypadku … Wyobraźcie to sobie – de Sá , którego pamiętamy na przykład z niezmiernie udanej i wiarygodnej roli żeńskiej na festiwalu Bayreuth Baroque (Cleofide w „Alessandro nell’Indie” Vinciego) tu zagrał Achillesa. Trzeba więc było pokazać go tak, żeby było widać męską kanciastość ruchów i równocześnie kobiecą zalotność i miękkość. Jakimś cudem to się artyście powiodło, przy okazji wytwarzając na scenie sporo erotycznego napięcia. Kiedy Deidamia i Achilles okazują sobie uczucia otoczenie odbiera ich jako parę lesbijską, ale … Wojownik nie chcąc się zdemaskować bardzo też kokietuje Ulissesa, który nie całkiem jest na te zaloty niewrażliwy. Wygląda to wszystko smacznie i ma sens. A dostaliśmy bonus dodatkowy - akcji antycznej towarzyszą wstawki współczesne, kiedy do na scenie pojawiają się klienci biura turystycznego Skyros Holidays. I wiem, że to brzmi dosyć okropnie, ale zobaczcie koniecznie jak świetnie komentuje akcję właściwą. Zwłaszcza, że przez większość czasu oba światy się nie przenikają, dopiero pod koniec tych ponad trzech godzin widzimy jak bardzo są tożsame. I reżyser uświadamia to nam nie tylko w sposób komiczny (np. kiedy w ręce Nerei dostaje się walizeczka jednej z turystek z kosmetyczną zawartością) jak dramatyczny (finał wojenny). Mnie najbardziej zachwycił wyświetlany podczas ostatniej arii Ulissesa trailer najnowszej ekranizacji „Odysei” z udziałem wszystkich protagonistów spektaklu. Żeby zakończyć opowiadanie o aspektach czysto scenicznych trzeba wspomnieć, komu je zawdzięczamy – zwróciłam uwagę na projektantkę kostiumów i scenografii (jedno i drugie świetne) Giorginę Germanou oraz autora oświetlenia Danele Naldi. Ale ta niesłychanie wdzięczna całość powstała w głowie George’a Petrou, który zapanował właściwie nad wszystkimi aspektami wykonawczymi, bo, jak zapewne wiecie jest przede wszystkim dyrygentem. Nie miał tym razem do dyspozycji swojego zespołu Armonia Atenea, ale Orkiestra Opery Festiwalowej w Wexford z instrumentami w stroju barokowym zdała bezbłędnie egzamin z muzyki, której na co dzień nie wykonuje. Energia i radość grania była słyszalna przez cały spektakl. Z dwóch męskich sopranów nieoczekiwanie bardziej podobał mi się Nicolò Balducci jako Ulisses, może ze względu na moją słabość do niższych głosów, brzmiał nieco bardziej okrągło i mniej przenikliwie niż Bruno de Sá i wyglądał jakby zszedł prosto z podręcznikowej ilustracji. de Sá również mi się podobał, ale ciut mniej, za to kreacja aktorska niesamowita. To samo miałam z odbiorem Sarah Gilford jako Nerei i Sophie Junker – Deidamii. Obie były świetne, ale to Gilford potrafiła ocieplić swój głos. Muszęteż przyznać, że przy tych wszystkich sopranach krótkie dosyć chwile obecności na scenie głosów męskich (Fenice i Licomedes są postaciami drugoplanowymi i mają do zaśpiewania znacznie mniej niż soprany) stanowiły dla mnie pewne wytchnienie od wysokiego brzmienia. Zwłaszcza, że zarówno bas Petros Magoulas w partii króla jak baryton Rory Musgrave jako Fenice śpiewali świetnie. Tak więc, kochani – „Zwiedzajcie Skyros (oraz Wexford)”!