piątek, 11 marca 2016

"Le duc d'Albe" z Opera Rara




Od pewnego czasu dosyć rzadko decyduję się posłuchać opery z płyt CD. Częste transmisje z najlepszych teatrów rozpowszechniły się w telewizji i w Internecie tak bardzo, że sama tylko warstwa dźwiękowa już nie wystarcza, chyba, że chodzi o wykonania historyczne. Rynek płytowy także zawęził się w tym względzie niesłychanie – połączenie dostępności audiowizualnych wersji spektakli  zarejestrowanych w teatrach z bardzo wysokimi kosztami nagrywania oper w studio zabija powolutku te ostatnie. Nowe produkcje ukazują się coraz rzadziej i są to zazwyczaj gwiazdorskie eventy, jak zeszłoroczna „Aida”. Na szczęście poza wydawniczymi gigantami istnieją jeszcze wytwórnie mniejsze, ale ambitne, skupione na repertuarze nieoczywistym. Taka jest Opera Rara, specjalizująca się zgodnie ze swą nazwą  w repertuarze rzadko wystawianym a nawet kompletnie zapomnianym. I to właśnie jej zawdzięczam możliwość poznania utworu, którego Gaetano Donizetti, jeden z moich ulubionych kompozytorów nie dokończył – „Le duc d’Albe”.  Donizetti napisał do francuskiego libretta tylko dwa pierwsze akty (w założeniu miało być cztery), potem porzucił projekt dla bardziej inspirujących jego wyobraźnię dzieł. Na szczęście, bo to były „Faworyta” (pod pierwotnym tytułem „L’ange de Nissida”) i „Napój miłosny”. Niektóre relacje wspominają też, iż do przedwczesnego zarzucenia partytury przyczyniła się walnie słynna Rosine Stolz nie akceptując przeznaczonej dla siebie partii. A miała wpływ na decyzję o wystawieniu utworu na scenie Opery Paryskiej, dla której był przygotowywany, bo łączyły ją bardzo bliskie związki z dyrektorem tej sceny. W każdym razie, zazwyczaj rzecz niedokończona przez mistrza kusi, tak też było w wypadku „Księcia Alby”. Jako pierwszy uzupełnił brakujące dwa akty Matteo Salvi, który był dawnym uczniem Donizettiego. Jego wersja, oczywiście włoskojęzyczna i ze zmienionym niektórymi imionami rozpowszechniła się na czas jakiś. Wystawiał ją nawet Luchino  Visconti pod batutą Thomasa Schippersa. Całkiem niedawno Vlaamse Opera w Antwerpii pokazała pełną wersję francuską, z muzyką uzupełnioną przez Giorgio Battistellego. Powstało również nagranie płytowe (Dynamic) w którym partyturę połatał Paolo Carignani, znany włoski dyrygent. Jak więc nawet z tak krótkiego przeglądu wynika to, co pozostawił Donizetti nie dawało spokoju jego następcom, mimo iż ta sama historia, którą opowiadało libretto „Księcia Alby” legła u podstaw opery bardziej znanej, mianowicie „Nieszporów sycylijskich” Verdiego. Nagranie, które niedawno Opera Rara wypuściła na rynek pozwala nam sprawdzić dlaczego, zwłaszcza, że w firmie postanowiono nie zaśmiecać go żadnymi cudzymi dodatkami i zaprezentować tylko to, co pozostawił Donizetti – troszkę ponad półtorej godziny muzyki. I jakie wnioski po przesłuchaniu płyt? Na pewno nie jest to arcydzieło, ale wciąż angażuje uszy, zwłaszcza, że artyści włożyli w swą pracę dużo serca. Oczywiście mała firma nie jest w stanie zaangażować pierwszoligowej orkiestry czy dyrygenta i śpiewaków o wielkich i sławnych nazwiskach. Ale tym razem udało się pozyskać siły znakomite. Trzeba trafu, że początek opery należy do sopranistki w roli Helene, tak więc Angela Meade mogła się popisać, a ma czym. Śpiewaczka ta nie zrobi niestety prawdziwej, gwiazdorskiej kariery, chociaż jej sztuka wokalna na to zasługuje. Figura artystki nie mieści się po prostu we współczesnych standardach, co w zupełności nie przeszkadza jej w udanym życiu osobistym (jest młodą mężatką), ale na scenie stanowi problem. W Met Meade  śpiewa często, ale zwykle w drugich obsadach – premiery i gale raczej jej się nie trafiają. Szkoda, ale zawsze można podziwiać umiejętności, bo w jej wypadku na tym rzecz cała polega - Meade nie dysponuje głosem szczególnej urody, ale to instrument nie tylko o dużej sile, ale także elastyczności.  Michael Spyres  ma podobny problem jak jego koleżanka, zapewne więc na zawsze pozostanie „znanym tenorem”. Ale jako Henri zachwyca ładną, słoneczną barwą, doskonałą francuszczyzną  i pewną górą. Baryton Laurent Naouri śpiewa bardzo elegancko, potrafi też przekazać dosyć skomplikowane emocje odczuwane przez swego bohatera.  Partytura „Księcia Alby” zawiera sporo ról drugoplanowych i wszystkie one wykonane są bardzo dobrze. Sir Mark Elder  prowadzi orkiestrę energicznie, ale z wyczuciem belcantowego stylu. Jeśli, drogi Czytelniku, martwisz się upadkiem wokalistyki czy śmiercią belcanta – przesłuchaj to nagranie, bo oto dowód, że nie jest tak źle jak niektórzy wieszczą .


2 komentarze: