poniedziałek, 27 czerwca 2016

Uśmiechnij się - jutro będzie chlodniej - "Cyrulik sewilski" w Glyndebourne



Plan na ten wieczór był zupełnie inny – dzieło rzadko wystawiane, bardzo poważne i sporych rozmiarów, w dodatku z polskim udziałem. Ale kiedy termin transmisji nadszedł poczułam, że nie wytrzymam, w tej temperaturze nie zniosę niczego solennego i dramatycznego. Potrzebuję rozrywki. A ponieważ mój ulubiony festiwal w Glyndebourne rozpoczął się od nowej produkcji  „Cyrulika sewilskiego”  z nim właśnie spędziłam niedzielne późne popołudnie. Nieśmiertelna komedia Rossiniego dawno już nie miała świeżej odsłony w tym uroczym miejscu, czas był już na nią najwyższy. Z dużą przyjemnością mogę donieść tym z Państwa, którzy nie widzieli (można to nadrobić, link na końcu prowadzi do całości) , że nie zawiodłam się na jednej z najważniejszych dla mnie scen. Reżyserka Annabel Arden znalazła złoty środek, który pozwolił publiczności się śmiać bez używania aktorskiej szarży i uprzykrzonych współczesnych aluzji. Oczarowały mnie już dekoracje Joanny Parker sporządzone bez dosłowności, ale zawierające elementy hiszpańsko-mauretańskie, czyli właściwe dla miejsca akcji. Na podobnej zasadzie zaprojektowane są kostiumy a po całości trudno wywnioskować kiedy rzecz się dzieje. Poczucie humoru jest sprawą wysoce indywidualną i nie wiem jak bawili się inni – ja miałam na twarzy szeroki uśmiech. Fakt, że reżyserka szczęśliwie trafiła na utalentowany aktorsko zespół śpiewaków, co przy komedii bywa nawet ważniejsze niż przy dramacie. Najsłabiej sprawiła się pod tym względem Danielle de Niese, która już zaczyna mieć ten sam problem, co niektóre gwiazdy filmowych komedii romantycznych – ciało dojrzewa (nie tracąc przy tym na atrakcyjności) i maniera słodko trzepoczącego rzęsami dziewczątka zaczyna nie przystawać do fizyczności. Można by to tolerować, gorzej, iż udawanie mezzosopranu także gwieździe nie wychodzi. Nie jest to Rosina dramatycznie niedobra, ale chwalić nie ma czego. Głos de Niese troszkę się pogłębił od czasu, gdy została mamą (rok temu, pociecha ma na imię … Bacchus), lecz niewystarczająco.  Jej amant, amerykański śpiewak Taylor Stayton  dysponuje tenorem tak lirycznym, że nawet  jako Almaviva musiał momentami cisnąć. Nie jest to też uwodzicielska barwa, ale za to sprawność koloraturowa, ładne legato, wdzięk osobisty pozwalają mu zaliczyć ten występ do aktywów. Dopiero po pewnym czasie zastanawiania się gdzie też ja go wcześniej widziałam olśniło mnie – to ten nieszczęsny Arturo, którego niedawno długo i uporczywie mordowała Lucia w ROH. Prawdziwą gwiazdą spektaklu okazał się Björn Bürger w roli tytułowej. Ma wszystko – dźwięczny, bardzo giętki baryton o miłej barwie, wrodzoną łatwość koloratury, dobrą górę skali. Nie wiem czy urok szaławiły jest li tylko efektem scenicznym, czy też cechą osobniczą ale rzadko zdarza się oglądać „Cyrulika sewilskiego”, w którym Figaro byłby zgodnie z tytułem najważniejszy. Tu – był.  Mam nadzieję, że zarówno Stantona jak i (szczególnie) Bürgera będę mogła jeszcze wiele razy podziwiać na scenie. Panowie są rówieśnikami (obaj rocznik 1985) , ich kariera dopiero się zaczyna. W przeciwieństwie do zawodowej ścieżki Aleksandra Corbellego (Don Bartolo) i Janis Kelly (Berta),którzy pewnie wyciągnięci z głębokiego snu potrafiliby wcielić się w swe postacie z zadowalającym skutkiem.  Christophoros Stamboglis nie zachwycił jako Don Basilio, w jego arii o plotce brakowało finezji i właściwych akcentów – nic nie szemrało leciutko ani nie wybuchało z siłą działa – wszystko brzmiało nadto monotonnie. Za to bodajże pierwszy raz w życiu zwróciłam uwagę na artystę odtwarzającego drugoplanową rólkę Fiorella. Huw Montague Randall to kolejny obiecujący baryton, któremu warto się bliżej przysłuchać. Enrique Mazzola poprowadził London Symphony Orchestra z nerwem i radością należną tej partyturze udatnie  także grając mini scenki aktorskie przewidziane dla niego przez Annabel Arden.








7 komentarzy:

  1. Ja niestety wybrałam "Żydówkę" i do dzisiaj nie mogę się otrząsnąć z tego doświadczenia. Co prawda wykonanie dobre, choć bez zachwytów; trudno mi je szczegółowo oceniać, bo pierwszy raz słyszałam to w całości. Natomiast reżyseria tak absurdalna (szczególnie akt pierwszy), że nasz niedawny Tristan to przy tym szczyt logiki i konsekwencji. Dodatkowo soliści zmuszani do śpiewania w dziwnych pozycjach, z leżeniem na brzuchu i wspinaniem się na drabinkę (dość wysoko nad scenę) włącznie. Największą krzywdę reżyser wyrządził Eudoksji, która musiała zachowywać się jak niezrównoważona idiotka, a w arii, z początku drugiego aktu, gdzie śpiewa o swojej radości - rozmazywać sobie krew na dłoniach i twarzy. Wielka szkoda, bo śpiewała bardzo ładnie. Jedynie kardynałowi oszczędzono podobnych nonsensów. Zasłużenie ekipa realizatorów została porządnie wybuczana.
    Drusilla

    OdpowiedzUsuń
  2. Troszeczkę się czegoś takiego spodziewałam, ale mimo wszystko może jednak się zdecyduję - też nie widziałam tego nigdy w całości no i ciekawa jestem jak p. Kurzak poradziła sobie z Rachelą.I pomyśleć, że Gelb sprowadza Calixto Bieito do Met(Moc przeznaczenia bedzie robił w następnym sezonie). Biedni Amerykanie nieprzyzwyczajeni - będzie szok i skandal .

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszyscy soliści monachijskiej "Żydówki" otrzymali w pełni zasłużone brawa, realizatorzy zaś zasłużyli na porządne wybuczenie.

    Dość dawno temu w Teatrze Wielkim w Warszawie w ramach gościnnych występów Opery z Wilna były dwa
    spektakle "Żydówki".

    Wczoraj trafiłam do Multikina na transmisję live "Werthera" z ROH i kompletne rozczarowanie: spodziewałam się nowej inscenizacji. Tymczasem była to inscenizacja z Paryża 2010 roku - tylko zamiast Kaufmanna i Koch byli: Grigolo i DiDonato... i wyszłam podczas pierwszej przerwy.
    Na sali było nie więcej niż 30 osób.
    Mam zatem obawy, czy będą transmisje w nowym sezonie.
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  4. Gościnna "Żydówka" była w bydgoskiej Opera Nova,na tamtejszym festiwalu. W Warszawie niestety nie. "Werthera" unikam, bo mnie nudzi, chyba , że śpiewa Kaufmann. Nie dziwię się, że wyszłaś - pan Grigolo na wielkim ekranie to musiał być prawdziwy koszmar. Szkoda byłoby tych transmisji, zwłaszcza ze względu na "Otella". Pozostaje mieć nadzieję, że Multikino robi je dla honoru domu, a nie dla kasy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Papageno, ja jednak będę się upierać, że gościnną "Żydówkę" z Oper yWileńskiej widziałam w Warszawie, bo w Operze Novej w Bydgoszczy nigdy nie byłam. Muszę poszukać w moim archiwum książek programowych programu z tego przedstawienia.
    Dodam jeszcze, że Werther w wykonaniu pana Grigolo w pierwszej scenie nosił przeciwsłoneczne okulary typu "lennonki".
    Jola


    OdpowiedzUsuń
  6. Z pewnością masz rację. Pewnie Wilnianie mieli więcej niż jeden polski występ. To chyba był rok 2010, mogłam nie zanotować, bo wtedy odchodził ktoś bardzo mi bliski i przegapiłam.
    Nie pamiętam lennonek z Paryża - piękny Vittorio dorzucił od siebie?

    OdpowiedzUsuń
  7. Gościnny występ Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu w TWON w Warszawie miał miejsce w marcu 2005 roku. Oprócz "Żydówki" goście zaprezentowali operę współczesnego kompozytora litewskiego "Lokis".
    W Paryżu w pierwszej scenie Werther nosi okulary pasujące stylem do kostiumu. Myślę, że piękny Vittorio wszedł na scenę ROH w swoich własnych lennonkach.
    Jola

    OdpowiedzUsuń