Mozart i młoda gwiazda - "Lucio Silla" z La Scali
„Lucio Silla”, dzieło 16-letniego Mozarta
pojawia się czasem na światowych scenach, bardziej chyba ze względu na nazwisko
autora niż na szczególną wartość. Oczywiście, zawiera mnóstwo muzycznych
piękności, ale libretto jest konwencjonalne do bólu (nawet jak na
Metastasia) a opera dłuży się
niemiłosiernie. Właściwie zetknęłam się z tym dziełem tylko raz, wiele lat temu
i było to dobre nagranie NRD-owskiej Eterny
z Peterem Schreierem, Arleen Auger, Helen Donath i Julią Varady. Powrót
do utworu po długim czasie okazał się tyleż przypadkowy co interesujący. Szukałam
w sieci wiadomości o bieżącym kalendarzu pewnej śpiewaczki i trafiłam na
kompletną wersję video „Lucio Silli” z La Scali. Spektakl miał premierę w
Salzburgu w 2013 i stanowi ł wówczas ciekawostkę ze względu na Rolando
Villazona w roli tytułowej. Dwa lata później produkcja trafiła do Mediolanu z
tym samym dyrygentem, ale w większości inną obsadą. Reżyser Marshall Pynkosky słusznie postawił na
charakterystykę postaci przeprowadzając
ją w pełnej zgodzie z biegiem wydarzeń i poległ tylko przy okazji Silli, ale to
należy mu wybaczyć – paskudny tyran doznający w finale niewytłumaczalnego ataku
łaskawości uwiarygodnić się nijak nie
da. Natomiast trzeba podziwiać w jaki sposób Pynkosky wraz ze swymi śpiewakami
zdołał tchnąć życie w postaci niesłychanie konwencjonalne – Niezłomną Heroinę
Giunię, Walecznego Amanta Cecilia, Wiernego Druha Cinnę i Sprytną Kokietkę Celię. Wszyscy oni nie
wychodząc z ram nakreślonych tekstem libretta są ludzcy i w swych zachowaniach
wiarygodni. Oczywiście, główną zasługę położył już wcześniej Mozart, ale
reżyser zrobił dla tej opery co się dało. Zabieg przeniesienia akcji ze
starożytnego Rzymu do czasów, w których rzecz powstała w niczym nie zaszkodził, a wręcz wydał mi się
usprawiedliwiony. Sam tekst jest wszak znakomitym świadectwem mentalności
drugiej połowy osiemnastego wieku. Scenografia, oszczędna ale funkcjonalna i
piękne kostiumy dopełniły miarę sukcesu
tej inscenizacji. Marc Minkowski dokonał
zabiegów nieco kontrowersyjnych, jako, że ingerencja w partyturę z
założenia musi być za taką uznana. Dyrygent trochę ją podstrzygł, pozbył się
rzeczywiście niczego niewnoszącej postaci Audifia zaś Silli, którego partia oryginalnie nie
wygląda imponująco zapewnił finał godny protagonisty uzupełniając ją o arię
Johanna Christiana Bacha „Se al generoso ardire”. I wszystko to zadziałało
zgodnie z planem. Dawno nie zdarzyło mi się słuchać i oglądać mozartowskiej
opery zrealizowanej tak znakomicie pod każdym względem. Za Minkowskim i jego
swobodnym, energicznym i wiecznie młodzieńczo (w najlepszym tego słowa sensie)
entuzjastycznym, ale podpartym wiedzą i wielkim talentem dyrygowaniem przepadam
nie od dziś. Najwyraźniej potrafił tymi cechami zarazić nie tylko własny
zespół, ale także Orkiestrę La Scali. Część solistów pochodzi z grupki jego
protegowanych i wszyscy są świetni. Nieznana mi wcześniej Giulia Semenzato
brzmi bardzo obiecująco i jak na sądząc po wyglądzie młody wiek osiągnęła już
wysoki stopień biegłości wokalnej podparty osobistym urokiem i aktorskimi
umiejętnościami. Miałam wrażenie, że ona lubi być na scenie i kreowanie cwanej
bestyjki sprawia jej dużo radości. Inga Kalna
nie okazała się atrakcyjna jako postać, bo przeszkadzały jej w tym
warunki naturalne. Na szczęście wyrównała ten brak interpretacją i doskonałą
formą głosową. Chorwacki tenor Kresimir Spicer
był nie tylko miłym kontrapunktem
dla czterech pań, ale też słuchałam jego ciepłego, przyjemnego w barwie głosu z
przyjemnością, nawet , jeżeli nie było najbardziej eleganckie śpiewanie
wieczoru. Karierę Lenneke Ruiten obserwuję już od jakiegoś czasu ku swej
ogromnej satysfakcji, bo jest to śpiewaczka obdarzona nie tylko pięknym głosem,
ale też stylowa i precyzyjna . Rola
Giunii w jej interpretacji to prawdziwy majstersztyk – przejmująca i wiarygodna
w każdym dźwięku. Po tych wszystkich
zachwytach i komplementach wystawiłam się na poważne ryzyko braku
przymiotników, bo na koniec zostawiłam sobie to, co najlepsze. Marianne
Crebassa zasługuje na porównanie z
najwspanialszymi koleżankami z przeszłości i wcale na nim nie traci. Po
pierwsze: głos. Jest piękny, połyskliwy
w wyjątkowo swobodnej górze i średnicy, głęboki w dole skali. A dalej mamy nienaganną technikę, styl, klasę
i umiejętność nasycenia śpiewu dokładnie taką dawką emocji, jakiej rola wymaga.
A żeby obraz dopełnić, trzeba jeszcze wspomnieć o scenicznej charyzmie i
doskonałej prezencji. Oczywiście te zalety już ładnych parę lat temu zostały
dostrzeżone, Crebassa ma na koncie sporo
międzynarodowych nagród ( poszukiwanie właśnie jej terminów doprowadziło mnie
do „Silli”). Jeśli nie znacie tej niespełna 30-letniej śpiewaczki skorzystajcie z linków. Pierwszy prowadzi do
całego spektaklu, drugi także do pełnego zapisu mozartowskiej gali pod batutą
Minkowskiego (2012) z kilkorgiem jego młodych protegowanych. A kolejne spotkanie
z Marianne Crebassa można sobie zafundować od 27 września wieczorem – wtedy to
Opera Platform pokaże „Wesele Figara” z Amsterdamu, dostępne potem do końca
marca 2017. Obsada świetna, trailer wysoce obiecujący. Debiutancki recital płytowy pod wiele mówiącym tytułem "Oh, boy!" ukaże się 28 października.
https://www.youtube.com/watch?v=LowjKtD9H-Y
https://www.youtube.com/watch?v=m-fmlhH2Bcg
https://www.youtube.com/watch?v=zE3itZ6eZnI
No, piękne, dzięki :)
OdpowiedzUsuń:) Krzepiące, że wciąż się takie spektakle zdarzają, prawda?
OdpowiedzUsuń