Czego by nie powiedzieć o Annie Netrebko (a mówią o niej
różnie) pewne wydaje się tylko jedno : na jej występy bilety są zawsze
wyprzedane i często trzeba o nie mocno walczyć a na nowe płyty się czeka. Od pewnego
czasu uwidoczniła się też jedna z zasadniczych zalet gwiazdy – ona doskonale
wie, na co ją w danym momencie kariery stać. Stąd rezygnacja z debiutu w partii
Normy (chociaż oczywiście dyrekcja ROH zachwycona nie była), która wydała mi
się posunięciem bardzo rozsądnym.
Belcantowe role nigdy nie były specjalnością Netrebko (chociaż je
śpiewała), teraz pewnie mniej niż kiedykolwiek. Natomiast weryzm, któremu
poświęciła swą najnowszą płytę zdaje się odpowiadać nie tylko jej głosowi,
który zdumiewająco urósł , ale też temperamentowi i zamiłowaniu do wyrazistych
środków ekspresji. Właściwie o tym - o
interpretacji będzie głównie ten post, bo o technikę wokalną Netrebko trudno (choć pewnie można) się spierać, jest
taka jak trzeba – bardzo dobra po prostu.
„Io son l’umile
ancella” na początek, to nie tylko deklaracja intencji, ale też delikatne
wprowadzenie, po którym następuje uderzenie pioruna – „La mamma morta”. Aria,
którą tylko ten, kto nie widział
„Filadelfii” potrafi oddzielić od postaci Marii Callas. Na takim
porównaniu żadna śpiewaczka nie zyskuje, do tego stopnia jest to wykonanie
absolutne, dzięki filmowi zaś znajdujące się już w kategorii mitologii. Ale, mimo wszystko Netrebko nie poślizgnęła się na tej próbie! I
nie dlatego, że głos Rosjanki jest znacznie bogatszy i piękniejszy niż ten,
którym dysponowała primadonna assoluta, ale z powodu głęboko osobistego
podejścia do utworu. Muszę przyznać, że naprawdę odczułam grozę i beznadzieję
sytuacji, w jakiej znalazła się jej Maddalena i nie wyobrażam sobie większego
komplementu dla śpiewaczki. Natomiast nie do końca przekonały mnie jej Cio Cio
San (chyba chciałabym większej kruchości ) ani, ku mojemu zdumieniu – Liu. W
drugim wypadku może to być kwestia niemożności pozbycia się z pamięci mojej Liu
absolutnej. W obu wypadkach są to bardzo porządne wykonania, ale Netrebko
stawiam wyższe wymagania. Nie przepadam za „Pajacami” , nie będę więc
wypowiadać się o Neddzie, natomiast z czystym sumieniem mogę polecić Wally. „Ebben? Ne andrò lontana” jest rozświetlone
subtelnym smutkiem bez histerycznych akcentów. A potem mamy
jeden z najmocniejszych punktów płyty – arię szalonej Małgorzaty
„L’altra notte” z „Mefistofelesa”. Szaleństwo werystyczne to zupełnie inny
kaliber niż barokowe czy romantyczne, tutaj rygory stylu nie są tak
bezwzględne, za to nie można bać się środków krańcowych. Rzecz w tym, aby
utrzymać się po właściwej stronie granicy między grozą a śmiesznością, co też w
tym wypadku w pełni się udało. Podobnie jak stworzenie nastroju beznadziei w
arii Giocondy o wszystko wyjaśniającym tytule „Suicidio”. Bohaterka właśnie
straciła to, co dla niej cenne – ukochaną matkę i miłość swego życia, co
słychać. Natomiast Tosca, która
teoretycznie wydaje się rolą stworzoną dla Netrebko przemknęła mi jakoś bez
większego wrażenia. Nie poczułam jej desperacji, a przecież to kobieta, która
nie tylko pyta Boga „dlaczego ja?” ale też za chwilę chwyci nóż by wbić go
wrogowi prosto w serce. Dopuszczam możliwość, że tu też zawiniła inna
sopranistka, słyszana w dodatku całkiem
niedawno na operowej gali w Baden Baden. Interpretacja Anji Harteros, z natury
artystki bardziej lirycznej niż Netrebko miała w sobie właśnie ten
postulowany przeze mnie pierwiastek ostateczny. I wreszcie numer, który mnie na
płycie zaskoczył najbardziej, chociaż może nie powinien. Rolę Turandot
wykonywały wszak śpiewaczki, których nikt by nie kojarzył z tą bezwzględną,
stawiającą kolosalne wymagania partią. Różnie się to kończyło – dla Katii
Ricciarelli ostateczną katastrofą, ale już Montserrat Caballe stworzyła kreację nieortodoksyjną, ale bardzo
interesującą. Chińska księżniczka w wykonaniu Anny jest właśnie w tradycji
wielkiej Katalonki . Podobnie jak ona (a może nawet bardziej), i to nie tylko
dzięki urodzie swego głosu Netrebko uwodzi słuchacza - i powinna, bo w ten sposób nie tylko
przedstawia nam swą bohaterkę i motywy jej działania, ale także uwiarygodnia
miłosny szał Calafa. Dużą, pozytywna niespodzianka – nawet jeżeli artystka nie
powtórzy jej nigdy na scenie. Last but not least dostajemy
„In quelle trine morbide” oraz cały czwarty akt „Manon Lescaut”. To
bodajże jedyna rola, którą już wcześniej kilkakrotnie Netrebko grała na scenie,
jest w niej swobodna i pewna swego. Towarzyszy jej mąż, Yusif Eyvazov jako
Kawaler Des Grieux (wcześniej był też
Calafem) i dobrze się w tej
partii prezentuje. Antonio Pappano jak zazwyczaj prowadzi towarzyszącą śpiewakom Orchestra
dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia z uwagą, czułością i wspaniałą muzykalnością.
I tylko realizacja nagrania wydała mi się dziwna – czasem przepiękny głos Anny
Netrebko dobiega słuchacza z oddalenia, nieco przymglony. Ale i tak pyta jest warta kilkakrotnego
przesłuchania.
Z ostatnich wieści wynika, że Turandot jest jednak w planach scenicznych Netrebko - na gali wręczania nagród Echo Klassik zaśpiewała "In questa reggia" tak: https://www.youtube.com/watch?v=FgdIyucBk7w
Z ostatnich wieści wynika, że Turandot jest jednak w planach scenicznych Netrebko - na gali wręczania nagród Echo Klassik zaśpiewała "In questa reggia" tak: https://www.youtube.com/watch?v=FgdIyucBk7w
P.S. Gust to sprawa
tyleż tajemnicza co niebezpieczna -
jeśli go z kimś nie dzielisz potrafi okazać się barierą nie do przekroczenia.
Zwłaszcza, że potrafi stanowić mieszankę piorunującą, jakiej kompletnie nie
rozumiemy. Tak właśnie mam w wypadku Anny Netrebko, którą podziwiam za rozsądek
i trzeźwe rozpoznanie aktualnych możliwości własnego głosu, natomiast w
kwestiach estetycznych diva przyprawia mnie czasem o prawdziwą konsternację. I
nie chodzi mi wcale o kontrowersyjny wybór prywatnych strojów czy bizantyjski
przepych, jakim Anna otacza się prywatnie – jej rzecz. Ale kiedy w moich
rękach znajduje się produkt firmowany
nazwiskiem Netrebko – mogę dać upust zdziwieniu. Muzyczna zawartość płyty
stanowi, a przynajmniej powinna stanowić
pewną całość z jej oprawą graficzną, która w jakiś sposób ma zapowiadać
to, co w środku. Ale tym razem … Z
okładki patrzy na nas zdumiewająca kobieta ze skrzydłami i w nakryciu głowy
żywo przypominającym wizerunki hinduistycznych apsar. Ki licho? Sama śpiewaczka
w filmiku relacjonującym powstanie zdjęć mówi „w końcu to okładka, ma być
spektakularnie!”. Przekonująco to nie brzmi, bo fotka nieudana (Anna wygląda na
niej ba dużo starszą niż jest), a z treścią płyty wręcz sprzeczna. I jednego
jestem ciekawa – czy inspiracja postacią Florence Foster Jenkins była świadoma?
Jeśli to ma być oczko puszczone do nabywcy dowcip okazał się nieszczególny.
Jako nie-fan Netrebko muszę powiedzieć (na podstawie tych fragmentów, które producenci umieścili w sieci), że brzmi ona na tej płycie bardzo dobrze. Pytanie, jak ten repertuar wypadłby live. Zdjęcia rzeczywiście nieco kiczowate, ale "teledysk" Ebben? Ne andro lontana wypadł całkiem ładnie.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy mogę się nazwać fanką, chyba nie - za mocno utkwiły mi w pamięci rzeczy w jej wykonaniu przerażające, np. mój ukochany Pergolesi. Ale - kiedy słyszałam ją na żywo jako Tatianę zrobiła na mnie wielkie wrażenie i zawsze jestem ciekawa jej nowych dokonań.
OdpowiedzUsuńTeledysk bardzo ładny.
OdpowiedzUsuńPergolesi, Vier letzte lieder Straussa - każdemu mogą zdarzyć się "wpadki". Martwi mnie bardziej to, że Anna Netrebko ostatnio śpiewa jakby cały czas jedną rolę - Lady Makbet, co by to nie była za opera. Nie słyszałam jej jednak na żywo, to tylko wrażenia z zapisów spektakli z ostatnich lat.
Tatiana z całą pewnością nie przypominała Lady Makbet, Giovanna ani Leonora raczej też nie, przynajmniej w moich oczach i uszach. Żałuję, że nie ma żadnych porządnych świadectw dźwiękowych jej Elsy - bardzo jestem ciekawa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że "Lohengrin" został nagramy, bo przecież transmitowano go na ekranie na placu dla szerokiej publiczności w Dreźnie. Tylko nie wiadomo czy uznają to nagranie za wystarczająco dobre, żeby pokazać na dvd. Też jestem bardzo bardzo ciekawa.
UsuńTrudno dyskutować, ale Tatiana (Met) Jolanta, (Met), Joanna nie podobały mi się. Lenora owszem. To na pewno kwestia gustu, ale dla mnie ostatnio AN jednak za mało subtelnie buduje role.
Tatiana z Met nie była rzeczywiście kreacją pełną, ale tu trochę zawiniła nieistniejąca reżyseria. Od strony wokalnej mi się podobała. Natomiast Tatiana z Monachium mnie zachwyciła. Netrebko nigdy nie była i nie będzie subtelna, ale ja ją przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza. Ona zazwyczaj do mnie trafia.Chociaż nie jest moim współczesnym numerem 1.
UsuńGłos Netrebko ma piękny i miło się jej słucha, ale emocji to w jej śpiewie nie ma. Szanowna Anna na płycie ( a przynajmniej w tych dostępnych fragmentach) jest taka glamour jak w reklamach np. biżuterii. Cóż to byłyby za płyty, i kreacje na scenie gdyby angażowała się w to co robi, ale do tego trzeba mieć osobowość, charakter, inteligencję i gust lepszy niż ten prezentowany przez nią np. przy doborze ubrań.
OdpowiedzUsuńNie będę się wdawać w ocenę jej osobistego gustu ani inteligencji. Ale braku zaangażowania a już zwłaszcza osobowości bym jej nie zarzucała. A że nie jest to osobowość, jakiej Pani, czy inny odbiorca by chciał - to już inna rzecz. Nie każda śpiewaczka może mieć klasę i szlachetność Anji Harteros.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście różnimy się w ocenie osobowości Anny Netrebko. Dla mnie ona jest mdła.
UsuńNetrebko od pewnego czasu bardzo starannie i inteligentnie dobiera repertuar. Prawdopodobnie dlatego, że na rynku muzycznym ma tak wysoką pozycję iż nie musi śpiewać tego co jej podtykano z tonem nie znoszącym sprzeciwu jeszcze parę lat temu. Netrebko była kiedyś, gdy podpisała z DG, promowana ponad miarę jakiegokolwiek rozsądku i dobrego smaku. Śpiewaczka o słabszej osobowości i kompetencjach zawodowych prawdopodobnie nie przetrwałaby tak rozbudzonych oczekiwań. Anna przetrwała i to dobitnie świadczy, że artystką jest bardzo poważną i odpowiedzialną. Fakt, że zrezygnowała z tak prestiżowego projektu jak "Norma" w ROH świadczy o niej jak najlepiej i wzbudza mój duży szacunek. Może i otacza się niesmacznym przepychem ale artystką jest najwyraźniej bardzo pokorną i samokrytyczną. Niestety tego nie można powiedzieć o wielu jej aktualnych koleżankach.
OdpowiedzUsuńKobieta się nie narobi a zarobi. Da się opękać ładne kilkanaście lat występów tym samym repertuarem jak pokazuje przykład Gheorghiu no i zawsze można dorobić jakimś koncercikiem. Po co ryzykować nowe role, a nóż skrytykują i notowania pójdą w dół? Tylko gdzie ta pasja do muzyki i chęć poznania. To rzemiosło a nie sztuka!
UsuńA po co od razu tak ostro oceniać?
UsuńJonas Kaufmann nie zaśpiewał w Les Troyens, Piotr Beczała zrezygnował z Hoffmanna i można byłoby mnożyć i mnożyć przykłady ... Sztuka też zweryfikować plany.
Zgadzam się, Calafie i podpisuję obiema rękami. A płyty słuchałeś?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie słuchałem, bo zaległości muzyczne ogromne. Czeka w kolejce ;) Ostatni news jest taki, że na przyszły letni festiwal w Salzburgu szykowana jest "Aida" z Anną i Mutim.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń