czwartek, 9 lutego 2017

Hrabia Luna i "Trubadur" w Wiedniu



U początków swej dyrektorskiej kariery w TWON Mariusz Treliński mając możliwość zatrudnić Ewę Podleś do partii Azuceny nie skorzystał z tej niebywałej okazji, bo … „w jego teatrze takich kiepskich oper wystawiać się nie będzie”. Najwyraźniej szefowie ROH, Wiener Staatsoper, La Scali, Met i innych podobnych scen mają mniej wyrafinowane gusta lub też więcej skromności, a na pewno większą wiedzę o operze, bo spostponowane przez Trelińskiego dzieło grywa się ostatnio ze szczególną intensywnością. Nikt przy tym nie przejmuje się osławionym kryzysem wokalnym, chociaż rzecz wymaga „czworga najlepszych śpiewaków świata”  zaś pokrętne i nielogiczne libretto (chociaż znam wiele pod tym względem gorszych) nie przeszkadza w tworzeniu tyleż kontrowersyjnych, co interesujących pod względem teatralnym inscenizacji (Berlin, Monachium, Salzburg). Ostatnio „Trubadur” miał premierę w Wiedniu, oczekiwaną w napięciu przez miejscowych operomaniaków szczególnie ze względu na udział Anny Netrebko. I warto było czekać, chociaż to nie superdiva okazała się największą atrakcją wieczoru. Reżyserię powierzono Daniele Abbado, który nie stworzył niczego oryginalnego i może należy mu za to podziękować. Przeniesienie akcji do czasów hiszpańskiej wojny domowej nie zaburzyło relacji między bohaterami, scenografia i kostiumy okazały się miłe dla oka i adekwatne. W zasadzie o tej produkcji trudno dodać cokolwiek więcej – nie boli ale i nie przeszkadza. Na „Trubadura” nie idzie się by podziwiać reżyserskie pomysły (chociaż te się czasem zdarzają, jak wynika z przytoczonych wyżej przykładów) ale po to, aby nasycić uszy. Z tym było w Wiedniu nieźle, chociaż nieco inaczej niż się spodziewałam. Marco Armiliato nie zapanował nad własnym żywiołowym temperamentem i podyktował szalone tempa, w pewnych momentach ponad siły solistów. Wyraźnie to było słyszalne zwłaszcza w cabaletcie po „Tacea la notte”, gdzie Anna Netrebko troszkę nie nadążała i wcale jej się nie dziwię. Za to dynamikę dźwięku miał dyrygent pod całkowitą kontrolą, o co przy takiej galopadzie z pewnością niełatwo. Trzeba również przyznać, że jednak nie zagonił lirycznej arii Manrica czy „Miserere”. Ogólnie, mimo drobnych zastrzeżeń orkiestra i jej szef spisali się na duży plus . Z solistów najmniej podobał mi się Jongmin Park prezentujący w otwierającej arii trochę zbyt dziarskie i aktorskie (z przydechem) zapędy. Roberto Alagna miał trochę kłopotów z tytułowym bohaterem, ale podobno był przeziębiony. Jego dźwięczny tenor nadal brzmi świeżo, co po 30 latach kariery godne jest podziwu, ale „Ah, si ben mio” nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. Za to oba duety z czwartego aktu miały i moc, i liryzm (pierwszy) i temperaturę uczuciową. Luciana d’Intino dysponuje dwoma niezaprzeczalnymi atutami – dużym, mięsistym i giętkim głosem oraz olbrzymim scenicznym doświadczeniem. Jej Azucena wydała mi się bardzo dobra pod względem wokalnym, ale czegoś mi brakowało. Nie popełniła żadnych ewidentnych błędów, śpiewała bardzo fachowo, ale od tej postaci chciałoby się więcej pasji. Anna Netrebko uczyniła Leonorę jedną ze swych koronnych ról, słychać wyraźnie, że czuje się w niej na tyle pewnie, żeby poszukiwać nowych ścieżek interpretacyjnych. Nie zawsze z korzyścią dla postaci, przynajmniej tym razem. Oczywiście kardynalna zaleta Netrebko pozostała na miejscu – jej głos ma tyle barw i odcieni, że trudno się nimi nasycić, zwłaszcza, że ciągle jeszcze się rozwija i może czymś zaskoczyć. Jako, że od dosyć dawna Leonory  Netrebko nie słyszałam zaskoczyły mnie przepaściste, piersiowe doły w  „Miserere”. Rosyjska supergwiazda nie należała nigdy do śpiewaczek subtelnych,  ale tym razem próba dodania dramatyzmu bohaterce, która wcale tego nie potrzebuje uczyniła ją aż nazbyt wyrazistą. Ludovic Tézier stworzył Hrabiego Lunę jak z marzeń (przynajmniej moich) – piękny głos, piękne legato, precyzyjna intonacja i jeszcze to, co tygrysy lubią najbardziej – absolutna wiarygodność interpretacyjna. W „Il balen” brzmiała tęsknota i rozmarzenie, ale nie brakowało też groźby i gniewu we właściwych momentach. Wiedeńska publiczność nagrodziła Téziera grzmiącą owacją i chociaż największy aplauz wieczoru (szalony a nie całkiem w moich uszach zasłużony) zgarnęła oczywiście  Netrebko (w czwartym akcie) baryton też miał się czym cieszyć.
P.S. Na YT są fragmenty spektakli ROH z przełomu 2016 i 2017 – Azucenę śpiewa tam Anita Rachvelishvili i warto tego posłuchać nawet w tak kiepskiej jakości. 









2 komentarze:

  1. Roberto Alagna był rzeczywiście niedysponowany i zastanawiał się nawet czy nie odwołać swojego występu. Ostatecznie jak wiadomo śpiewał i słychać było, że jest chory. Natomiast już cztery dni później czyli 9.02 jego występ był doskonały. Są nagrania na YT, słuchałam ich, jednak są to nagrania prywatne i nie mam upoważnienia na podanie linka do nich. Zresztą po takim upublicznieniu zostałyby usunięte przez YT.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poszukam, ale wierzę bez zastrzeżeń - poprzedni, festiwalowy Manrico Alagny bardzo mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń