piątek, 22 kwietnia 2022
Wyspa w kosmosie - "Alcina" w Lozannie
Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałaby wyspa gdzieś w środku niczego, gdybyście to Wy nią władali? Taki własny, odrębny świat czarów, podległy tylko Wam i Waszym regułom? Wyobraźcie sobie, że jesteście reżyserem operowym i możecie tę fantazję zrealizować na scenie, musicie tylko (bagatela) stworzyć uniwersum ograniczone ramami muzyki i tego, co ona wyraża, bo słowami nie przejmuje się już chyba nikt. Owo marzenie spełnił Stefano Poda, który w Opéra de Lausanne powołał do efemerycznego zgodnie z naturą teatru życia scenicznego “Alcinę” kreując właściwie wszelkie, poza wykonawczymi jej elementy. Zaprojektował scenografię, kostiumy, oświetlenie i nawet choreografię, a żadna z tych ról nie była li tylko symboliczna. Jakkolwiek nie ocenialibyśmy rezultatów jego tytanicznej pracy jedno przyznać należy – udalo mu się stworzyć świat na tyle odrębny, że zapada w pamięć. Niestety, przynajmniej w moim przypadku zostają w niej głównie rzeczy zewnętrzne, z których nie tworzy się opowieść. Trudno zapomnieć orgię kostiumów (ależ musiały kosztować!) i nie podziwiać kusztu ich wykonania, ale też próba odczytania ewentualnych znaczeń, jakie mogłyby się za nimi kryć jest skazana na niepowodzenie. Scenografia wydaje się łatwiejsza do odczytania, bo wielościenne konstrukcje jednoznacznie budzą skojarzenia z planetami i przestrzenią kosmiczną, co pogłębia jeszcze granatowe światło. Momentami “gwiazdy” podtrzymywane są przez grupy atlasów/atlasek, ale dlaczego – wie pewnie Poda. Domyślam się, że nie chciał on umieszczać akcji ani w typowej, baśniowo leśnej okolicy, ani w banalnej korpo-współczesności ale skutkiem tego od jego “Alciny” wieje chłodem - odebrałam ją jako zanadto wykoncypowaną, żeby mogła mnie zaangażować. Całość była tylko zbiorem efektownych czasem pomysłów zamiast spójnego środowiska, w którym fabuła mogłaby rozwijać się naturalnie. I nie miałabym nawet większych zastrzeżeń, bo i tak widok był znacznie atrakcyjniejszy niż to zazwyczaj we współczesnych inscenizacjach bywa gdyby nie posób potraktowania bohaterów. Jakiś pomysł miał reżyser tylko na Morganę, którą zaprezentował jako wściekłą kocicę – rzeczywiście mimika śpiewaczki naśladowała perfekcyjnie rozgniewaną i niebezpieczną tygrysicę. Problem w tym, że bohaterka zachowywała się tak permanentnie, nie zważając na to, co jej postać wyraża środkami muzycznymi. Alcinę wyposażono z kolei w znacznie starszą dublerkę, co widzieliśmy już na scenie wiele razy. Dlaczego robi się tak dosyć często, żadnej z Czytelniczek tłumaczyć nie trzeba. Symbolikę gestów i zachowań Ruggera też trudno wziąć za oryginalną – czołganie się u stop Alciny czy uwięzienie w jednym z planetoidalnych obiektów podległych jej władzy raczej nie prowokuje do rozmyślań. Być może ten spektakl, niewątpliwie atrakcyjny w warstwie wizualnej zachwyciłby mnie bardziej, gdyby był ciekawszy wokalnie. Tymczasem większość śpiewaków miala problemy z intonacją i wysokimi dźwiękami (nie jakieś dramatyczne, ale były). Lenneke Ruiten w partii tytułowej brzmiała jakoś chudo i monotonnie, Marie Lys jako Morgana (co za figura!) ostro i szkliście. Franco Faggioli cieszy się uwielbieniem wielu wdzięcznych słuchaczy, którego nie podzielam. Pewnie to kwestia gustu, a o nim jak wiadomo się nie dyskutuje, ale w moich uszach Faggioli należy do licznych płasko i jednowymiarowo śpiewających falsecistów. Podziwiam naturalną płynność, z jaką zmienia rejestr na piersiowy, gdy nuty tego wymagają i ogólnie techniczną sprawność ale to troszkę dla mnie za mało. Juan Sanchez i Guilhelm Worms obaj zaprezentowali ładne głosy, ale zamazane ozdobniki. Przyjemnie słuchało się kryształowego sopranu młodej Ludmily Schwartzwalder (Oberto) ale najlepiej wypadła Marina Viotti jako Bradamante. Pełne brzmienie atrakcyjnego głosu, znakomita technika i stylowość – zalety nie do przecenienia. Diego Fasolis nie zawodzi nigdy, pod jego pewnymi dłońmi Orchestre de Chambre de Lausanne gała bardzo dobrze. Wieczór z tą “Alciną” nie okazał się zmarnowany, ale we władzy zakochanej czarodziejki ani przede wszystkim czarodzieja Haendla się nie znalazłam. Szkoda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz