wtorek, 27 grudnia 2022

Fashion victim albo co zrobić z kiepskim tenorem - "Manon Lescaut" w Wiedniu

Już po Świętach i chociaż formalnie potrwają one jeszcze kilka dni, duch Bożego Narodzenia oddala się od nas nieubłaganie. Co też pozwala mi nie pozostawać w milutkiej, mikołajowo-rodzinnej atmosferze ale udzielić Wam ostrzeżenia, bo znów – męczyłam się, żebyście nie musieli przeżywać mąk osobiście. Moje ostatnie porażki w wyborze tego, co będę oglądać nie wynikają wbrew pozorom ze swoistego masochizmu – za każdym razem kierują mną całkiem racjonalne przesłanki. W wypadku dzisiejszym „za” były całkiem poważne. Przede wszystkim samo dzieło – „Manon Lescaut” jest, obok „Turandot” moją ukochaną operą Pucciniego i doskonale do dziś pamiętam moje pierwsze z nią zetknięcie, a był to spektakl ROH z Kiri Te Kanawą i Placidem Domingo. Obawiam się, że owo spotkanie naznaczyło mój stosunek do tej opery na zawsze, bo nigdy potem nie zdarzyło mi się doznać tak kompletnego uczucia zachwytu, chociaż mam za sobą całkiem sporą ilość nagrań CD i DVD (niekiedy uznawanych za mistrzowskie) a i kilka przedstawień na żywo. Cóż, taka jest właściwość pierwszych zachwytów. Po drugie – debiut Asmik Grigorian w roli tytułowej. A jeszcze inscenizacja Roberta Carsena pozostająca w repertuarze Wiener Staatsoper od 2005, ale mnie nieznana. Spektakl, który oglądałam nosił numer 38, chociaż od premiery minęło już 17 lat. Produkcja wydaje się typowo carsenowska, współczesna (jakżeby inaczej) i wyczyszczona z wszelkich nadmiarów. I mogło to być piękne, gdyby miało sens, ale – nie ma. Zupełnie nie przekonuje mnie Manon jako klasyczna fashion victim i akcja umieszczona w luksusowym domu handlowym pełnym butików z modą haute couture. O ile jeszcze dwa akty początkowe daje się w takich okolicznościach tolerować (w drugim ta sama scenografia z innym widokiem za szybami pełni rolę apartamentu Geronte’a) dalej to po prostu nie działa. Naprawdę, nie musimy widzieć portowego nabrzeża czy nieistniejącej w realu „pustyni w Luizjanie” (chociaż dlaczego nie?) żeby akcja zachowała podstawowy chociaż związek z librettem. Tu go nie ma. Doceniam funkcjonalną scenografię Anthony’ego McDonalda i efektowne kostiumy, także jego autorstwa, ale niewiele to zmienia. Muzycznie jest lepiej, ale niestety z jednym, za to bardzo bolesnym wyjątkiem. Na szczęście dyrygent, Francesco Ivan Ciampa podołał, tworząc kreację dosyć ogólnikową, ale ogólnie w porządku, co niewątpliwie ułatwiła mu orkiestra. Dobrze też spisali się śpiewacy drugoplanowi, zwłaszcza Josh Lovell jako Edmondo, pozostali także dali radę. Boris Pinkhasovich stworzył przyzwoitą postać Lescauta. W „Manon Lescaut” ważni są jednak protagoniści i od nich zależy jak odbierzemy całość, a tu mieliśmy katastrofę. Jak dotąd, chociaż z nazwiskiem Briana Jagde stykałam się wielokrotnie w różnych obsadach nie miałam okazji go słyszeć. O śpiewakach amerykańskich mam zazwyczaj dobrą opinię jeśli chodzi o kwestie techniczne, zgodnie z moimi obserwacjami bywają oni też bardzo staranni i dobrze przygotowani w kwestii wymowy w różnych językach. Kiedyś mówiło się, że Amerykanie śpiewają zawsze tak, jakby stali na największej scenie świata, ale wydawało mi się, że nie jest to aktualne już od dawna. A jednak najwyraźniej w niektórych, nielicznych przypadkach jest. Problem z Brianem Jagde nie leży w jego głosie, który barwą i rozmiarem do partii Des Grieux pasuje. Zasadniczy błąd w ciągłym, histerycznym wrzasku i kompletnym braku zróżnicowania emocjonalnego - temu Kawalerowi najwyraźniej zupełnie wszystko jedno, na jakim etapie związku z Manon jego bohater się znajduje, jakie uczucia wyraża muzyka. „Donna non vidi mai” i „Pazzo son” Jagde wykonuje identycznie, monotonnym forte. Ja wiem, że nie każdy tenor może być aktorem głosowym na miarę Domingo, ale … Asmik Grigorian żadnych tak ewidentnych błędów nie popełniła, ale Manon Lescaut chyba nie będzie „jej” rolą. Może to kwesta moich osobistych preferencji, ale wolę w tej partii soprany bardziej treściwe, mięsiste. Natomiast wyrazowo Grigorian także robiła wrażenie tej samej, smutnej dziewczyny na początku i na końcu. Dodatkowo, co już nie stanowi winy obojga, między scenicznymi kochankami brak jakiejkolwiek iskry, trudno więc było uwierzyć w wielkie uczucie „mimo wszystko”. Przypadek zrządził, że mniej więcej równolegle z nieszczęsną „Manon Lescaut” zdarzyło mi się oglądać uroczo campową, nową ekranizację „Wywiadu z wampirem”. I w drugim odcinku mamy tam wizytę wampirzych kochanków w operze na „Don Pasquale”. Prawdopodobnie jest to inwencja scenarzystów (nie pamiętam takiej sceny z książki, ale czytałam ją bardzo dawno temu) i właśnie oni ukarali kiepskiego tenora dość bezwzględnie. Zobaczcie to koniecznie.

3 komentarze:

  1. Z jakichś tam fragmentów na YT, to myślałem, że Asmik Grigorian jest przynajmniej wiarygodną aktorką (np. finał Siostry Andżeliki w Królewskiej Operze Szwedzkiej) - owo zawołanie powitalne kierowane do dziecka, po przejściu do nowego świata, a także ten moment ostatni, kiedy leżąca na plecach, z cieniowaniem wibrato, kontrapunktuje bardzo wysoko postawionym dźwiękiem, osiem ostatnich akordów melodycznych orkiestry. Takie to ujmujące jednak było. A i inny finał, już z Opery Komicznej w Berlinie, choć wcale nie komiczny - „Ostaw mienja”! Całość „Oniegina” nowatorsko wszak ciekawa, choć naszego polskiego poloneza jednak zdeprecjonowali.

    Można by nieśmiało pomyśleć, że w jednym "profilu głosowym" można dziś liczyć na Lisette Oropesę, a w innym na Asmik.

    No, ale w pełni popierając poczyniony przez Panią tytułowy dopisek przewodni – czyli niejako, muzyka dla koneserów, scenariusz i dialogi dla idiotów: sfera pozamuzyczna, w tym i aktorstwo, pozostaje może bez szczególnego znaczenia.

    Ale, gdzie i jak widuje Pani te wszystkie tak surowo recenzowane inscenizacje?

    Dla mnie osobiście, chwalone tak bardzo stare inscenizacje pozostają dalece archaiczne, a i na swój sposób śmieszne. Dla młodzieży szczególnie takimi muszą się jawić. Bardzo więc mnie cieszy, że nie kultywuje Pani tej osobliwej mody.

    A rzeczoną pustynią to nie było czasem to betonowe centrum handlowe już po zamknięciu, bez dostępu do kranu i pisuaru?

    Wszelkiego dobra w Nowym Roku.

    Chiaro di Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, te stare inscenizacje są archaiczne i mnie też dzisiaj śmieszą. Ale te nowe jeszcze gorsze, zwłaszcza, że na ogół niewiele mają wspólnego z danym dziełem. Często niestety w duchu kulturowego bolszewizmu. Młodzież w operze? Ja też mam poczucie humoru, chociaż to wcale zabawne nie jest.

      Usuń
  2. Uporządkujmy - uważam, że Asmik Grigorian jest bardzo dobrą aktorką, także na ogół wiarygodną. Ale nie każda rola wypada w jej interpretacji równie świetnie, do tego musiałaby być cyborgiem, a na szczęście nie jest. Dodatkowo powinna realizować wizję reżyserską, co chyba tym razem nie ułatwiło jej zadania. Skutkiem tego zobaczyłam Manon wyłącznie ofiarę, a mnie się wydaje, że to postać bardziej wielowymiarowa. Chciażby w drugim akcie element pazerności na dobra materialne mamy bardzo wyrazisty.
    Jeśli chodzi o opozycję stare-nowe inscenizacje rzecz jest bardzo skomplikowana. Tak, z klasycznych produkcji czasem lecą mole, ale są takie, które mimo zachowania realiów epoki i zgodności z didaskaliami nadal są wspaniałe (Ponnelle, Strehler, nawet przeładowany Zeffirelli). Rzecz leży w tym, aby utówr dziewiętnastowieczy lub wcześniejszy opowiedzieć nowoczesnym językiem nie naruszając substancji dzieła. A takogólnie najlepiej rozmawiać o konkretnym spektaklu, bo generalizacja bywa niebezpieczna. Jeśli chodzi o to gdzie oglądam - wszędzie, gdzie się da. Jeśli przypadkiem trafiam na stronę z operą to ją zapisuję i odwiedzam w poszukiwaniu ciekawych przedstawień. Ostatnio korzystam ze strony w języku arabskim, którego nie znam i nawet nie wiem, z jakiego konkretnie kraju stronka jest, ale skarbów na niej ktoś umieszcza sporo.
    Pięknego Nowego Roku i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń