poniedziałek, 27 marca 2023

"Wesele Figara" w Wiedniu

Jedna z moich ukochanych oper, jeden z ulubionych dyrygentów, świetna obsada i wreszcie reżyser, któremu zawdzięczamy “Saula” z Glyndebourne i “Czarodziejski flet” z Warszawy – co mogło pójść nie tak? Mogła wtrącić się opaczność i tak też się stało, nagła choroba pozbawiła możliwości śpiewania przewidzianą do debiutu na wiedeńskiej scenie Ying Fang. Ale w starciu Fatum z Fortuną tym razem zwycięska okazała się ta druga, a przyznacie, że to przypadek rzadki. Kilka godzin przed premierą znaleziono zastępstwo, które okazało się godne wokalnie. Na scenie widzieliśmy więc Ying Fang, a z kanału dobiegał głos Marii Nazarovej, która w kolejnych spektaklach przejęła rolę w całości. Poza drobnymi asychronicznościami, jakie w owej sytuacji zdarzyć się musiały, a i tak nie były dokuczliwe rzecz należy obu paniom zapisać po stronie sukcesów. Transmitowano premierę nowej produkcji, co w Wiener Staatsoper, gdzie inscenizacje potrafią spędzić na scenie kilkadziesiąt lat należało do wydarzeń niecodziennych. Szczerze mówiąc nie bardzo pamiętam poprzednią, ale tę nową zapomnę zapewne jeszcze szybciej, bo nie ma w niej nic ani szczególnie pięknego, ani obrzydliwego a ducha rewolucji nie poczułam wcale. Nie znaczy to, że Barrie Kosky stworzył przedstawienie nudne, złe czy brzydkie (chociaż niektóre kostiumy żeńskie Behr były urody raczej nienamolnej). Próbował chyba stworzyć komedię charakterów, którą „Wesele Figara” także jest, zwłaszcza w muzyce i z niektórymi mu się powiodło, z innymi raczej nie. Porażkę, dosyć dotkliwą poniósł z Cherubinem, nie bardzo mając pomysł na okiełznanie kobiecości wykonawczyni i skutkiem tego dostaliśmy postać raczej dziwaczną, takiego „ni psa, ni wydrę”. Cherubin to przecież Don Giovanni w miniaturze, niejako in statu nascendi. Hrabina i Susanna okazały się dokładnie takie, jakie widzieliśmy już dziesiątki razy i .. . bardzo dobrze. Hrabia Almaviva, zakochany z wzajemnością w hrabim Almaviva okazał się klasycznym narcyzem, ubranym w kolorowe aksamitne garniturki i mnóstwo uwagi poświęcającym fryzurze (zalotne odgarnianie opadającego loczka). Wyposażenie tego bohatera w ostentacyjny sex appeal może być jednak trochę ryzykowne dla kolejnych wykonawców roli, z których zapewne nie każdy będzie mógł ograć własną powierzchowność adekwatnie do koncepcji. Bardzo interesująco wypadli Marcellina i Don Basilio, których Kosky nie potraktował standardowo jako postaci farsowych, ale jako bohaterów mających swoje śmiesznostki, ale też całkiem apetycznych wiarygodnych w miłosnych uwikłaniach. Ciekawostką produkcji jest na pewno pomysł na akt czwarty, w którym wszyscy bawią się w komórki do wynajęcia, co funkcjonuje nie najgorzej. Zapewne nie fundowałabym Wam recenzji z tego spektaklu, gdyby nie jego jakość muzyczna. Philippe Jordan poprowadził orkiestrę z nieczęstym połączeniem dbałości o detal, energii i czystej radości z subtelnością. Żałowałam trochę, że realizator ta rzadko pokazuje nam maestra, bo dyryguje on wyjątkowo elegancko i patrzenie na jego gesty stanowi czystą przyjemność estetyczną. Wokalnie poszło nad podziw dobrze – z wyjątkiem lekko poskrzypującej Marcelliny (Stephanie Houtzeel) wszyscy spisali się co najmniej przyzwoicie, a niektórzy nawet lepiej. Hanna-Elisabeth Müller była znakomitą Hrabiną, zaś Maria Nazarova perfekcyjną Susanną. I to właśnie ona doczekała się największej owacji od publiczności po pięknie zaśpiewanej arii “Deh vieni, non tardar”. Patricii Nolz nie udało się stworzyć wiarygodnego scenicznie Cherubina, ale zalety jej głosu i umiejętności wokalne były na miejscu. Johanna Wallroth – Barbarina, Stefan Cerny – Don Bartolo (świetna “La vendetta”), Andrea Giovannini - Don Curzio i Josh Lovell – Don Basilio bez wyjątku zarówno śpiewali jak wcielali się w swoje role bardzo dobrze. André Schuen okazał się chyba najlepszym Almavivą od czasu (nie tak dawnego, ale tęsknię), kiedy przestał tę rolę wykonywać Mariusz Kwiecień. I szesnastki kończące supertrudną arię znalazły się na swoim miejscu a niestety można to powiedzieć o nawet nie o połowie współczesnych Hrabiów. Last but not least Peter Keller podarował tytułowemu bohaterowi urok osobisty wsparty wokalną pewnością. Zachęcam także i Was do wirtualnej wizyty w Wiener Staatsoper – olśnieni raczej nie będziecie, ale spędzicie całkiem przyjemne trzy godziny z Mozartem.

2 komentarze:

  1. Podobna sytuacja z nagłym zastępstwem miała miejsce na festiwalu w Salzburgu w 2012 r. - Anna Netrebko jako Mimi i dwóch Rudolfów - na scenie niedysponowany głosowo Piotr Beczała jako niemy aktor, a z boku sceny podkładający głos Jonas Kaufman.
    Cóż za wspaniały spektakl!
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam tę sytuację. Kaufmann wtedy został oderwany od kolacji i trochę się krzywił, bo śpiewanie przy pełnym żołądku nie jest wskazane. W dodatku od jego ostatniego Rudolfa minęły już wtedy lata, ale dał się w końcu ubłagać. To był jeszcze dziwniejszy efekt niż teraz w "Weselu" , bo obaj tenorzy mają znane i chrakterystyczne głosy.

    OdpowiedzUsuń