niedziela, 6 lipca 2025

"Dama pikowa" w Wiedniu

Teatr decydujący się na wystawienie „Damy pikowej” ma przed sobą zadanie z kategorii heroicznych, zwłaszcza dziś, w epoce ograniczania kosztów. I zwłaszcza w Wiener Staatsoper, gdzie zawsze ciąć je lubili. Ale tam mają atuty nie do przecenienia – najpopularniejszą austriacką divę i gotową produkcję, nieco zaawansowaną wiekowo, lecz wciąż nadającą się do użytku scenicznego. Miała premierę w roku 2007, a dziś nadal działa zgodnie z wyjściową koncepcją. Kostiumy Marie-Luise Strandt trzeba wprawdzie odświeżyć (raczej nie mogą pochodzić sprzed tylu lat), ale na bardzo drogie nie wyglądają, ze scenografią Johannesa Leiackera jeszcze lepiej – jedno dość monumentalne i raczej pustawe wnętrze udaje wszystkie miejsca akcji. Vera Nemirova oczywiście nie zostawiła fabuły w XVIII wieku, przeniosła ją do końcówki XX. Zaczynamy chyba jeszcze przed rozpadem ZSRR i lądujemy w sierocińcu, na który przerobiono dawną „białą” rezydencję – po całym jej bogactwie został tylko żyrandol. Między pierwszym a drugim aktem najwyraźniej nadchodzą nowe czasy, dzieci zostają wyrzucone (co mamy okazję obserwować) a miejsce zaczyna służyć nowym Ruskim. Widzimy więc ich zabawy, z wulgarnym i niegustownym pokazem mody na czele (próbowaliście kiedyś pokonywać w dół strome schody na czworakach z dyndającym na gołej klacie, łatwym do przydepnięcia krawatem?). Potem jeszcze wnętrze służy za rezydencję Hrabiny, brzeg Newy (Liza nie może do niej skoczyć, bo jej po prostu nie ma, znika za rozpiętymi czarnymi parasolami) czy kasyno. Brak w tym wszystkim uroku oryginału, zwłaszcza w części z pasticcio, ale jakoś tam funkcjonuje. Z naciskiem na „jakoś”. Od strony najważniejszej, muzycznej rzecz udała się nieźle, chociaż mimo pewnej ręki młodego (31 lat) dyrygenta Timura Zangieva i jego zniuansowanej interpretacji partytury Czajkowskiego zastrzeżenie mam jedno tylko, ale zasadnicze. Mój sprzeciw wzbudził niestety główny bohater - Yusif Eyvazov .Ku memu zdumieniu był za swojego Hermana chwalony, podobał się też publiczności, mnie niestety nie. Mniejsza już o barwę jego tenoru, którą akceptuję z dużą trudnością, ale to można przypisać indywidualnym preferencjom.Za to ściśnięte górne dźwięki i gardłowe brzmienie, które mu się włączało od czasu do czasu ( na szczęście nie permanentnie) przeszkadzało mi zdecydowanie. Podobnie jak histeryczne aktorstwo, choć tu nie wiem, na ile zawdzięczam je wykonawcy, a na ile reżyserce. W tekście obsesja i szaleństwo Hermana rozwija się, rośnie by doprowadzić do tragicznego finału, tu bohater wkracza na scenę już jako furiat, czemu sprzyja nadmiernie wyrazista mimika śpiewaka. Doceniam kolosalną pracę, jaką Eyvazov wykonał od początku swej międzynarodowej kariery, ale nie zawsze to wystarczy. Cieszę się natomiast, że wszystkie Abigaille i Turandoty nie zdarły Annie Netrebko głosu a rodzimy repertuar wciąż tak dobrze mu służy. Nadal jest w nim niesamowite bogactwo barw, których Netrebko umie używać i jest znakomite wyczucie frazy Czajkowskiego. Mamy również dobrą kreację aktorską, co w pakiecie z wokalną i nadal atrakcyjną powierzchownością tworzy Lizę kompletną. Jelecki - Boris Pinkhasovich i Tomski - Alexey Markov byli kompetentni. Bardzo podobała mi się Elena Maximowa jako Polina i Maria Nazarova – Masza, obie panie sprawdziły się zarówno w stylistyce oryginalnej jak i w pasticcio. Bohaterkę tytułową, Elenę Zarembę pamiętam jeszcze z czasów, kiedy śpiewała Polnę i nie bardzo tę rolę w jej interpretacji lubiłam. Jako Hrabina sprawdziła się znacznie lepiej, to z pewnością nie jest przypadek obsadzenia w owej roli „za dawne zasługi”. P.S. Wiener Staatsoper wznowiła i transmitowała też „Kawalera z różą”, produkcję w porównaniu z „Damą pikową”, zaledwie 18-letnią, w wieku matuzalemowym, bo pochodzącą z roku … 1968. Gdybyście mieli chęć polecam – okazji zobaczenia tej opery wystawionej tak, jak została napisana wiele w dzisiejszych czasach mieć nie będziecie a i kreacje wokalne Krassimiry Stoyanovej (Marszałkowa), Emily d’Angelo (Octavian) i Gunthera Groissbocka (Ochs) uszu Wam nie poranią.