piątek, 17 października 2014

Pani Makbet



Kim jest gwiazda we współczesnej operze i czym się różni od znakomitego nawet, ale „zwykłego” śpiewaka? Odpowiedź na to pytanie w zasadzie nie nastręcza większych trudności  - ten składnik odróżniający divę lub divo od innych wykonujących ten sam trudny zawód śmiertelników to charyzma, cecha tyleż tajemnicza co trudno definiowalna. Wydaje się na pierwszy rzut oka, że to niemal identycznie jak w kinie, ale po bliższym przyjrzeniu się widać, że jednak niezupełnie. W kinie czy telewizji (tu szczególnie) przy pewnym uporze i solidnym nakładzie kosztów można wypromować zupełną miernotę, w operze – raczej nie. Nawet błędnie podpisane kontrakty płytowe z artystami przeciętnymi  skutkujące namolnym ich lansowaniem przez kilka największych firm  (celuje w tym niechlubnym procederze Deutsche Grammophon) gwiazdy nie czynią, jak to doskonale widać chociażby na przykładzie Mojcy Erdmann. A więc charyzma. To ona powoduje, że artysta zyskuje sobie rzesze wielbicieli gotowych zagryźć tych, którzy się jej nie poddali, lub, co dziwniejsze poddali nie dość. Z drugiej strony każda superstar budzi niechęć, zwłaszcza u tych, którzy uważają iż na tych fanów sobie nie zasłużyła. Budzenie kontrowersji to bowiem dla gwiazdy chleb codzienny. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Pewnie się domyślacie, że okazji pierwszej tego sezonu transmisji z Metropolitan Opera – „Makbeta”.  Wszystkie materiały i recenzje na temat tego spektaklu zostały zdominowane przez występ Anny Netrebko w roli pani Makbetowej. Chce kto tego czy nie chce to właśnie Netrebko, obok Jonasa Kaufmanna jest dziś największą atrakcją operowej sceny a dodatkowo znajduje się w bardzo interesującym momencie kariery – przepoczwarzania z sopranu liryczno-koloraturowego w prawdziwy lirico-spinto. Zaczęła od Manon Lescaut i ma już za sobą Leonorę, trzeba jednak przyznać, że Lady Makbet to całkiem inny kaliber. Niewiele osób miało okazję usłyszeć i zobaczyć debiut Anny w tej partii (w Bayerische Staatsoper), oczekiwanie było więc napięte i nerwowe – polegnie czy nie polegnie? Dziś, po transmisji każdy meloman może mieć na ten temat własną opinię. Zanim  jednak wyłuszczę swoją  kilka słów o inscenizacji (nie za dużo, bo pewnie widzieliście sami). Produkcja to nienowa, miała premierę siedem lat temu i już wtedy protagonistą był Željko Lučić . Adrian Noble stworzył spektakl koherentny i sensowny, bez nadmiernych udziwnień i utrudniania życia śpiewakom, chociaż znalazły się w nim sceny rozwiązane nie najszczęśliwiej. Dotyczy to zwłaszcza obrazów z czarownicami machającymi radośnie  torebkami, co budzi nieuchronną i zbędną w tym miejscu wesołość.  Podobała mi się natomiast lunatyczna scena lady Makbet  kroczącej po stopniowo dostawianych krzesłach. Chwała reżyserowi za niepoddanie się modzie i brak (z jednym wyjątkiem) prób epatowania publiczności brzydotą -  bez popadania w ostentacyjną ładność. Przechodząc do kwestii wykonawczych muszę zacząć od oddania sprawiedliwości Fabio Luisiemu , bo pierwszy bodajże raz w życiu zachwyciłam się jego dyrygowaniem – idealnie wyważone akcenty dramatyczne i liryczne, doskonałe wspomaganie śpiewaków, idealne panowanie nad dynamiką dźwięku w poszczególnych grupach instrumentów i w całej orkiestrze, dobre tempa. Chór Met właściwie zawsze zasługuje na słowa uznania, tak było i tym razem, zaś szczególnie pięknie zaśpiewali  „Patria opresa” . Rene Pape jako Banco to pewniak absolutny i chyba nikt się dziwił, że okazał się w tej roli godny, autorytatywny  i szlachetny . Głos Pape to instrument nieopisywalnej urody zaś jego legato powoduje, że mogę go słuchać bez końca. W tym wypadku przyjemność, jak i partia sama była krótka, zaś artysta, po transmitowanej popołudniówce miał przed sobą jeszcze wieczorny występ jako Sarastro. Joseph Calleja  jest obecnie w świetnej formie i jako Macduff pokazał się od najlepszej strony – głos dźwięczny, skupiony, nośny – brawo. Bardzo chciałabym swój entuzjazm rozszerzyć na bohatera tytułowego, ale niestety nie mogę. Żałuję, bo Željko Lučić jest jednym z najsympatyczniejszych współczesnych śpiewaków i bardzo się starał, ale jego Makbet był od strony wokalnej poprawny (wolumen nie predestynuje go do tej partii), mimo pewnych trudności z górą skali. Interpretacyjnie zaś Lučić wydał mi się „człowiekiem bez właściwości” – zatęskniłam za Simonem Keenlysidem, który dysponuje barytonem urodą nie dorównującym głosowi Serba, ale za to ma silną osobowość sceniczną. Może jednak tak być miało, może koncepcja polegała tu na opozycji silnej kobiety i słabego mężczyzny …, chociaż to duże uproszczenie.  Mocy i charyzmy  nie brakuje  pewnością  bohaterce wieczoru, ale zacznijmy od podstaw. Wymagania, jakie stawia śpiewaczce partia Lady Makbet są bardzo wysokie – głos musi być silny, ale sprężysty, o pewnej górze i skali i jakimże dole, dobrej koloraturze. Nie musi natomiast być piękny, dobrze jest wręcz, kiedy wykonawczyni nie obawia się ostrości i tego, że momentami zabrzmi brzydko. Wszystkie te zalety jednak na nic, jeśli brak wyrazu. Głównie w związku z tym, ale nie tylko oczywiście za niedoścignioną interpretatorkę roli uważana jest Maria Callas, nie należy też zapominać o Shirley Verrett i Leonie Rysanek. Współcześnie chyba najlepiej zaprezentowała się Liudmyla Monastyrska w ROH. Netrebko nie ma głosu tak wielkiego jak ukraińska koleżanka, można by zgłosić zastrzeżenia do precyzji intonacyjnej w górze, z dolnym rejestrem piersiowym były wyraźne kłopoty. A jednak zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie ogólne, miałam uczucie obcowania z osobą z krwi i kości, nie zaś tylko z „koncepcją sceniczną”. Netrebko sławna przecież z urody swego bogatego, aksamitnego głosu nie miała też żadnych problemów z poświęceniem jej momentami dla dobra postaci. Słuchałam Netrebko  z przyjemnością, z przyjemnością też na nią patrzyłam, bo każda sekunda grania tej mrocznej roli sprawiała jej wyraźną frajdę. Ja zaś lubię oglądać ludzi tak ewidentnie kochających swoją robotę. Bo to zazwyczaj przekłada się na jej jakość.
Przy okazji słów parę o debiutującej jako gospodyni transmisji Anicie Rachvelishvili  - mam nadzieję, że będzie się w tej roli pojawiać częściej. Sympatyczna, energiczna, wręcz entuzjastyczna, swobodnie operująca dobrą angielszczyzną – wspaniały nabytek dla Met. 








6 komentarzy:

  1. DG, niestety, podpisuje kuriozalne kontrakty nie tylko ze śpiewakami.

    OdpowiedzUsuń
  2. O L. Rysanek w roli Lady, moim zdaniem, można zapomnieć, ale S. Verret, o tak, wsaniała Lady Makbet. Te niesamowite półtony...
    Netrebko mnie, niestety, rozczarowała. Mimo wszystko to nie jest jeszcze głos na tę rolę. Dobra była scena lunatyczna, ale to jednak za mało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze? Myślisz, że ten głos ciągle będzie rósł? Mnie się wydaje, że osiągnął już pułap, ale poczekamy, usłyszymy. Mnie się Netrebko podobała i nie wiem, czy to sprawa tej charyzmy, która najwyraźniej na mnie działa . W każdym razie juz nie mogę się doczekać ""Manon Lescaut" w Monachium.
    O tak, moim "ulubionym: artystą ze stajni DG jest Ingolf Wunder, ale są i inni. Muszę przyznać, że w kwestii pianistów Decca przebija jednak DG popularyzując przypadek tak kuriozalny jak Valentina Lisitsa. To mniej wiecej coś takiego, jakby podpisano długoletni kontrakt z boską Florence Foster Jenkins i z całą powagą lansowano ją jako wybitną śpiewaczkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisząc "jeszcze" miałem na myśli nawet nie sam rozwój głosu w stronę jego objętości czy ciężaru, ale raczej pewnego ryzyka na które może sobie pozwolić śpiewaczka w końcowej fazie kariery, np. Scotto zaśpiewała Lady dopiero w 1981 roku czyli na absolutnie ostatniej prostej. Netrebko bardzo mnie "kręci" wokalnie i charyzmowo w "Trubadurze", ale do roli Makbetowej głos jednak za liryczny, za "ładny" a całokształt zbyt "glamour".
    O tak "stajnia pianistyczna" DG to istny zestaw "talentów"....

    OdpowiedzUsuń
  5. Będę drążyć, bo jakoś nie potrafię się zgodzić z opinią, że piękny głos przeszkadza w czymkolwiek. Rozumiem, o co Ci chodzi , ale mnie się wydaje, że Lady może być i taka - pozornie glamour, z nieładnym wnętrzem. A nade wszystko - jej rola nie musi się składać z samych ostro brzmiacych dźwięków, śpiewaczka tylko nie może się ich bać. A co do etapu kariery - Monastyrska, co do której o ile pamiętam się zgadzaliśmy śpiewa to od kilku lat, a panie są chyba w podobnym wieku i na podobnym etapie kariery (nie iwem ile dokładnie lat ma Monastyrska, ale debiutowała profesjonalnie w 1996 - Netrebko w 1993). Wszystko to oczywiście nie zmienia faktu, że szanuję Twoje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, "piękny" głos absolutnie w niczym nie przeszkadza. Tylko, że ze zdefiniowaniem piękna pewien kłopot. Na pewno zbyt jednoznaczna uroda głosu szczególnie w wykreowaniu Lady Makbet nie pomaga. Netrebko nie pomogła, ale może przede wszystkim dlatego, że jej osobowość nie sprzyja tej roli?
      A Monastyrska, niestety, się rozpadła gdy ją ostatnio słyszałem ponownie jako Lady. Za szybko, za często...Ta rola jest, hm, zdradliwa :)

      Usuń