czwartek, 23 października 2014

Paryska "Tosca" w cieniu krzyża

Mój blog ma już 29 miesięcy i jako, że na początku pisywałam trochę za często jest to 224-ty post. Jak dotąd żaden nie traktował  jednak o „Tosce”, w co sama nie mogę uwierzyć. Wszakże pomijałam konsekwentnym milczeniem jedno najpopularniejszych w swym gatunku dzieł świata, którego tytuł znają nawet osoby dostające gęsiej skórki na samo hasło opera. Znają nie bez przyczyny – utwór to pełen chwytliwych melodii (jak zwykle u Pucciniego arie są krótkie), idealnie skonstruowany pod względem dramaturgicznym, nie wymaga od słuchacza szczególnego wysiłku ani też heroicznego trwania w teatralnym fotelu przez długie godziny. Jak wszystko, co na pierwszy rzut oka wygląda na łatwe i oczywiste stawia przed realizatorami zadania trudne i od oczywistości dalekie. Barwna i bardzo charakterystyczna orkiestracja Pucciniego potrzebuje znakomitego dyrygenta i doskonałej orkiestry, inaczej jej niuanse giną. Jeszcze trudniej o właściwych śpiewaków, bo choć postacie główne nakreślone są wyraziście, to trzeba je nie tylko wypełnić treścią wokalną, ale też osobowością. Jak wszędzie – można by powiedzieć. Nieprawda.  Przy tak niezwykłej kondensacji emocji wykonawcy muszą od początku mieć koncepcję roli i realizować ją z żelazną konsekwencją. Artystów potrafiących ominąć wszystkie te pułapki nie ma jednak wielu, a publiczność ciągle się „Toski” domaga, powstają więc masowo przedstawienia po prostu złe. I właśnie dlatego, że nie chciałam się męczyć je oglądając od chyba 3 lat żadnej „Toski” nie widziałam. Dowiedziawszy się, że nowa inscenizacja planowana jest w Paryżu też nie zamierzałam próbować, aż do momentu, w którym dowiedziałam się, że jako Scarpia debiutuje Ludovic Tezier. Znając moją barytonocentryczność bez trudu można się domyślić iż wredny baron jest mą ulubioną w tej operze postacią. Wydaje mi się  także, iż to  rola dająca najwięcej możliwości interpretacji – jacy są Floria Tosca i Mario Cavaradossi mniej więcej się orientujemy, znamy też doskonale ich motywacje. O Scarpii nie wiemy właściwie nic, nie pamiętamy nawet jego imienia, przede wszystkim zaś tajemnicą pozostaje dla nas co uczyniło go szwarccharakterem pierwszej klasy. Fenomenalnym odtwórcą tej roli był Tito Gobbi, który zarówno na scenie jak w nagraniu płytowym potrafił sprawić, żebyśmy się go bali. Do dziś nie ma sobie równych. Współcześnie mamy dwóch wyróżniających się Scarpiów, obaj potrafią nam zaproponować kompletne, aczkolwiek krańcowo różne wizje swego bohatera, ale żaden z nich niestety nie jest idealny wokalnie. Myślę o Thomasie Hampsonie (arystokratyczny, elegancki , pozornie lodowaty) i Brynie Terfelu (prostacki plebejusz nieskutecznie walczący z licznymi kompleksami). Śledząc karierę Ludovica Teziera bardzo pilnie, nie mogłam sobie odpuścić jego Scarpii. Aby jednak wszystko było w miarę po kolei zacznę od inscenizacji, która nie należy do standardowych. Czekano na nią w Paryżu długo -  poprzednia „Tosca” miała tam premierę 20 lat temu i przestano ją grać w 2012. Od chwili odsłonięcia kurtyny wiemy, że znów będziemy mieć do czynienia z zabawą w „co innego widzisz, co innego słyszysz” i jeżeli ktoś spodziewał się wnętrz precyzyjnie opisanych w libretcie, zawiedzie się srodze. Zamiast kościoła Sant Andrea de la Valle widzimy gigantyczny krzyż, będący właściwie miejscem akcji. Gdyby nie kolorystyka, przypominałby jako żywo słynny etiopski Bet Giorgis w Lalibelli. Na ścianie jednego z ramion krzyża Cavaradossi maluje „swój” obraz. Umieściłam słowo swój w cudzysłowie, bo tym razem nazwisko autora jest znane i nie brzmi ono Cavaradossi. Dzieło Williama Bouguereau nijak poza tym nie pasuje do sakralnego charakteru miejsca zaś malarz urodził się sporo po opisywanych przez fabułę konkretnych wydarzeniach historycznych. Nie muszę dodawać, że nie ma kaplicy Attavantich ani Madonny, przed którą Tosca mogłaby złożyć swój bukiet. Rozziew między fonią a wizją jest jednak trochę denerwujący, jakkolwiek to co widzimy nie byłoby eleganckie i piękne. W trzecim akcie oczywiście nie ma mowy o żadnym Castel Sant'Angelo, jesteśmy gdzieś w okolicach brzegu Tybru, mamy zarośla, kikuty drzew i biały namiot rozświetlony pełgającym światłem płomienia.  A nad tym wszystkim – znów olbrzymi krzyż w pozycji horyzontalnej. Efektowne, ale biedna Tosca nie ma skąd wykonać swego samobójczego skoku i oddala się z godnością w stronę rzeki. „I już cała opera na nic”! Christof Hetzner, wykazał się ciekawą wyobraźnią plastyczną przy projektowaniu scenografii , na kostiumy jej nie wystarczyło. Są nieszczególnie ładne, i chociaż mniej więcej zgodne z czasem akcji  Cavarossiego na przykład  ubrano w strój, w którym wygląda jak urzędnik średniego szczebla, nie zaś artysta. Trudna uroda Marcello Alvareza tylko to podkreśla. Na jego wyczyny aktorskie należy przymknąć oczy – dosłownie. Emfaza, szerokość i standardowość gestu ośmiesza postać. Szkoda, bo śpiewał Alvarez bardzo przyzwoicie, ładną barwą i z doskonałą świadomością rozmiaru swego głosu – nie próbował krzykiem tuszować niedostatku mocy. Jego Tosce, Martinie Serafin wystarczyło jej na dwa akty, w ostatnim już siłowanie się z głosem, zwłaszcza z górnym rejestrem było słyszalne. Pozostawi mi wspomnienie Toski po rzemieślniczemu poprawnej, ale jakoś tak ogólnikowej. W Paryżu z nostalgią wspominana jest Sieglinda w wykonaniu Serafin, ale to postać bardziej liryczna zaś mniej wybuchowo temperamentna. „Vissi d’arte” było ładne. I tyle. Ludovic Tezier miał zapowiadane przed spektaklem kłopoty ze zdrowiem, co wpłynęło na jego śpiew, momentami wysokie dźwięki wypychał z gardła ostatkiem sił. Ale to były tylko chwile, poza nimi głos Teziera brzmiał welwetowo jak zawsze. Czy Scarpia może mieć uwodzicielsko aksamitny głos? Może, ale wtedy należałoby dostosować koncepcję sceniczną, a tu tego zabrakło. Czegokolwiek by jednak nie napisać o śpiewakach, utrzymali oni przyzwoity poziom, czego nie da się powiedzieć o dyrygencie. Pod ciężką ręką Daniela Orena orkiestra pozbawiła partyturę Pucciniego właśnie tego, co w niej najcenniejsze, czyli wspominanych na początku posta niuansów, barw i odcieni. Jeśli ciągle gra się monotonnie głośno nie może być inaczej. Hałaśliwie nie znaczy namiętnie. Jeśli będą Państwo okazję zobaczyć to przedstawienie z innym maestro mimo wszystkich wypunktowanych już jego wad jednak je polecam. Chyba, że jesteście purystami – wtedy inscenizacji Pierre’a Audi unikajcie. Gdyby zaś ktoś z początkujących melomanów chciał się dowiedzieć, jak brzmi „Tosca” wzorcowa, powinien sięgnąć po dawne nagranie z Marią Callas, Tito Gobbim i Giuseppe di Stefano pod Victorem de Sabatą. Można też znaleźć na YT drugi akt zarejestrowany w ROH z udziałem Callas i Gobbiego. Jest to dokument bezcenny, bo stanowi chyba jedyne tego rodzaju świadectwo niezwykłości talentu boskiej Marii. Istnieje bowiem wiele zapisów wideo jej koncertów, ale większy fragment ze spektaklu jest tylko jeden, ten właśnie. I chociaż w 1964 roku jej głos nie brzmiał już tak jak wcześniej znać to nie tylko warto, ale też koniecznie trzeba

16 komentarzy:

  1. W niektórych źródłach można natrafić na imię Scarpii - Vitelio : http://www.esdf-opera.de/komponisten/puccini/tosca/tosca_1910-1919.htm.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, ciekawe skąd oni to wiedzą.W libretcie z pewnością nie pada, ale być może w oryginale literackim Sardou.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drobna korekta: istnieje jeszcze jedno nagranie filmowe drugiego aktu "Toski" z Callas. Zainscenizowano go podczas gali w Palais Garnier (na widowni "cały Paryż:) w 1958 roku. Też Callas, też Gobbi, nazwiska tenora nie pamiętam...Ale, oczywiście, większą silę ma nagranie z ROH.
    Jeśli idzie o aktualnego Scarpię - moim absolutnie pierwszym wyborem jest fenomenalny Terfel w londyńskich spektaklach z Gheorghiu.

    OdpowiedzUsuń
  4. To w zasadzie się zgadzamy. W zasadzie, bo ja jednak nie nazwałabym Bryna wokalnie fenomenalnym, aktorsko absolutnie tak. Swoja drogą, pech z Callas, prawda? Przecież wydawać by się mogło, że powinno po niej zostać więcej dokumentów filmowych, tak jak po innych śpiewakach z jej czasów. A tu tylko ta Tosca...

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałem na myśli całościową kreację wokalno-aktorską. Bo gdy się nie ma obrazu to jego Scarpia też robi największe wrażenie z tych spektakli. Po Callas jeszcze pozostał film fabularny "Medea" Pasoliniego. Zawsze coś. Ale, faktycznie, to paradoks, że największa śpiewająca aktorka tamtych czasów nie ma więcej filmowych dokumentów. O tyle dziwne, że współpracowała w teatrze z wielkim filmowcem jakim był Visconti, a potem z Zefirellim.

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie skończyłam słuchać Toscę.I zgadzam się z tą recenzją z wyjątkiem tego, że o Alvarezie mogę powiedzieć, że wg mnie zaledwie poprawny, to było bez polotu jakby był widzem i nie brał w tym udziału.

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym dodać parę słów, choć nie dotyczą "Toski", tylko wspomnianego Thomasa Hampsona. W ub. piątek dał przepiękny recital pieśni G.Mahlera z młodą orkiestrą Filharmonii Gorzowskiej, na który wybrałam się z Łodzi. Coś niewiarygodnego. Serdecznie pozdrawiam. Z wielką przyjemnością zaglądam na ten blog.
    Krystyna Kwaśniewska

    OdpowiedzUsuń
  8. No proszę, a ja o tym nie wiedziałam. Dlaczego tego nie nagłośniono, przecież z pewnością chętni do odwiedzenia Łodzi by się znaleźli! Żałuję. Pozdrawiam wzajemnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten koncert nie był w Łodzi (to ja jestem łodzianką bywającą na wartościowych wydarzeniach) tylko w Filharmonii w Gorzowie Wielkopolskim i tam się wybrałam, przeczytałam o nim w ostatniej chwili. Zachwycił mnie Hampson (nic dziwnego), dyrygentka i orkiestra i fantastyczna Filharmonia Gorzowska o bardzo dobrej akustyce. Nie było ogólnopolskich mediów ani koleżeństwa śpiewaczego.
      Pozdrawiam

      Krystyna Kwaśniewska

      Usuń
  9. Bo może nikt o tym wydarzeniu nie wiedział. Ktoś ewidentnie zaniedbał stronę informacyjną, straszna szkoda - wizyt takich śpiewaków jak Hampson nie mamy w Polsce prawie wcale . Znakomicie to świadczy o Gorzowie, że chce się tam wydawać pieniądze na kulturę.

    OdpowiedzUsuń
  10. W Berlinie, gdzie mieszkam, widziałem plakaty tego koncertu, ale, niestety, zauważyłem zbyt póżno i nie byłem w stanie przełożyć obowiązków zawodowych.
    Podejrzewam, że skuteczność strony informacyjnej nie zależała tylko od Filharmonii Gorzowskiej. Generalnie środek Polski, w tym media centralne, nie interesują się zbytnio tym, co się dzieje poza stolicą, czasem Krakowem i czasem Wrocławiem, który ma niezły pijar.
    Polscy dziennikarze/publicyści muzyczni nie mają chyba żadnej motywacji by się interesować co się dzieje w Polsce może poza redaktor Dorotą Szwarcman, która dzielnie podróżuje po Polsce.
    Ja osobiście bardzo żałuję, że ominęła mnie wyprawa do nowej Filharmonii Gorzowskiej na tak prestiżowy koncert ze bardzo dobrym repertuarem.

    OdpowiedzUsuń
  11. Miałem przyjemność współpracować niedawno z FIlharmonią Gorzowską - to młody i bardzo sprawny zespół, a nowy budynek ma naprawdę znakomitą akustykę. Niezwykle ambitna Dyrektor artystyczna FIlharmonii i dział promocji prowadzili kampanię reklamową już od początku sierpnia. Oczywiście nie stać tej instytucji na wielkie bilboardy w Poznaniu, Wrocławiu, Warszawie, czy Krakowie (tak jak to robi Opera Wrocławska). Zresztą wszędzie tam na hasło Gorzów wszyscy generalnie wzruszają ramionami, nie wiedząc jak się mylą. Oprócz tego Hamspon nie śpiewał repertuaru operowego, ale orkiestrowe pieśni Mahlera - kompozytora, z którym jest związany od początku kariery i któremu zawdzięcza wielką sławę (młodzieńcza płyta z Bernsteinem dla DG).. PS Netrebko odwołała Manon Lescaut w Monachium, a role przejmuje Kristine Opolais, triumfalnie informująca o tym na fb. Pozdrawiam - Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja rozumiem, że ich nie stać, ale gdyby chociaż informacja na opera.info.pl...
      No i, jak pisze Calaf plakaty były w ... Berlinie. Swoją drogą czujnie zajrzałam na stronę Filharmonii Gorzowskiej i widzę, że mądrze zaczynają od wychowywania sobie przyszłej publiczności.
      Dzięki za smutną dla mnie informację o Netrebko. Wobec tego mój bilet dostanie znajoma fanka Kaufmanna, bo dla samego Jonasa przedstawienia Neufelsa nie przetrzymam.Zwłaszcza, że mam pewne obawy związane z Opolais .

      Usuń
    2. Jeśli idzie o "wychowywanie sobie przyszłej publiczności" to, z tego co obserwuję w Polsce, chyba nie ma teraz intensywniejszego miejsca niż nowa siedziba i nowa dyrekcja Filharmonii Szczecińskiej. Zobaczcie na ich stronie internetowej ile oni tego tam robią. Dyrektorka, Dorota Serwa, miała chyba sporu udział w sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego i chyba teraz próbuje wiele pomysłów przyswoić w Szczecinie. Zauważyłem, że ona organizowała tam, jeszcze w starej siedzibie, koncerty muzyki Lutosławskiego dla...dzieci. I podobno dzieciaki były zachwycone, bo nie mają barier, są ciekawe każdego dźwięku. Mam wrażenie, że coś się generalnie ruszyło z edukacją muzyczną w Polsce.

      Usuń
  12. To nie był program operowy, stąd też informacje Filharmonii Gorzowskiej w innych internetowych przestrzeniach. Szkoda, bo Mahlerowskie cykle (śpiewa też wyjątkowo wysoką i trudną dla barytona "Pieśń o ziemi") stanowią repertuar, w którym mimo nieubłaganego biegu czasu i siłą rzeczy zmian w barwie głosu interpretacje Thomasa H. pozostają niezrównane, P.

    OdpowiedzUsuń
  13. Pozwolę sobie nie zgodzić się z kilkoma opiniami w powyższej relacji z Paryża, bo recenzją to raczej nie jest. Dane mi było widzieć przedstawienie na żywo i było to coś całkowicie przepięknego, pomimo cokolwiek nietypowej inscenizacji. Wykonawcy pierwsza klasa, włączając Marcelo Alvareza, którego Cavaradossi to zawsze gwarancja mistrzowskiego wykonania. Nie rozumiem zarzutów co do jego urody i gry na scenie. To pewnie kwestia gustu, ale dla mnie to wymarzony Cavaradossi, o doskonałej prezencji, charyzmatyczny i bardzo przekonujący w swojej grze na scenie. Dla tej jego gry i przepięknego głosu, wielu fanów przemierza tysiące kilometrów, aby zobaczyć "jego wyczyny aktorskie" i posłuchać pięknego głosu.

    OdpowiedzUsuń