Nic
nie jest pewne – nawet rok, w którym rzecz się zdarzyła. A zwłaszcza to, czy
rzeczywiście się zdarzyła, czy mamy do czynienia z ludowym podaniem jakich
wiele. Opowieść jest krótka, ale treściwa. Miejsce akcji – podsienneńska
miejscowość Maremma, czas – rok 1295 lub 1297, bohaterowie - Nello di Inghiramo
dei Pannocchieschi della Pietra i jego małżonka, Pia de Tolomei . Odwrotnie niż
u naszego wieszcza pan zabija panią wyrzucając ją z okna stojącego na wysokiej skale zamku
prosto w przepaść. Mord odbywa się pod pozorem kary za niewierność, ale …
Zejście
z grząskiej ścieżki legendy na twardy grunt wiedzy historycznej nie jest
proste, jako, że wszystko działo się „dawno, dawno temu”. Tak naprawdę dziś nie
wiemy nawet kim była nieszczęsna Pia i z jakiej rodziny się wywodziła – znamy tylko
nazwisko jej pierwszego męża (owdowiała młodo). Nieoceniony Kazimierz
Chłędowski podaje wprawdzie rodowe nazwisko Pii – Guastallani, ale jest to
raczej domysł niż fakt. Zabójcę znamy znacznie lepiej, do tego stopnia, że
można mu przypisać dwa motywy działania: przede wszystkim chęć usunięcia żony, która nie obdarzyła go potomstwem i
utorowanie tym samym drogi do sakramentu wieloletniej kochance. Trzeba
przyznać, że związek Nella dei Pannocchieschi z Margheritą Aldobrandeschi
musiał być niezwykle silny, jako, że przetrwał jego dwa małżeństwa zaś jej … cztery
(w tym jedno bigamiczne)! Z pewnością zaś nie był w tamtych czasach typowy –
dama starsza od amanta o jakieś piętnaście lat i dziś budzi nieprzyjazne
komentarze, a co dopiero wtedy! W każdym
razie zbrodnia nie przyniosła słodkich owoców – jedyne dziecko tej pary,
chłopczyk, żył krótko zaś pobłogosławiona miłość szybko wygasła. Cała ta
historia, mająca jeszcze kilka wątków pobocznych okazała się niezmiernie
inspirująca dla artystów wszelkiej maści, którzy na swą bohaterkę wybierali
najczęściej ofiarę, biedną Pię. Zasługę unieśmiertelnienia jej należy przypisać
Dantemu, jako, że jego „Boska komedia” przez wieki stanowiła źródło, z którego
inni czerpali do woli. Dante nie poświęcił Pii wielu słów, właściwie tylko
czterowiersz
„…przypomnij o mnie, co mam imię Pija
Siena mnie rodzi, kraj Maremmy zgubił,
onci wie o tym, któren mnie zabija,
choć wprzód w obrączkę stroił i zaślubił”
ale
to wystarczyło. Finałową część „Czyśćca” pieśni piątej przytoczyłam w
tłumaczeniu Aliny Świderskiej, w oryginale brzmi to jeszcze piękniej
„Ricorditi di me, che son la Pia ;
Siena mi fé, disfecemi Maremma:
salsi colui che 'nnanellata pria
disposando m'avea con la sua gemma”
Siena mi fé, disfecemi Maremma:
salsi colui che 'nnanellata pria
disposando m'avea con la sua gemma”
Zgodnie z ówczesnym postrzeganiem morderca
skrzywdził swą ofiarę podwójnie, bowiem także w wymiarze duchowym – jako
niepojednana z Bogiem w momencie gwałtownej śmierci trafiła do czyśćca. Zainteresowanym
tematem mogę poradzić wizytę na włoskiej stronie Wikipedii – wymienia ona całą
masę dzieł literackich i muzycznych poświęconych tej historii, przy czym dodać
należy, że powstają one również współcześnie. Istnieją też filmy fabularne i
niezmiernie bogata ikonografia, z której wyjątki pozwoliłam sobie zamieścić na
końcu – zerknijcie jak odmiennie postrzegano Pię, mimo, że większość obrazów
powstała w 19 wieku. Najbardziej znany jest chyba obraz najważniejszego z
prerafaelitów, Dante (!) Gabriela Rossettiego, będący w istocie kolejnym
wizerunkiem jego wieloletniej muzy, Jane Morris. Nas jednak interesuje głównie
opera – a więc ad rem. Do naszych czasów w repertuarze przetrwała (w bardzo
ograniczonym zakresie) właściwie tylko jedna „Pia de Tolomei”, a stało się to
raczej za sprawą nazwiska kompozytora niż rzeczywistej wartości jego dzieła.
Nie nam oceniać, czy Gaetano Donizetti był nieco wyczerpany twórczo po „Lucii
di Lammermoor” i „Oblężeniu Calais”, czy też zawinił może okrutny pech, jaki go
przy okazji tego utworu prześladował. Zamówiona przez wenecki teatr „La Fenice ” opera trafiła na
warsztat mistrza w październiku 1836, kiedy to oczekiwał w Neapolu na premierę
„Oblężenia”. Niecałe dwa miesiące później Donizetti ruszył do La Serenissimy aby
wypełnić zobowiązanie ale zatrzymano go w Genui, gdzie ogłoszono kwarantannę z
powodu epidemii cholery. Kiedy już się stamtąd wyrwał i dotarł na miejsce,
okazało się, że premiery w oznaczonym miejscu i czasie nie będzie, bo teatr o
wyjątkowo adekwatnej nazwie (powstał na miejscu spalonego budynku) właśnie
spłonął 12 grudnia. Nie był to ostatni
pożar w jego dziejach. Donizettiemu zaproponowano przesunięcie terminu o dwa
miesiące i wystawienie opery w mniejszym Teatro Apollo, co wszakże wpłynęło na
wysokość honorarium. Na tym jednak nie koniec nieszczęść, bowiem krótko przed
wyznaczonym dniem zachorował bas mający śpiewać rolę Nella i trzeba ją było
przetransponować na baryton. Kiedy w końcu do premiery doszło 18 lutego 1837
publiczność była zadowolona z większości numerów z wyjątkiem finału pierwszego
aktu. Donizetti bardzo się tym przejął i z pomocą swego librecisty, Salvatore
Cammarano napisał go na nowo. Zapewne ówczesne audytorium miało rację
wymuszając na kompozytorze takie działanie, bo ten nowszy należy do
najciekawszych muzycznie fragmentów dzieła. Poza nim opera wydaje się nieco
standardowa, chociaż pięknych fragmentów zawiera sporo. Należą do nich obie
rozbudowane sceny solowe głównego tenora, jego duety z barytonem i sopranem
oraz duet sopranu i mezzosopranu. Wniosek z tego prosty – wszystko, co
najlepsze dostało się tenorowi. To raczej nie dziwi, Donizetti umiał i lubił
pisać na ten typ głosu. Tytułowej bohaterce przypadły głównie lamenty i
utyskiwania – ładne, ale dziwnie bezcielesne. Dużą część winy za ten stan
rzeczy ponosi librecista, popełnił tekst
nudny i okropnie długi. Szkielet fabuły znany z Dantego nie wystarczył, Cammarano, opierając się na pewnej powieści
dopełnił go po swojemu, dodając zakochanego w Pii szwagra Ghino, którego awanse
wierna niczym skała małżonka odrzuca. Jest jeszcze jej brat Rodrigo, politycznie
skłócony z Nellem i omyłkowo wzięty za jej kochanka oraz okrutny i knujący bez
przerwy szwarccharakter Ubaldo, który w finale otruje Pię. Odczerniono za to
troszkę postać Nella – nie zrzuca on żony w
przepaść. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Jak niektórzy z Was wiedzą
lubię Donizettiego i z upodobaniem tropię te jego opery, które nie są
powszechnie znane. Poza tym, mimo wszelkich zastrzeżeń to się dobrze ogląda i
przede wszystkim słucha. Osobiście wyrzuciłabym tylko dwie arie Rodriga, które
niczego do akcji nie wnoszą a nie są aż tak ciekawe, aby je ocalać dla
potomności. No, ale, skoro kompozytor je napisał, nie pozostaje nic innego jak
spróbować się do nich przekonać. Na DVD mamy chyba jedyną dziś rejestrację
audiowizualną z … Teatro La
Fenice (2005). Była wydana także u nas w popularnej serii
Najsławniejsze Opery Świata, zaś jeśli ktoś przegapił, a miałby ochotę
obejrzeć, linkuję całość. Sam spektakl nie jest szczególnie fascynujący, nie
zawiera żadnych kontrowersyjnych pomysłów, ale też cienia jakiejkolwiek inspiracji w nim nie uświadczysz. Christian
Gangneron, który całość podpisał jako reżyser ograniczył się do ustawienia póz
i wejść, resztę pozostawiając solistom. Scenografii właściwie nie ma, bo trudno
tak nazwać jakieś pojedyńcze kolumny w tle i wielkie płachty zwieszające się z
sufitu ozdobione drukowanymi imionami bohaterów. Swą finałową arię Pia śpiewa
na tle wizerunku anioła, co ma nam
uświadomić z jak niebiańską istotą obcowaliśmy przez ponad dwie godziny. Chwyt
to tak łopatologiczny, że śmieszny. Kostiumy są z epoki, tyle, że na oko raczej
renesansowe (Dante) niż średniowieczne.
Przedstawienie jest za to zaskakująco dobre muzycznie. Paolo Arrivabeni
prowadzi orkiestrę bardzo stylowo, chór spełnia swoje zadanie bez zarzutu,
właściwie wszystkie drugoplanowe role zostały obsadzone kompetentnymi
wykonawcami (wśród nich Daniel Borowski). Jako potwór – Ubaldo występuje
Francesco Meli, wówczas 25-letni i już słychać, że mógłby swobodnie zastąpić
Dario Schmuncka w najważniejszej partii męskiej. Tym niemniej sam Schmunck
tworzy udaną kreację wokalną, dysponując dokładnie takim typem głosu, jaki
Donizetti szczególnie u tenorów lubił : jasnym, skupionym, ze swobodną górą.
Laura Polverelli z powodzeniem pokonuje trudności roli spodenkowej i – przede
wszystkim dwóch najeżonych ozdobnikami arii Rodriga. Jedynym, który mnie nie
zachwycił okazał się niestety baryton Andrew Schroeder – ani to ciekawy czy
ładny głos ani interesujący śpiewak. Gwiazdą przedstawienia, co nikogo pewnie
nie zdziwi jest Patrizia Ciofi. Zawsze mnie dziwiło, kiedy pisano o jej
nieszczególnej urody sopranie, bo mnie się on zawsze podobał. Ciofi może nie
jest zbyt swobodna w ozdobnikach, zdarzają jej się okazjonalne zaostrzenia
barwy, ale to prawdziwa mistrzyni belcanta, zawsze stylowo nienaganna i
potrafiąca nasycić swój śpiew autentyczną, od środka płynącą ekspresją.
Pompeo Molmenti, 1853 |
Vincenzo Cabianca, 1858 |
Carlo Arienti 1843-1854 |
Stefano Ussi, 1867 |
Eliseo Sala,1846 |
Enrico Pollastrini, 1851 |
Gustave Dore, 1868 |
Achille della Croce,1863 |
Alfonso Balzico 1863 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz