piątek, 17 kwietnia 2015

Zbrodnia to niesłychana... - Pia de Tolomei

Nic nie jest pewne – nawet rok, w którym rzecz się zdarzyła. A zwłaszcza to, czy rzeczywiście się zdarzyła, czy mamy do czynienia z ludowym podaniem jakich wiele. Opowieść jest krótka, ale treściwa. Miejsce akcji – podsienneńska miejscowość Maremma, czas – rok 1295 lub 1297, bohaterowie - Nello di Inghiramo dei Pannocchieschi della Pietra i jego małżonka, Pia de Tolomei . Odwrotnie niż u naszego wieszcza pan zabija panią wyrzucając ją  z okna stojącego na wysokiej skale zamku prosto w przepaść. Mord odbywa się pod pozorem kary za niewierność, ale …
Zejście z grząskiej ścieżki legendy na twardy grunt wiedzy historycznej nie jest proste, jako, że wszystko działo się „dawno, dawno temu”. Tak naprawdę dziś nie wiemy nawet kim była nieszczęsna Pia i z jakiej rodziny się wywodziła – znamy tylko nazwisko jej pierwszego męża (owdowiała młodo). Nieoceniony Kazimierz Chłędowski podaje wprawdzie rodowe nazwisko Pii – Guastallani, ale jest to raczej domysł niż fakt. Zabójcę znamy znacznie lepiej, do tego stopnia, że można mu przypisać dwa motywy działania: przede wszystkim chęć usunięcia  żony, która nie obdarzyła go potomstwem i utorowanie tym samym drogi do sakramentu wieloletniej kochance. Trzeba przyznać, że związek Nella dei Pannocchieschi z Margheritą Aldobrandeschi musiał być niezwykle silny, jako, że przetrwał jego dwa małżeństwa zaś jej … cztery (w tym jedno bigamiczne)! Z pewnością zaś nie był w tamtych czasach typowy – dama starsza od amanta o jakieś piętnaście lat i dziś budzi nieprzyjazne komentarze, a co dopiero wtedy!  W każdym razie zbrodnia nie przyniosła słodkich owoców – jedyne dziecko tej pary, chłopczyk, żył krótko zaś pobłogosławiona miłość szybko wygasła. Cała ta historia, mająca jeszcze kilka wątków pobocznych okazała się niezmiernie inspirująca dla artystów wszelkiej maści, którzy na swą bohaterkę wybierali najczęściej ofiarę, biedną Pię. Zasługę unieśmiertelnienia jej należy przypisać Dantemu, jako, że jego „Boska komedia” przez wieki stanowiła źródło, z którego inni czerpali do woli. Dante nie poświęcił Pii wielu słów, właściwie tylko czterowiersz
     „…przypomnij o mnie, co mam imię Pija
     Siena mnie rodzi, kraj Maremmy zgubił,
     onci wie o tym, któren mnie zabija,
     choć wprzód w obrączkę stroił i zaślubił”
ale to wystarczyło. Finałową część „Czyśćca” pieśni piątej przytoczyłam w tłumaczeniu Aliny Świderskiej, w oryginale brzmi to jeszcze piękniej
     „Ricorditi di me, che son la Pia;
      Siena mi fé, disfecemi Maremma:
      salsi colui che 'nnanellata pria
      disposando m'avea con la sua gemma”

  Zgodnie z ówczesnym postrzeganiem morderca skrzywdził swą ofiarę podwójnie, bowiem także w wymiarze duchowym – jako niepojednana z Bogiem w momencie gwałtownej śmierci trafiła do czyśćca. Zainteresowanym tematem mogę poradzić wizytę na włoskiej stronie Wikipedii – wymienia ona całą masę dzieł literackich i muzycznych poświęconych tej historii, przy czym dodać należy, że powstają one również współcześnie. Istnieją też filmy fabularne i niezmiernie bogata ikonografia, z której wyjątki pozwoliłam sobie zamieścić na końcu – zerknijcie jak odmiennie postrzegano Pię, mimo, że większość obrazów powstała w 19 wieku. Najbardziej znany jest chyba obraz najważniejszego z prerafaelitów, Dante (!) Gabriela Rossettiego, będący w istocie kolejnym wizerunkiem jego wieloletniej muzy, Jane Morris. Nas jednak interesuje głównie opera – a więc ad rem. Do naszych czasów w repertuarze przetrwała (w bardzo ograniczonym zakresie) właściwie tylko jedna „Pia de Tolomei”, a stało się to raczej za sprawą nazwiska kompozytora niż rzeczywistej wartości jego dzieła. Nie nam oceniać, czy Gaetano Donizetti był nieco wyczerpany twórczo po „Lucii di Lammermoor” i „Oblężeniu Calais”, czy też zawinił może okrutny pech, jaki go przy okazji tego utworu prześladował. Zamówiona przez wenecki teatr „La Fenice” opera trafiła na warsztat mistrza w październiku 1836, kiedy to oczekiwał w Neapolu na premierę „Oblężenia”. Niecałe dwa miesiące później Donizetti ruszył do La Serenissimy aby wypełnić zobowiązanie ale zatrzymano go w Genui, gdzie ogłoszono kwarantannę z powodu epidemii cholery. Kiedy już się stamtąd wyrwał i dotarł na miejsce, okazało się, że premiery w oznaczonym miejscu i czasie nie będzie, bo teatr o wyjątkowo adekwatnej nazwie (powstał na miejscu spalonego budynku) właśnie spłonął  12 grudnia. Nie był to ostatni pożar w jego dziejach. Donizettiemu zaproponowano przesunięcie terminu o dwa miesiące i wystawienie opery w mniejszym Teatro Apollo, co wszakże wpłynęło na wysokość honorarium. Na tym jednak nie koniec nieszczęść, bowiem krótko przed wyznaczonym dniem zachorował bas mający śpiewać rolę Nella i trzeba ją było przetransponować na baryton. Kiedy w końcu do premiery doszło 18 lutego 1837 publiczność była zadowolona z większości numerów z wyjątkiem finału pierwszego aktu. Donizetti bardzo się tym przejął i z pomocą swego librecisty, Salvatore Cammarano napisał go na nowo. Zapewne ówczesne audytorium miało rację wymuszając na kompozytorze takie działanie, bo ten nowszy należy do najciekawszych muzycznie fragmentów dzieła. Poza nim opera wydaje się nieco standardowa, chociaż pięknych fragmentów zawiera sporo. Należą do nich obie rozbudowane sceny solowe głównego tenora, jego duety z barytonem i sopranem oraz duet sopranu i mezzosopranu. Wniosek z tego prosty – wszystko, co najlepsze dostało się tenorowi. To raczej nie dziwi, Donizetti umiał i lubił pisać na ten typ głosu. Tytułowej bohaterce przypadły głównie lamenty i utyskiwania – ładne, ale dziwnie bezcielesne. Dużą część winy za ten stan rzeczy ponosi  librecista, popełnił tekst nudny i okropnie długi. Szkielet fabuły znany z Dantego nie wystarczył,  Cammarano, opierając się na pewnej powieści dopełnił go po swojemu, dodając zakochanego w Pii szwagra Ghino, którego awanse wierna niczym skała małżonka odrzuca. Jest jeszcze jej brat Rodrigo, politycznie skłócony z Nellem i omyłkowo wzięty za jej kochanka oraz okrutny i knujący bez przerwy szwarccharakter Ubaldo, który w finale otruje Pię. Odczerniono za to troszkę postać Nella – nie zrzuca on żony w  przepaść. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Jak niektórzy z Was wiedzą lubię Donizettiego i z upodobaniem tropię te jego opery, które nie są powszechnie znane. Poza tym, mimo wszelkich zastrzeżeń to się dobrze ogląda i przede wszystkim słucha. Osobiście wyrzuciłabym tylko dwie arie Rodriga, które niczego do akcji nie wnoszą a nie są aż tak ciekawe, aby je ocalać dla potomności. No, ale, skoro kompozytor je napisał, nie pozostaje nic innego jak spróbować się do nich przekonać. Na DVD mamy chyba jedyną dziś rejestrację audiowizualną z … Teatro La Fenice (2005). Była wydana także u nas w popularnej serii Najsławniejsze Opery Świata, zaś jeśli ktoś przegapił, a miałby ochotę obejrzeć, linkuję całość. Sam spektakl nie jest szczególnie fascynujący, nie zawiera żadnych kontrowersyjnych pomysłów, ale też cienia jakiejkolwiek  inspiracji w nim nie uświadczysz. Christian Gangneron, który całość podpisał jako reżyser ograniczył się do ustawienia póz i wejść, resztę pozostawiając solistom. Scenografii właściwie nie ma, bo trudno tak nazwać jakieś pojedyńcze kolumny w tle i wielkie płachty zwieszające się z sufitu ozdobione drukowanymi imionami bohaterów. Swą finałową arię Pia śpiewa na tle  wizerunku anioła, co ma nam uświadomić z jak niebiańską istotą obcowaliśmy przez ponad dwie godziny. Chwyt to tak łopatologiczny, że śmieszny. Kostiumy są z epoki, tyle, że na oko raczej renesansowe (Dante) niż średniowieczne.  Przedstawienie jest za to zaskakująco dobre muzycznie. Paolo Arrivabeni prowadzi orkiestrę bardzo stylowo, chór spełnia swoje zadanie bez zarzutu, właściwie wszystkie drugoplanowe role zostały obsadzone kompetentnymi wykonawcami (wśród nich Daniel Borowski). Jako potwór – Ubaldo występuje Francesco Meli, wówczas 25-letni i już słychać, że mógłby swobodnie zastąpić Dario Schmuncka w najważniejszej partii męskiej. Tym niemniej sam Schmunck tworzy udaną kreację wokalną, dysponując dokładnie takim typem głosu, jaki Donizetti szczególnie u tenorów lubił : jasnym, skupionym, ze swobodną górą. Laura Polverelli z powodzeniem pokonuje trudności roli spodenkowej i – przede wszystkim dwóch najeżonych ozdobnikami arii Rodriga. Jedynym, który mnie nie zachwycił okazał się niestety baryton Andrew Schroeder – ani to ciekawy czy ładny głos ani interesujący śpiewak. Gwiazdą przedstawienia, co nikogo pewnie nie zdziwi jest Patrizia Ciofi. Zawsze mnie dziwiło, kiedy pisano o jej nieszczególnej urody sopranie, bo mnie się on zawsze podobał. Ciofi może nie jest zbyt swobodna w ozdobnikach, zdarzają jej się okazjonalne zaostrzenia barwy, ale to prawdziwa mistrzyni belcanta, zawsze stylowo nienaganna i potrafiąca nasycić swój śpiew autentyczną, od środka płynącą ekspresją.     

Pompeo Molmenti, 1853

Vincenzo Cabianca, 1858

Carlo Arienti 1843-1854

Stefano Ussi, 1867

Eliseo Sala,1846

Enrico Pollastrini, 1851

Gustave Dore, 1868

Achille della Croce,1863

Alfonso Balzico 1863



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz