czwartek, 28 lipca 2016

Essere o non essere - wielka radość z Bregencji



Największym marzeniem wielu muzykologów jest odkrycie nieznanego dzieła wielkiego kompozytora. Powstało nawet sporo powieści sensacyjnych (nie tylko) wykorzystujących ten wątek, bo atrakcyjny i dający szerokie pole do popisu wyobraźni - wszystkie te Dziesiąte Beethovena, symfonie Mozarta  i zaginione opery Wagnera. Znacznie mniej efektowne na tym tle wydaje się być odkrycie utworów zapoznanego geniusza, bo poza samym aktem odnalezienia i rozpoznania wartości należy jeszcze zaprezentować je  na forum publicznym i co najtrudniejsze przekonać do nich kapryśny świat muzyczny. Jeśli odkrywca nazywa się Cecilia Bartoli rzecz ta jest łatwiejsza, ale  ktoś niemający pozycji wielkiej i znakomicie sprzedającej swe nagrania gwiazdy  staje wtedy przed zadaniem heroicznym.  Należy o tych niestrudzonych szperaczach pamiętać i być im głęboko wdzięcznym – gdyby nie oni do dziś nie pamiętalibyśmy, że istniał i pisał pewien rudy ksiądz z Wenecji. W czasach nam współczesnych dyrygent Anthony Barrese w przepastnych archiwach Casa Ricordi natknął się na utwór, o którym pamięć rozwiała się błyskawicznie i chociaż ze względu na czas powstania nie powinien należeć do kategorii archiwalnych wykopalisk całkowicie zniknął w pomroce dziejów. A właściwie nie dostał szansy, aby w nich zaistnieć, bo po premierze w genueńskim Teatro Carlo Felice (30 maja 1865) i powtórce w zrewidowanej wersji w La Scali 6 lat później dzieło zniknęło całkowicie ze sceny na nieskończenie długie lata. Odsłona mediolańska była pechowa od samego początku a dobiła ją choroba tenora Mario Tiberiniego , który mimo niej wystąpił bo nikt inny nie znał partii, ale położył ją kompletnie. A była to rola szczególna, bo, jak wreszcie czas nadmienić mówimy tu o operze „Amleto” Franco Faccio. Młody kompozytor  (urodził się w 1840 !) nie odznaczał się szczególną odpornością psychiczną (szaleństwo pokonało go w wieku 51 lat). Po klęsce nie chciał już więcej wystawiać „Amleta” , nikt się zresztą nie spieszył, aby to czynić. Faccio oddał się dyrygowaniu i miał na tym polu spore sukcesy – to on prowadził prapremierę  … „Otella” Verdiego i włoskie prawykonania „Aidy” i „Lohengrina”. Jego własna opera zniknęła w czarnej dziurze zapomnienia na ponad wiek by wreszcie  trafił na nią Anthony Barrese. W 2004 wydał on zredagowaną przez siebie wersję wyciągu fortepianowego i rozpoczął uparte starania o sceniczną realizację. Minęło kolejnych 10 lat i „Amleto” został wykonany na koncercie w Baltimore by wreszcie  26 października 2014 doczekać się wystawienia przez Opera Southwest w Albuquerque (Nowy Meksyk). Zarówno recenzje tamtejszych mediów jak odbiór publiczności okazały się entuzjastyczne co pewnie miało jakiś wpływ na zainteresowanie się operą przez zawsze łasą na repertuarowe cymelia dyrekcję festiwalu w Bregenz. I tak nieszczęsne dzieło 21 lipca 2016 zostało tam zaprezentowane światu – bez przesady, bo wydarzenie zostało zarejestrowane przez telewizję i upowszechnione w Internecie. Czy warto było poświęcić mu dwie i pół godziny swego czasu (tyle trwa sama muzyka)?  Zapewne się domyślacie, że moja odpowiedź jest twierdząca, i to z naciskiem.  Bo okazało się, że mamy do czynienia z przepiękną partyturą i znakomitym tekstem, a jedno i drugie nieskończenie przewyższa popularną wersję „Hamleta” autorstwa Ambroise Thomasa! W wypadku libretta podejrzliwość (… operowy Hamlet, to się nie może udać) staje się mniejsza, gdy padnie nazwisko jego autora – Arrigo Boito. Pisząc je miał tylko 23 lata, ale wykonał znakomitą robotę, co można sprawdzić pod tym adresem http://www.librettidopera.it/zpdf/amleto.pdf . Wśród ponad 200 oper inspirowanych dramatami Shakespeare’a (a liczba ta ciągle rośnie) z całą pewnością tekst „Amleta” należy do najlepszych. Muzyka zaś … Po wysłuchaniu całości nabrałam przekonania, iż być może złe jej przyjęcie było wynikiem niezrozumienia przez ówczesne audytorium, a jest to los często spotykający prekursorów. Inaczej tego wyjaśnić nie umiem. Wyobraźcie to sobie: 1865 to rok, w którym Verdi przerabia swojego „Macbetha”,  trzy lata wcześniej miała miejsce premiera „Mocy przeznaczenia”, za dwa lata pojawi się „Don Carlos” . Tymczasem smarkaty Faccio już teraz pisze operę, w której nie uświadczysz tradycyjnych numerów  - nie ma w niej ani jednej arii o zwrotkowym charakterze ani też układu cavatina-scena-cabaletta. Jest za to sporo monologów, niektórych parlando, co nie przeszkodziło kompozytorowi zawrzeć w muzyce całego oceanu melodyjności o nieomylnie włoskiej proweniencji . Tyle, że tego nie zanucisz pod prysznicem. Słychać tę włoskość zwłaszcza we wstępach do poszczególnych obrazów (bardzo mnie ujął szczególnie ten do drugiego, z wiodącym motywem duetu wiolonczel). Instrumentacja, aczkolwiek bardzo smaczna nie ma oszałamiać bogactwem składu orkiestrowego i ogromem,  jest raczej subtelna. Po seansie z tym „Amletem” (utrwaliłam sobie aby móc  wracać do woli) można mieć nadzieję, że bezwzględne fatum prześladujące utwór wreszcie dało za wygraną. Bo w Bregencji zapewniono dziełu wszelkie warunki, by nie tylko mogło zaistnieć, ale zaistnieć w sposób godny siebie. Olivier Tambosi mimo studiów filozoficznych i teologicznych okazał bezcenne umiłowanie prostoty wykazując się przy tym odwagą czarowania publiczności pięknymi obrazami, które się pamięta długo po zakończeniu spektaklu. Wspaniałe są obie sceny z duchem, co ciekawe, mimo, iż przedstawienie było grane w teatrze, a nie na słynnej scenie na wodzie jezioro jednak przed oczami mieliśmy wykreowane za pomocą dekoracji niezmiernie udatnie. Przepięknie pokazano nam śmierć Ofelii, w sposób jednoznacznie kojarzący się z prerafaelickim obrazem Johna Everetta Millais. Momentem magicznym był także pogrzeb nieszczęsnej dziewczyny. Wszystko inne pokazane zostało z podziwu godnym umiarem, bez „pomysłów” i tandetnej nadinterpretacji. Tambosi dobrze też poprowadził swoich aktorów wyciskając z nich ile się dało. Brawo także dla Franka Philippa Schumanna, scenografa, Gesine Völlm, projektantki kostiumów  i Davy Cunninghama, autora oświetlenia. Muzycznie spektakl przygotował i pewną ręką poprowadził Paolo Carignani. Mam nadzieję, że jeśli lepszy świat istnieje Franco Faccio mógł usłyszeć swoją muzykę wykonywaną przez jedną z najlepszych orkiestr świata (Wiener Philharmoniker) w znakomitej formie. W takiej też był Praski Chór Filharmoniczny. Śpiewacy – sama radość, nie było ani jednej , najmniejszej nawet roli wykonanej tak sobie, wszystkie znakomite. Dlatego też pierwszy raz w ponad czteroletniej historii mojego bloga umieszczam na końcu pełną listę, warto sobie te nazwiska zapamiętać. Pozwolę sobie tylko nadmienić, że znów z satysfakcją słuchałam Bartosza Urbańczyka. Z partii głównych jedynym, który nie do końca mnie do siebie przekonał był Claudio Sgura, którego głos prze wyższych dźwiękach popadał w niemiłe falowanie. Dshamilja Kaiser okazała się atrakcyjną pod każdym względem Gertrudą. Szczególnie ucieszył mnie sposób potraktowania roli Ofelii, do której Faccio przewidział sopran mocniejszy niż to zazwyczaj w takiej partii bywa. Iulia Maria Dan jest soczystą brunetką o mezzosopranowo zabarwionym głosie, także soczystym, nie ma mowy o żadnej słaniającej się koloraturowej blond mimozie. A jednak jej koronna scena  wypadła przejmująco. I wreszcie bohater tytułowy. Czeski tenor Pavel Černoch znany był mi dotąd z repertuaru raczej słowiańskiego. Muszę przyznać, że kiedy słyszałam go ostatni raz w 3 lata temu w „Carskiej narzeczonej” nie przypuszczałam, że jego jasny wówczas i lekko-średniego rozmiaru głos może się tak szybko aż tak rozwinąć nabierając mocy i przyciemniając barwę. Może po części ten efekt jest skutkiem nieprzytłaczającej warstwy instrumentalnej, ale i tak wywarł na mnie solidne wrażenie. Więcej takich przemian, proszę! Dobrym śpiewakiem Černoch był już wcześniej,  ale wymagania partii Amleta daleko przekraczają wszystko, co dotąd w jego wykonaniu słyszałam, a wywiązał się wspaniale, również pod względem kondycyjnym. Także aktorsko był dobry. Oczywiście trudno go porównywać do najlepszych Hamletów ze sceny dramatycznej, nie stworzył też tak niesamowitej kreacji jak Stephane Degout w operze Thomasa. Tym niemniej – każdemu życzę takiej roli.

P.S. Macie swojego ulubionego, dramatycznego Hamleta? Jeśli nie, zignorujcie medialny szum wokół Benedicta Cumberbatcha i spróbujcie znaleźć spektakl BBC z 2009 roku. Powtarzała go niedawno TVP Kultura. Gra tam David Tennant i to jest „mój” Hamlet” na nasze czasy. A czaszka w jego rękach należała do Andrzeja Czajkowskiego, który zapisał ją w testamencie RSC do wykorzystania w przedstawieniach …


Amleto Pavel Černoch
Claudio Claudio Sgura
Polonio Eduard Tsanga
Orazio Sébastien Soulès
Marcello Bartosz Urbanowicz
Laerte Paul Schweinester
Ofelia Iulia Maria Dan
Gertrude Dshamilja Kaiser
Der Geist | Ein Priester Gianluca Buratto
Ein Herold | Der König Gonzaga Jonathan Winell
Die Königin Sabine Winter
Luciano | Erster Totengräber Yasushi Hirano












5 komentarzy:

  1. Dziękuję za podpowiedź. Niestety nie można zobaczyć filmu (pojawia się komunikat, że jest prywatny), ale znalazłam informację, że będzie jeszcze transmisja radiowa 2.8.2016 tutaj: https://www.br-klassik.de/programm/radio/ausstrahlung-751098.html.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka szkoda ... Na stronie Arte z kolei widnieje informacja o niedostępności w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Spróbujcie tu, może się uda.
    http://intoclassics.net/news/2016-07-28-41091

    OdpowiedzUsuń
  4. Pavel Černoch robi faktycznie bardzo pozytywne wrażenie. I głos urodziwy i on sam takoż. Opera bardzo udana moim zdaniem i aż dziwne, że dopiero teraz nabiera rozgłosu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaprysy historii ... Uwielbiam takie niespodzianki i zastanawiam się ile jeszcze oper czeka w archiwach na swojego odkrywcę i propagatora.

    OdpowiedzUsuń