Stareńka produkcja
(2001), na scenie wiekowy jak na aktywnego śpiewaka bohater tytułowy, za
pulpitem równie niemłody i bardzo schorowany dyrygent. Czy to może dobrze
wróżyć spektaklowi? Miałam takie wątpliwości, ale ageizm należy zwalczać więc dałam szansę transmitowanemu z Nowego Jorku
„Nabucco”. Oczywiście oprócz kwestii kalendarzowych w grę wchodzi inny, bez
końca omawiany we wszystkich recenzjach problem – czy tenor, nawet o ciemnej
barwie i pozycji żyjącego bóstwa sceny operowej powinien zabierać robotę
barytonom. Moim zdaniem – lepiej nie, ale … No właśnie, gdzież te pokrzywdzone
przez tenora rzesze barytonów verdiowskich, którym odebrał chleb? Nie ma,
niestety. A samoczynnie nasuwa się kolejny argument – dziesiątki razy
słuchaliśmy wykonań, w których typ głosu artysty niezupełnie był zgodny z tym,
co zapisano w nutach i nie rozdzierano szat, jak czyni się w tym konkretnym przypadku. Dajmy więc sobie z
tym spokój i skupmy na tym, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy. Inscenizacja
Elijaha Moshinsky’ego jest dla niego typowa – ostentacyjnie staromodna, dosyć
bogata, w kostiumach z epoki, opowiedziana po kolei i bez eksperymentów. Takie
przedstawienia chyba nawet w Met zaczynają już mieć opinię zakurzonych reliktów
przeszłości i zapewne niebawem umrą śmiercią naturalną. Zbliża się czas, w
którym młodzi odbiorcy opery nie będą już mieli szans na zobaczenie klasyki
wystawionej po bożemu, bo komu by się chciało szukać wśród starych DVD … Ja
należę do pokolenia wychowanego na takich produkcjach i chociaż także odczuwam
ich nieprzystawalność do dzisiejszych trendów od czasu do czasu lubię sobie
przypomnieć jak się dawniej opery pokazywało. W związku z tym nic mnie w tym
spektaklu boleśnie nie uwierało, ale też nic nie ekscytowało ani nie dawało do myślenia. Mam tylko pewną
pretensję do J. Knighten Smita, który pilnował wznowienia o brak wsparcia
strony aktorskiej u solistów. Kto w tym kierunku utalentowany, jak Domingo czy
Jamie Barton sam dał sobie radę, z resztą było kiepskawo. Muzycznie rzecz
wsparła się na barkach dwóch nie tak kruchych jak mogłoby się wydawać
dżentelmenów. James Levine i Placido Domingo wciąż, po wielu latach i setkach
wspólnych występów (jak skrupulatnie wyliczono to był ich 329-ty raz w Met, a
gdzie inne teatry i nagrania) stanowią zwycięską drużynę, której się nie
zmienia. Ze zdumieniem patrzyłam na siłę dyrygującego z wózka inwalidzkiego
Levine’a, na cieszącą oko pasję z jaką pracował. To plus oczywista miłość jaką
swego mistrza darzy orkiestra przełożyło się na żywą, energetyczną interpretację
muzyki. Domingo jest obecnie w znakomitej formie wokalnej, to był stanowczo
jego najlepszy Nabucco. Oczywiście tym, co nadal robi na odbiorcach wrażenie
kolosalne jest jego osobowość i naturalny autorytet co podparte starannie
przemyślaną interpretacją roli sprawia, że już nie tęsknię za prawdziwym
barytonem chcąc podziwiać ten fenomen jak najdłużej. Wiem, że nie wszyscy tak
to odbierają - ale cóż – jak tak mam i
pewnie już zawsze dobre występy Dominga będą mnie zachwycać a słabsze martwić.
Tym razem nie było powodów do tego
ostatniego. Żal mi troszkę było, że ukraiński bas Dmitry Belosselskiy nie
dorównał poziomem wokalnym swym kolegom. To bardzo ładny głos o prawdziwych
basowych wibrujących dołach, ale instrument liryczny raczej, pozbawiony siły
niezbędnej do roli Zaccarii , zwłaszcza przy gigantycznej widowni jaką
dysponuje Met. Belosselskiy ma ponadto wyraźny problem z górą skali. Szkoda, bo
kiedy muzyka wymaga pięknego brzmienia , długich fraz w średnicy jego głos
brzmiał pięknie. Liudmyla Monastyrska śpiewa karkołomną partię Abigaile od lat,
ale wbrew zasłyszanym doniesieniom szczególnych szkód jej to nie uczyniło. To
wciąż sopran o niesamowitej potędze i giętkości zdolny do pokonania trudności
roli z pozorną łatwością. Jedyne, co mi w śpiewaniu Monastyrskiej przeszkadza,
to wrażenie jakbym miała przed uszami dwie zupełnie różne wokalistki, różnice
barwowe w całej skali są za duże. Takie zjawisko występuje naturalnie u
kontraltów, ale u sopranów być go nie powinno. Drugoplanowe postaci Feneny i
Ismaela zyskały obsadę wręcz luksusową – Jamie Barton i Russell Thomas
podarowali im swe piękne, pełne, bogate głosy i oboje śpiewali wspaniale. A na
finał posta – oczywiście chór, główny
bohater „Nabucca”, któremu Verdi napisał nie tylko nieśmiertelny przebój (często,
także i tu bisowany), ale całą świetną rolę. I chociaż ja najbardziej w niej
lubię scenę z drugiego aktu, w której chór staccato dialoguje z Ismaelem także poddałam się urokowi „Va, pensiero” .
Śpiewacy z Met wykonali tę arię po mistrzowsku. Całą resztę niemałej partii
też.
Papageno,
OdpowiedzUsuńjeśli opisana inscenizacja "Nabucco" jest "stareńka", to co powiedzieć o inscenizacji "Toski" z 1958 roku, która wciąż jest w repertuarze Wiener Staatsoper?
Transmitowane przedstawienie bardzo mi się podobało, Maestro Domingo rzeczywiście jest w znakomitej formie wokalnej i aktorskiej.
Jola
To jak na inscenizację już wiek matuzalemowy. Mam na ten temat kilka refleksji, także o tym jak z czasem zmienia się percepcja - własnie "zaliczyłam" 15- letniego "Oniegina" z TWON, przede mną jeszcze jeden spektakl i pewnie będzie z tego post.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńW sumie miałem podobne odczucia - choć Domingo miał wyraźne problemy wokalne w akcie II, po przerwie zrekompensował wszystko z nawiązką (w ogóle, mam wrażenie, że z roku na rok role barytonowe wychodzą mu coraz lepiej). Był zresztą niezbędny na tym przedstawieniu, bo choć pozostali soliści dobrze się spisali, żaden z nich nie popisał się aktorsko. Co do basa, mam wrażenie, że Belosselskiy nie do końca ogarnął akustykę sali albo technik nadzorujący transmisję coś skopał, bo generalnie problemy z górnym rejestrem miałem z nim tylko w pierwszym akcie (dźwięk brzmiał wręcz świdrująco).
A stara produkcja jak najbardziej mi się podoba - zresztą jak większość tradycyjnych przedstawień. Ale tak to już jest z nami, leciwymi 25-latkami, tylko byśmy siedzieli w muzealnych salach...
Generalnie to druga z rzędu (po "L'amour de loin") transmisja z MET, która bardzo przypadła mi do gustu, mam nadzieję, że "Rusałka" też mnie nie zawiedzie.
Serdecznie pozdrawiam!
Ja też liczę na tę "Rusałkę", chociaż mam wątpliwości co do Opolais. Jeśli będzie w formie czeka nas sporo przyjemności.Eric Owens zawiódł mnie nieco w "L'Amour de loin" , ale na jego Wodnika czekam.
OdpowiedzUsuńDomingo jak mi się wydaje nauczył się rozpoznawać, która partia barytonowa leży w jego głosie - poza Nabucco jest jeszcze doża Foscari, Boccanegra czy Germont senior. Natomiast Makbet czy Hrabia Luna - niekoniecznie. A poza tym - czego by nie zrobił, i tak publicznośc będzie go kochać. Jest za co.
Pozdrawiam wzajemnie.