niedziela, 19 lutego 2017

Drezdeński "Lohengrin"

Późną wiosną minionego szykowano się na owo wydarzenie z wielkimi nadziejami : wspólny wagnerowski debiut Anny Netrebko i Piotra Beczały w drezdeńskim „Lohengrinie” obiecywał wiele. Jeśli ściśle trzymać się faktów, dla Netrebko nie był to wcale debiut, bo już 20 lat temu, w 1997 wystąpiła w macierzystym Teatrze Maryjskim jako jedna z Dziewcząt Kwiatów i powtórzyła tę rólkę rok później w Salzburgu u boku Placida Domingo – Parsifala. Dyrekcja pięknie odremontowanej Semperoper  zainteresowanie i szum medialny jeszcze podkręcała pozwalając na rejestrację spektaklu, ale już nie na telewizyjną transmisję. Dopiero teraz, po 8 miesiącach  rzecz wyemitowała ORF, pojawiło się na rynku DVD i możemy wszystko na własne oczy i uszy sprawdzić. Produkcja Christie Mielitz pochodzi z 1983 roku i w dzisiejszych warunkach, zwłaszcza na niemieckiej scenie stanowi coś w rodzaju ekstrawagancji : wszystko zgodnie z librettem i rytmem muzyki, żadnych ekscesów seksualnych i kostiumy które nie tylko są adekwatne do epoki i tematu, ale też  podkreślają zalety a ukrywają wady zewnętrzności śpiewaków. Nie wiem czy dołożyła coś od siebie Angela Brandt przygotowująca tę inscenizację do wznowienia, bo śpiewakom chyba ani nie przeszkadzała, ani nie pomogła – znane  wcześniej umiejętności aktorskie każdego z nich tylko się potwierdziły. Strona instrumentalna za to była wspaniała – współpraca Christiana Thielemanna ze Staatskapelle Dresden dała fantastyczny rezultat. Dyrygent należy do tych, co mają bardzo precyzyjną koncepcję zarówno całości, jak każdej poszczególnej frazy, nic u niego nie jest „za”, proporcje wyważone mistrzowsko. Kiedy taki szef dostaje w swoje ręce tak czuły instrument jak ta orkiestra, która gra jakby wszyscy muzycy oddychali tym samym rytmem, zestrojeni i połączeni ze sobą w niezwykły sposób powstaje nowa jakość. Była w ich grze przestrzeń, powietrze i właściwe Drezdeńczykom jasne, miękkie brzmienie, które w „Lohengrinie” sprawdza się idealnie … Delicje. Chór Semperoper mnie nie zachwycił , wydał mi się poprawny. Bardzo przyzwoicie sprawił się Derek Welton w niewielkiej, ale znaczącej roli Herolda. Georg Zeppenfeld nareszcie nie musiał straszyć i jako król Henryk Ptasznik zaprezentował zarówno szlachetny głos o pięknym legato jak i szlachetną, królewską postawę. Evelyn Herlitzius partię Ortrud mogłaby bezbłędnie wykonać zapewne w każdym czasie i warunkach, tak też stało się tym razem. Oczywiście to nie jest ani uwodzicielska barwa, ani uwodzicielska rola a granie osoby permanentnie wściekłej, sfrustrowanej i knującej może nie być  proste, nie mówiąc już o trudnym, napakowanym gniewnymi wysokimi dźwiękami tekście muzycznym. Postać Ortrud w zasadzie wydaje się dosyć jednowymiarowa, Herlitzius zrobiła dla niej, co mogła. Tomasz Konieczny ukradł spektakl protagonistom . Potężny, dominujący bas-baryton, potężna, dominująca osobowość, charyzma, umiejętności wokalne i aktorskie – duet Telramunda i Ortrud w drugim akcie dla mnie stanowił kulminację wieczoru. Przy tym oboje artyści doskonale pokazali autentyczną, mocną więź między tą dwójką opartą na seksie, manipulacji i władzy, ale jednak więź. I to bez taniej psychoanalizy w stylu Clausa Gutha, ale z doskonałą psychologiczną charakterystyką postaci.  Debiut Anny Netrebko we wiodącej roli wagnerowskiej okazał się udany, chociaż nie bez zastrzeżeń. Zasadniczą bronią divy jest piękno instrumentu, który z latami  (jak dotąd) jedynie zyskuje – nie tylko na wolumenie, ale też na niezliczonych odcieniach wspaniałej barwy. Do tego, że śpiewaczka nie jest stylistką, właściwie w żadnej muzyce zdążyłam się przyzwyczaić – jej Wagner przypomina mi role Placida Domingo – na pewno brzmi pięknie, chociaż daleko od niemieckiej tradycji wykonawczej. Przeszkadzało mi  u Anny udawanie małej dziewczynki, bo to się powieść nie mogło – ani ten głos, ani ten wizerunek.  Owszem, Elsa to wcielenie uciśnionej dziewicy w opałach, którą ratuje rycerz w lśniącej zbroi (tu dosłownie) ale z wyżej wymienionych przyczyn – no way! Natomiast znów zachwyciły mnie niskie dźwięki w duecie z trzeciego aktu, bo to brzmiało tak, jakby w Elsie odzywała się Ortrud, która wszakże zainfekowała jej duszę wirusem podejrzliwości. Oczywiście, ten efekt zaprogramował Wagner, ale bodajże pierwszy raz usłyszałam to przekazane tak wyraźnie.  Piotr Beczała śpiewał swego pierwszego Lohengrina znacznie bardziej stylowo niż jego Elsa. Nie jest to tenor o dużej mocy i jego głos w ensemblach właściwie ginął, ale najważniejsze fragmenty roli zostały wykonane bardzo dobrze. Beczała wzorcowo rozłożył siły, zachowując to, co najlepsze na wyczerpujący trzeci akt, w związku z tym zarówno duet jak „In fernem land”  zabrzmiał pięknie. Brakowało mi jedynie trochę pasji (aktorstwo Beczały jak zawsze jest mocno oldskulowe), ale może to wina innego Lohengrina, który zarówno wokalnie jak wyrazowo utrwalił mi się jako najbliższy ideału (mojego oczywiście). W każdym razie dla tych melomanów, którzy nie akceptują ani barytonowego, wyrazistego Jonasa Kaufmanna ani anielskiego „chłopca z chóru” Klausa Floriana Vogta  Beczała mógłby być znakomitą alternatywą, jeżeli będzie tę rolę w miarę regularnie śpiewał, w co niestety wątpię. 
https://www.youtube.com/watch?v=p6OmmcRb5tQ
https://www.youtube.com/watch?v=kEuyb2D2Zf0
https://www.youtube.com/watch?v=Vmv4jmLol4c
https://www.youtube.com/watch?v=hbpT_u9PrRc










Parsifal i Dziewczę Kwiat


9 komentarzy:

  1. Mógłbym słuchać na zmianę Vogta z Kaufmannem, bo to rzeczywiście płodozmian, ale na trójpolówkę z Beczałą już się nie piszę. Niech on śpiewa Werthery, Fausty i Rodolfy.
    T. Konieczny rzeczywiście kradnie show. A to ciekawe z tą Netrebko, nie znałem jej wagnerowskiej przeszłości z lat 90'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie dlatego, że żadne z nas do nieakceptujących dwóch czołowych Lohengrinów nie należy, ale są tacy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba przypadkowo postarzyłaś Netrebko. W 1977 ona miała 5 lat :)

      Usuń
  3. Zaiste, nie była to z mej strony niezasłużona złośliwość, już poprawiłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sprawdzałam, DVD pojawi się dopiero w kwietniu; trochę jeszcze trzeba poczekać.
    Mnie się zdaje, że dla takich jak ja nie-znawców wagnerowskich to będzie dobra wersja. Słuchałam fragmentów i mam jedno pytanie: czy tak jak śpiewa E. Herlitzius powinno się śpiewać Ortrudę? Rozumiem, że ma być demoniczna, ale mam wrażenie, że ona sobie robi krzywdę (wycie takie).

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę pretendować do miana znawcy, ale moim zdaniem tak.To nie jest postać ładnie napisana, bo z niej się cała złość, żółć i jad wylewa - tak ma być. Dodatkowo, jak napisałam, Herlitzius nie ma przyjemnego głosu, stąd ten efekt. Anna Lubańska w Warszawie brzmiała o lata świetlne piękniej, bo też ma urodziwy głos, ale i wrażenie robiła mniejsze, nie mroziła krwi w żyłach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ona mnie wręcz odstrasza i ściszam ją. Dla mnie coś jest nie tak.

    OdpowiedzUsuń
  7. W takim razie to kwestia różnicy w osobistym odbiorze.

    OdpowiedzUsuń