Kochani
Czytelnicy, to już 5 lat! Od tak dawna towarzyszycie mi w moich nieustannych
operowych wędrówkach, realnych i wirtualnych. 16 maja 2012 wpuściłam do sieci
swój pierwszy tekst o „Traviacie” w Met. Od tego momentu wiele się w moim życiu
zdarzyło, zmiany były zarówno smutne jak szczęśliwe. Ostatnio dostałam nawet
propozycję reklamy od pewnego biura podróży (moja pierwsza taka oferta), ale
nie skorzystałam. Jedno pozostaje zupełnie takie samo – moja ciekawość Waszych
opinii i tego, co Was interesuje. Przyglądając się blogowym statystykom wiem
tylko jedno – jesteście kompletnie nieprzewidywalni. Dlaczego na przykład
podsumowanie roku 2015 jest jednym z najchętniej czytanych moich postów a rok następny
nie zainteresował tak wielu? Dlaczego recenzja akurat z „Łaskawości Tytusa” w
Teatrze Wielkim cieszy się takim powodzeniem? I zaskoczenie największe – wpis o
„Umarłym mieście”, którego jako żywo nie podejrzewałam o popularność, jaką się
cieszy. Jakkolwiek by nie było – radość z Waszej obecności mam ogromną i bardzo
Wam za nią dziękuję! A żeby się w świątecznym nastroju utrzymać proponuję
relację z koncertu, który odbył się 9 maja w Filharmonii Narodowej – „Amore
traditore. Ona, On i ten Trzeci”. Wybierając się na Jasną przewidywałam, iż
będzie to zdarzenie w rodzaju „Baroque living room”, bo protagoniści (z jedną zmianą, ale niezwykle
obiecującą) ci sami, a i formuła pewnie też. Rzeczywiście, Artur Stefanowicz wraz z Dorotą Cybulską – Amsler z na ogół
mniej znanych fragmentów oper barokowych (głównie) złożyli zgrabne pasticcio .
Fabuła jest dokładnie zgodna z tytułem zdarzenia i aktualna od początku gatunku
homo sapiens do dziś. On i Ona kochają się, ten Trzeci skutecznie uwodzi Ją i
zabiera w siną dal. On to rozpacza, to doznaje ataków furii, tymczasem występna
para zaczyna się kłócić. Ona powraca, On wybacza, ten Trzeci zostaje na lodzie.
Stefanowicz zgrabnie to wyreżyserował i
chyba nie miał większych problemów, bo zarówno on sam, jak dwójka jego partnerów
jest scenicznie utalentowana i udatnie
ten spektakl bez scenografii zagrała. Tym razem, inaczej niż poprzednio muzycy
Ensemble Club Europa nie zostali obciążeni zadaniami aktorskimi. Grali za to
bardzo dobrze, co zostało dostrzeżone i nagrodzone przez wdzięczną publiczność,
wraz z którą bawiłam się wspaniale. Nie wszystko brzmiało idealnie, zwłaszcza
głos Artura Stefanowicza wykazuje spore oznaki zmęczenia i utraty blasku oraz lekkości. Śpiewak
nadrabiał muzykalnością i doświadczeniem. Olga Pasiecznik nie ustrzegła się
drobnych wachnięć intonacyjnych, ale jej sopran nadal błyszczy zaś aria
Pergolesiego, którego uwielbiam wypadła szczególnie pięknie. Bardzo lubię,
kiedy głos ludzki dialoguje sobie z instrumentem (w tym wypadku był to obój, na
którym grał Marek Niewiedział).
Pasiecznik ma po za tym pozytywną
pewność tego co robi, nabytą z latami spędzonymi na scenie a dającą swobodę
zarówno interpretacyjną jak wokalną. Kacper Szelążek okazał się gwiazdą
pięknego wieczoru, co dla widowni raczej niespodzianką nie było. Po anielsko
wykonanym lamencie Porpory „Alto Giove” biliśmy brawo do bólu dłoni. A ja od
swej koleżanki usłyszałam uroczą recenzję – „tyle lat słucham, a dopiero dziś
zrozumiałam, dlaczego kobiety wariowały kiedyś dla różnych Farinellich”. Po
powrocie do domu poszukałam sobie na YT innych wykonań przepięknego lamentu i stwierdziłam z niejaką
satysfakcją, że nikt, a zwłaszcza dwaj falsetowi gwiazdorzy nie zbliżył się
nawet jakością do Szelążka śpiewającego z absolutną, porywającą prostotą. Podobnie nieznana mi wcześniej canzona „
Combatton’quest’alma” prawie dziś anonimowego Giovanniego Felice Sancesa
stanowiła jeden z najmocniejszych punktów programu. Komplementy pod adresem
Szelążka są ciągle te same co przy innych spotkaniach z jego sztuką wokalną :
rozległa skala urodziwego głosu, precyzja techniczna i umiejętność trafienia
prosto do emocji słuchacza. Liczni w Polsce wielbiciele śpiewu falsetowego –
jeśli Was z nami nie było na widowni Filharmonii Narodowej, żałujcie.
Pozdrowienia z młodszego (ale rocznikowo rówieśnika) bloga. 100 lat!
OdpowiedzUsuńWspaniały jubileusz i wspaniały wpis!
OdpowiedzUsuńNajlepsze życzenia :) Wytrwałości, entuzjazmu, zdrowia i zasobów na podróże.
(Mnie także czytelnicy bardzo zaskakują - nigdy nie wiadomo co spotka się z falą zainteresowania, a co przemknie bez echa.)
Dziękuję obojgu Państwu. W końcu kto lepiej niż Wy - koledzy blogerzy wie, ile roboty i radości jednocześnie daje blogowanie. I chyba się naszym Czytelnikom na coś przydajemy, skoro są z nami.
OdpowiedzUsuńGratuluję - wierna czytelniczka bloga
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńPapageno, gratuluję i życzę jeszcze wielu takich jubileuszy!
OdpowiedzUsuńDrusilla
Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPapageno,dzięki za blog,gratuluję wytrwałości.Daj się czytać jak najdłużej!Serdecznie pozdrawiam,Halina
OdpowiedzUsuńJak los pozwoli, dzięki!
OdpowiedzUsuńNie jestem pewny, ale może byłem jednym z pierwszych czytelników Papageny?;) Sam już nie pamiętam. Od początku cenię różnorodność. Autorka nie zamyka się na żaden repertuar. Znajdziemy tu refleksje od baroku po współczeność. Żałuję tylko jednego: że od pewnego czasu mam tak mało czasu na czytanie i chyba sporo mi umknęło. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNa pewno byłeś. Zapraszam zawsze, gdy znajdziesz czas i pozdrawiam wzajemnie.
OdpowiedzUsuńTeż pozdrawiam i życzę kolejnych jubileuszy. Zaglądam regularnie, czasem nawet mam podobne zdanie... ;-) Chciałoby się więcej komentarzy, ale sami dobrze wiemy (rownież i z tego miejsca) jaka to trudna sztuka - dyskusja... Donna
OdpowiedzUsuńDzięki, Donno. Dobrze, że jesteś Ty i inni Czytelnicy, chociaż milczycie. Wyobrażam sobie, że pewnie objawy gorączki "przedotellowej" już u Ciebie występują. Jedziesz?
OdpowiedzUsuńJadę oczywiście, ale bardzo się staram nie poddawać gorączce, powtarzając sobie kilka razy dziennie że to ot, premiera jakich wiele, nie przesadzajmy...Trochę skutkuje. A Ty nie wybierasz się też przypadkiem? W ciągu kilkudniowego pobytu można tam będzie usłyszeć dwóch Otellów, dwóch Kalafów i Mitrydatesa - Kaufmann, Kunde, Alagna, Antonenko i Spyres... Prawdziwy raj na ziemi dla wielbicieli tenorowego śpiewania!... :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie wybieram się, bo jestem ostatnio nieco mniej mobilna z powodów zdrowotnych, zazdroszczę wściekle wszystkim świadkom nausznym i naocznym wydarzenia. Liczę na Twoją relację - jeśli nie w formie gościnnego posta to chociaż w komentarzu jakimś. Na tenorów, jak wiesz jestem nieco mniej wrażliwa, ale ta lista imponująca, poza JK najbardziej nęcący dla mnie Spyres. A jak się teraz czeka wiem - pewnie tak, jak mnie na "Króla Rogera" w ROH. Ja miałam przeżycie transcendentalne, Ty też pewnie będziesz je mieć. Trailer bardzo obiecujący. Mnie pozostaje czekać na transmisję.
OdpowiedzUsuńA zatem gratuluję pięknego jubileuszu! W sumie też mam podobnie - pewne wpisy, które liczę, że zainteresują Czytelników przechodzą bez echa, a inne, na pozór skromne - wywołują burzę. To tylko dowodzi, że człowiek człowieka nigdy w pełni nie zrozumie.
OdpowiedzUsuńŻyczę następnych pięciu, a może i dwudziestu pięciu lat działalności, ciągłych nowych pomysłów i samych udanych spektakli.
Pozdrawiam!
Dziękuję, odrobinę starszy (stażem oczywiście) Kolego. Obyśmy mieli czego słuchać i na co patrzeć! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń