czwartek, 3 sierpnia 2017

Król wysokiego C - Javier Camarena w Teatro Colon



W czym tkwi urok wysokiego C, dlaczego górne dźwięki osiągane przez tenorów wywołują tak wielki aplauz publiczności? Przyznaję – nie bardzo wiem, a nie rozumiem wcale. W moich uszach brzmią one zazwyczaj bardzo sztucznie a na dodatek świdrująco. Czasami wydaje się, że słyszymy dwa zupełnie odrębne głosy tego samego artysty. W baroku, kiedy opera była często głównie polem dla popisów wokalnych taka konkurencja stanowiła pewnie jedyny mierzalny element występu, ale dziś? A jednak na widowniach całego świata rozpętuje się nieopisany tumult, kiedy śpiewak w miarę swobodnie wykona na przykład to C na koniec stretty z „Trubadura”, wykończy nim „Nessun dorma”, nie mówiąc już o zaprezentowaniu tego dźwięku ośmiokrotnie w „Córce pułku”. Na szczęście ciągle można zrobić karierę w tenorowym fachu nawet wtedy, kiedy górne C nie jest najmocniejszą stroną, czego koronnym przykładem Placido Domingo. Tym niemniej całkiem niedawno Jonas Kaufmann był szczegółowo odpytywany na okoliczność  nieobecności C w swoim debiucie w partii Manrica (i to pomimo faktu, że Verdi wcale go nie napisał!). Mając do najwyższych nut stosunek mocno ambiwalentny myślałam, że żaden współczesny śpiewak mnie z tej strony nie zaskoczy ani nie zadziwi, ale cóż – myliłam się. Autorem zaskoczenia okazał się Javier Camarena, którego recital w argentyńskim Teatro Colon obejrzałam niedawno.  Zdarzenie miało miejsce kilka dni temu, 27 lipca i zdaje się stanowiło lokalny debiut meksykańskiego tenora. Oczywiście nie było ono moim pierwszym zetknięciem z jego sztuką wokalną, bo jest on już prawdziwą gwiazdą, należy nawet do bardzo ekskluzywnego „klubu” tych, co bisowali w spektaklu Met już więcej niż raz. O szczególnych zdolnościach Camareny pisałam na tym blogu przy okazji madryckiej „Córki pułku”, ale wszak co innego przedstawienie, a co innego koncert, na którym  (w wypadku tak ułożonego programu) trzeba ten popis powtarzać wielokrotnie. Nie wiem, czy barwę głosu tenora można uznać za piękną, rzecz zależy od gustu – w każdym razie jest to instrument jasny, młodzieńczo brzmiący ale jednocześnie metaliczny. Być może w tym tkwi przyczyna, że kiedy Javier Camarena wykonuje wysokie C odbieram dźwięk jako całkowicie naturalny – po prostu przedłużenie linii wokalnej, nie zaś popis. Oczywiście artysta musi mieć po temu jakieś wrodzone predyspozycje, poparte umiejętnościami wysokiej klasy. Najbardziej zadziwiające wydaje się jednak iż te seryjnie produkowane górne C brzmią tak, jakby nie kosztowały Camareny żadnego dodatkowego wysiłku i co równie zdumiewające tak też wyglądają – nie zmienia się specjalnie mimika, nie ma wspinania się na palce ani wyraźnego napięcia mięśni twarzy. Budzi to u mnie nieustający podziw i przeświadczenie, że kto jak to, ale ten człowiek właściwie wybrał fach – do niego się urodził. Świadczy o tym także jego zachowanie na estradzie – bardzo lubię, kiedy wokalista tak jak Camarena reaguje na muzykę całym ciałem i to nie tylko wtedy, kiedy sam śpiewa. Potwierdzenie można znaleźć w zapisie omawianego koncertu (jest na Tubie) i zafundować sobie przy okazji sporą frajdę.  Program ułożono tak, by szczególną ową właściwość wyeksponować, mieliśmy więc Donizettiego i nieśmiertelne „Ah! Mes amis ..”, dramatyczną arię Tombe degli avi miei " oraz cavatinę Ernesta. Był Rossini i „Si, ritrovarla... " z Kopciuszka”, był Gounod z Romea i Julii”.  Wielbiciele coraz popularniejszych „Poławiaczy pereł” mogą odetchnąć spokojnie, jako, że mordercza aria „Je crois entendre..”  nie sprawiła Camarenie najmniejszego problemu – naczelny współczesny Nadir Matthew Polenzani będzie więc miał więcej niż wartościową alternatywę. Na koniec koncertu artysta zaprezentował nie bardzo lubianą przez śpiewaków arię Alfreda z „Traviaty” w wersji z cabalettą. I warto przypomnieć sobie jak się z tą ostatnią czasem męczą inni tenorzy, choćby Piotr Beczała żeby docenić, jak triumfalnie może ona wypaść. A na finał finałów – oczywiście „La donna e mobile”.
P.S. Niegdyś tytułem króla Wysokiego C honorowano Luciano Pavarottiego. Po długim okresie bezkrólewia mamy następcę.  Spójrzcie na zdjęcie na górze - nie brak Wam sporej białej chustki w ręce artysty?




10 komentarzy:

  1. Może jeszcze ma brodę zapuścić i przybrać na wadze ;)? Po co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniał Pan/Pani o ufarbowaniu włosów na czarno.

    OdpowiedzUsuń
  3. A Pavarotti ufarbowywał? Chyba dopiero pod koniec życia, kiedy występował ucharakteryzowany na dawnego siebie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezależnie od wizerunkowych detali cieszę się, że Javier Camarena jest na scenie. Jego głos nie jest tak oszałamiająco piękny jak Pavarottiego, ale zawsze to radość słuchać tenora i nie obawiać się o żadne koguty.

    OdpowiedzUsuń
  5. A co sądzisz o Florezie? Jego góry robią na mnie równie duże wrażenie. Małe sprostowanie: Calaf śpiewa wprawdzie c2, ale nie w Nessun dorma, bo tam jest "zaledwie" h.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może się mylę, ale miałam wrażenie (nie raz), że Pavarotti, i chyba nie tylko on popisywał się jednak w "Nessun dorma" tym C. Jest to pewnie kwestia różnicy między zapisem nutowym a tradycją wykonawczą. Floreza lubię, jego górę skali podziwiam szczerze, ale u Camareny jest ta niesamowita łatwość osiągania wysokich dźwięków - to mi się wydaje wyjątkowe. Poza tym trochę się boję nowych ról Floreza, nie wiem czy to nie porywa się na rzeczy trochę za mocne. Pewnie będę miała okazję sprawdzić, wybieram się do BSO na "Lucię" z Florezem w roli EDgarda.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach ten Luciano... Pod koniec życia podobno na koncertach dyrygenci transponowali mu tę arię o ton niżej, bo tego "vincero" nie mógł już nawet z h wyciągnąć. Domyślam się, że w latach formy mogli mu to o pół tonu do c podciągać, też na koncertach, bo w teatrze to już nie do pomyślenia (musieliby cały 3 akt podciągnąć).

    OdpowiedzUsuń
  8. Pewnie tak właśnie było, ale jemu można wszystko wybaczyć. Za ten niepowtarzalny głos i słoneczną osobowość. która powodowała, że właściwie jego partnerzy "znikali" ze sceny (z wyjątkiem Dominga)kiedy on na nią wkraczał. To se ne vrati...

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo lubię Camarenę i cieszę się, że tak mu pięknie wyszedł ten koncert. Warunki fizyczne mu nie sprzyjają na scenie; nadrabia to wspaniałym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, to nie jest "zwierzę sceniczne", ale robi wrażenie sympatycznego faceta.

    OdpowiedzUsuń