W czym tkwi urok
wysokiego C, dlaczego górne dźwięki osiągane przez tenorów wywołują tak wielki
aplauz publiczności? Przyznaję – nie bardzo wiem, a nie rozumiem wcale. W moich
uszach brzmią one zazwyczaj bardzo sztucznie a na dodatek świdrująco. Czasami
wydaje się, że słyszymy dwa zupełnie odrębne głosy tego samego artysty. W baroku,
kiedy opera była często głównie polem dla popisów wokalnych taka konkurencja
stanowiła pewnie jedyny mierzalny element występu, ale dziś? A jednak na
widowniach całego świata rozpętuje się nieopisany tumult, kiedy śpiewak w miarę
swobodnie wykona na przykład to C na koniec stretty z „Trubadura”, wykończy nim
„Nessun dorma”, nie mówiąc już o zaprezentowaniu tego dźwięku ośmiokrotnie w
„Córce pułku”. Na szczęście ciągle można zrobić karierę w tenorowym fachu nawet
wtedy, kiedy górne C nie jest najmocniejszą stroną, czego koronnym przykładem
Placido Domingo. Tym niemniej całkiem niedawno Jonas Kaufmann był szczegółowo
odpytywany na okoliczność nieobecności C
w swoim debiucie w partii Manrica (i to pomimo faktu, że Verdi wcale go nie
napisał!). Mając do najwyższych nut stosunek mocno ambiwalentny myślałam, że
żaden współczesny śpiewak mnie z tej strony nie zaskoczy ani nie zadziwi, ale
cóż – myliłam się. Autorem zaskoczenia okazał się Javier Camarena, którego
recital w argentyńskim Teatro Colon obejrzałam niedawno. Zdarzenie miało miejsce kilka dni temu, 27
lipca i zdaje się stanowiło lokalny debiut meksykańskiego tenora. Oczywiście
nie było ono moim pierwszym zetknięciem z jego sztuką wokalną, bo jest on już
prawdziwą gwiazdą, należy nawet do bardzo ekskluzywnego „klubu” tych, co
bisowali w spektaklu Met już więcej niż raz. O szczególnych zdolnościach
Camareny pisałam na tym blogu przy okazji madryckiej „Córki pułku”, ale wszak
co innego przedstawienie, a co innego koncert, na którym (w wypadku tak ułożonego programu) trzeba ten
popis powtarzać wielokrotnie. Nie wiem, czy barwę głosu tenora można uznać za
piękną, rzecz zależy od gustu – w każdym razie jest to instrument jasny,
młodzieńczo brzmiący ale jednocześnie metaliczny. Być może w tym tkwi
przyczyna, że kiedy Javier Camarena wykonuje wysokie C odbieram dźwięk jako
całkowicie naturalny – po prostu przedłużenie linii wokalnej, nie zaś popis. Oczywiście
artysta musi mieć po temu jakieś wrodzone predyspozycje, poparte
umiejętnościami wysokiej klasy. Najbardziej zadziwiające wydaje się jednak iż
te seryjnie produkowane górne C brzmią tak, jakby nie kosztowały Camareny
żadnego dodatkowego wysiłku i co równie zdumiewające tak też wyglądają – nie
zmienia się specjalnie mimika, nie ma wspinania się na palce ani wyraźnego
napięcia mięśni twarzy. Budzi to u mnie nieustający podziw i przeświadczenie,
że kto jak to, ale ten człowiek właściwie wybrał fach – do niego się urodził. Świadczy
o tym także jego zachowanie na estradzie – bardzo lubię, kiedy wokalista tak
jak Camarena reaguje na muzykę całym ciałem i to nie tylko wtedy, kiedy sam
śpiewa. Potwierdzenie można znaleźć w zapisie omawianego koncertu (jest na
Tubie) i zafundować sobie przy okazji sporą frajdę. Program ułożono tak, by szczególną ową
właściwość wyeksponować, mieliśmy więc Donizettiego i nieśmiertelne „Ah! Mes
amis ..”, dramatyczną arię „Tombe degli avi miei " oraz cavatinę
Ernesta. Był Rossini i „Si, ritrovarla... " z „Kopciuszka”, był Gounod z „Romea
i Julii”. Wielbiciele coraz
popularniejszych „Poławiaczy pereł” mogą odetchnąć spokojnie, jako, że
mordercza aria „Je crois entendre..” nie
sprawiła Camarenie najmniejszego problemu – naczelny współczesny Nadir Matthew
Polenzani będzie więc miał więcej niż wartościową alternatywę. Na koniec
koncertu artysta zaprezentował nie bardzo lubianą przez śpiewaków arię Alfreda
z „Traviaty” w wersji z cabalettą. I warto przypomnieć sobie jak się z tą
ostatnią czasem męczą inni tenorzy, choćby Piotr Beczała żeby docenić, jak
triumfalnie może ona wypaść. A na finał finałów – oczywiście „La donna e
mobile”.
P.S. Niegdyś tytułem króla Wysokiego C honorowano Luciano Pavarottiego. Po długim okresie bezkrólewia mamy następcę. Spójrzcie na zdjęcie na górze - nie brak Wam sporej białej chustki w ręce artysty?
Może jeszcze ma brodę zapuścić i przybrać na wadze ;)? Po co?
OdpowiedzUsuńZapomniał Pan/Pani o ufarbowaniu włosów na czarno.
OdpowiedzUsuńA Pavarotti ufarbowywał? Chyba dopiero pod koniec życia, kiedy występował ucharakteryzowany na dawnego siebie...
OdpowiedzUsuńNiezależnie od wizerunkowych detali cieszę się, że Javier Camarena jest na scenie. Jego głos nie jest tak oszałamiająco piękny jak Pavarottiego, ale zawsze to radość słuchać tenora i nie obawiać się o żadne koguty.
OdpowiedzUsuńA co sądzisz o Florezie? Jego góry robią na mnie równie duże wrażenie. Małe sprostowanie: Calaf śpiewa wprawdzie c2, ale nie w Nessun dorma, bo tam jest "zaledwie" h.
OdpowiedzUsuńMoże się mylę, ale miałam wrażenie (nie raz), że Pavarotti, i chyba nie tylko on popisywał się jednak w "Nessun dorma" tym C. Jest to pewnie kwestia różnicy między zapisem nutowym a tradycją wykonawczą. Floreza lubię, jego górę skali podziwiam szczerze, ale u Camareny jest ta niesamowita łatwość osiągania wysokich dźwięków - to mi się wydaje wyjątkowe. Poza tym trochę się boję nowych ról Floreza, nie wiem czy to nie porywa się na rzeczy trochę za mocne. Pewnie będę miała okazję sprawdzić, wybieram się do BSO na "Lucię" z Florezem w roli EDgarda.
OdpowiedzUsuńAch ten Luciano... Pod koniec życia podobno na koncertach dyrygenci transponowali mu tę arię o ton niżej, bo tego "vincero" nie mógł już nawet z h wyciągnąć. Domyślam się, że w latach formy mogli mu to o pół tonu do c podciągać, też na koncertach, bo w teatrze to już nie do pomyślenia (musieliby cały 3 akt podciągnąć).
OdpowiedzUsuńPewnie tak właśnie było, ale jemu można wszystko wybaczyć. Za ten niepowtarzalny głos i słoneczną osobowość. która powodowała, że właściwie jego partnerzy "znikali" ze sceny (z wyjątkiem Dominga)kiedy on na nią wkraczał. To se ne vrati...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Camarenę i cieszę się, że tak mu pięknie wyszedł ten koncert. Warunki fizyczne mu nie sprzyjają na scenie; nadrabia to wspaniałym uśmiechem.
OdpowiedzUsuńTak, to nie jest "zwierzę sceniczne", ale robi wrażenie sympatycznego faceta.
OdpowiedzUsuń