środa, 22 listopada 2017

"Poławiacze pereł" w Chicago czyli 80% Kwietnia

To powinny być dni kolejnego triumfu „Króla Rogera”, tym razem na jednej z najważniejszych amerykańskich scen, Chicago Lyric Opera. Miało być pięknie, bo do ról Rogera i Pasterza zaangażowano Mariusza Kwietnia i Piotra Beczałę, wydarzenie zapowiadało się więc znakomicie. Niestety jakiś rok temu dyrekcja teatru przestraszyła się najlepszej naszej opery i zrezygnowała z jej wystawienia. Podobno zrobiono  research i stwierdzono, że „się nie sprzeda”. Brzmi to nieco podejrzanie, bo chodzi o miasto z największą ilością mieszkańców polskiego pochodzenia na całym kontynencie, ale może rzeczywiście nie są to osoby szczególnie skłonne do odwiedzania tego akurat przybytku kultury. Szukając dzieła o większych walorach komercyjnych chciano znaleźć coś, w czym mogliby wystąpić obaj zakontraktowani gwiazdorzy. W końcu zdecydowano się na „Poławiaczy pereł” z efektowną rolą dla Kwietnia, bo mający kłopoty z górą skali Beczała nie mógłby satysfakcjonująco wykonać niemiłosiernie wysoko napisanej partii Nadira (nie ma jej zresztą w swym repertuarze). Nasz eksportowy tenor da w zamian recital wokalny na deskach Lyric, więc panowie będą mieli okazję się spotkać gdzieś w kulisach. Jak się Państwo pewnie domyślają nie miałam szansy polecieć do Chicago, ale w niedzielny wieczór zasiadłam przy radiu aby posłuchać transmisji z premierowego spektaklu „Poławiaczy pereł” (zwłaszcza, że dawano popołudniówkę i nie musiałam zarywać nocy). Przygotowałam się do słuchania oglądając liczne zdjęcia, dostępne, bo produkcja przewędrowała już USA i Kanadę goszcząc z powodzeniem w licznych miastach. Debiutowała 13 lat temu w San Diego. Sądząc po fotograficznych świadectwach musi to być rzecz nie tylko nieukrywająca „egzotycznego” charakteru dzieła ale go podkreślająca i radośnie nurkująca w odmętach kolorowego do bólu oczu kiczu. Także teatralność została uwypuklona do granic możliwości. Czy to jest dobra metoda na „Poławiaczy pereł” nie mam pojęcia, jako, że przedstawienia nie widziałam, ale uśmiechałam się szeroko na widok ostentacyjnie kartonowych palm i malowanych płomieni. Autorką tego barwnego środowiska jest projektantka mody Zandra Rhodes, znana tyleż ze swych ciuchów co wściekle różowych włosów. Jej kostiumy trzymają się charakteru regionalnego, ale są także utrzymane w neonowych odcieniach – mamy róż, pomarańcz, fiolet, szafir, czerwień, szmaragd i mnóstwo innych. Jestem ciekawa jak w tym odnalazł się reżyser Andrew Sinclair i jak pokazał relacje między bohaterami, ale tego się raczej nie dowiem. Tak więc pozostaje mi skupić się na tym, co najważniejsze czyli muzycznej warstwie spektaklu. A ta mogła się podobać, jako, że prawie wszyscy artyści spisali się co najmniej dobrze (z jedynym, ale niebolesnym wyjątkiem).Sir Andrew Davis, muzyczny szef Chicago Lyric Opera poprowadził tamtejszą orkiestrę nie gubiąc zwiewnej, francuskiej urody partytury a w momentach dramatycznych pokreślił  ich charakter. Chór brzmiał wspaniale, a ma w tej operze swoje chwile chwały. Andrea Silvestrelli  był tym nieszczęsnym wyjątkiem , ale na szczęście Nourabad nie ma szczególnie dużo do śpiewania. Matthew Polenzani jak na mój gust troszkę za bardzo zawodził, co dało efekt  jękliwości, ale jak zazwyczaj u niego można było podziwiać bezbłędne frazowanie, elegancję i stylowość rzadko spotykaną na współczesnych scenach. Marina Rebeka ma głos idealny do partii Leili – pięknie dźwięczny, srebrzysty, w zasadzie delikatny, ale jak się okazało w trzecim akcie nie musiała werystycznie cisnąc jak Diana Damrau w duecie z Zurgą. Mariusz Kwiecień był tego dnia przeziębiony, co ujawniło się tylko w mniej ważnych fragmentach aktu pierwszego. Poza tym śpiewał fantastycznie, w właściwą sobie dramatyczną intensywnością ale też liryczną czułością w odpowiednich momentach. Publiczność urządziła mu taką owację, że przez chwilę radiowy komentator był przekonany, iż to kłania się tenor – wszak tylko im należą się wybuchy entuzjazmu… Po okrzykach entuzjastów dziennikarz musiał skorygować błędne mniemanie. Zaś recenzent Chicago Classic Review napisał odnosząc się do chorobowych ograniczeń naszego barytona „80% of Kwiecień is better than 100% of most other singers.” Większość śpiewaków nie doczeka się takiego komplementu przez całe życie.  Zauważył to nawet polski konsulat w Chicago umieszczając na swej stronie link do tej właśnie recenzji. Zdziwieni? Ja ani trochę.









2 komentarze: