Stało
się. Nie ma już z nami Dimy Hvorostovskiego. Walczył dzielnie, z tą samą
brawurą, którą prezentował na scenie, ale przegrał. Przegraliśmy też my, jego
słuchacze i wielbiciele. Przyznaję, że dawno żadne odejście artysty operowego
nie dotknęło mnie tak bardzo i tak osobiście. Dmitri Hvorostovski przez tyle
lat zachwycał mnie i irytował jednocześnie, ale radości z jego słuchania miałam
znacznie więcej. Nie czas dziś na przypominanie jego wspaniałej kariery – można
ją sobie prześledzić w sieci. Należy przypomnieć, że Dima osierocił czworo
dzieci, żonę i rodziców. Wśród płyt do
przesłuchania leży na moim stoliku ostatnie jego nagranie – „Rigoletto”. Nie
wiem, kiedy się zbiorę, żeby pożegnać ten jeden z najpiękniejszych głosów na
świecie … Żegnaj Dima, szczęśliwej drogi do nieba!
To był świetny artysta. Pierwszy raz usłyszałem go na żywo jako Figara w "Cyruliku sewilskim" w berlińskiej Staatsoper. Tam było troje już dzisiaj legendarnych artystów. Obok Hworostowskiego Jennifer Larmoore (wtedy już bardzo rozchwytywana na świecie śpiewaczka rossiniowska - dzisiaj już chyba nie występująca)i William Mateuzzi. Charyzmatyczny na scenie i z pięknym głosem. Po tym spektaklu byłem pewien, że zrobi wielką karierę. I tak się stało. Nic jednak nie zastąpi zdrowia. Człowiek sławny, majętny, z dostępem do najlepszych procedur medycznych a jednocześnie maksymalnie zdeterminowany, żeby tę walkę wygrać. Żal.
OdpowiedzUsuńStraszny. Dima miał bardzo mocną osobowość, nie bywał letni. Niebawem wydane będzie DVD z ostatnią galą Met, on się tam pojawił jako niespodzianka i zaśpiewał Rigoletta.
OdpowiedzUsuń