czwartek, 14 grudnia 2017

„Andrea Chénier” w La Scali



Dzień św. Ambrożego, patrona Mediolanu czyli 7 grudnia od bardzo wielu lat oznacza dla nas, operomaniaków jedno – otwarcie sezonu w La Scali. W tym roku zdecydowano się na duży wysiłek realizacyjny, z jakim zawsze związane jest wystawienie opery Umberto Giordano „Andrea Chénier”. Ostatnio cieszy się ona sporym powodzeniem na największych scenach europejskich i mieliśmy okazję do porównań z produkcjami Davida McVicara w ROH i Philippa Stölzla w BSO. Niestety La Scala przegrała z nimi wyraźnie, i to pod każdym względem. Inscenizacja Mario Martone okazała się bardzo sztampowa i złożona z samych klisz, a przecież trzymanie się libretta i didaskaliów nie musi sprowadzać spektaklu do wymiaru szkolnego. Udowodnili to właśnie McVicar i przede wszystkim Stölzl, którym takie chwalebne postępowanie nie przeszkodziło w stworzeniu przedstawień świetnych w oglądaniu i prawdziwie – mimo kostiumów z epoki - nowoczesnych (to dotyczy zwłaszcza produkcji monachijskiej). U Martone dostaliśmy obrotówkę, nieszczególnie ciekawe wnętrza (scenografia Margherita Palli, kostiumy Ursula Patzak) i jako element dodany lustra, w których można było obserwować fragmenty akcji inaczej niewidoczne i w jakiś sposób ją komentujące. Muszę przyznać, że nudziłam się na seansie okropnie, a to przy okazji „Chéniera” nieczęste zjawisko. Oczywiście temu uczuciu nie w całości zawinił reżyser, a jednak głównie on. Gdyby jednak muzyczna jakość była lepsza, pewnie i moje odczucia okazałyby się zupełnie inne. Tymczasem mediolańskie przedstawienie nie tyle było złe, co po prostu przeciętne. Riccardo Chailly  (w przyszłym roku będzie obchodził jubileusz 40-lecia współpracy z LaScalą) poprowadził orkiestrę z dużą werwą i temperamentem, ale niezbyt subtelnie. Być może moje oczekiwania co do śpiewaków były zbyt wygórowane, ale właściwie cały drugi plan (w tej operze jest przecież takich ról kilkanaście) nie zasłużył się niczym szczególnym. Ot, przyzwoita robota i tyle. Nawet scena ze Starą Madelon, która zazwyczaj wywołuje łzy w moich oczach tym razem pozostawiła je całkiem suche. Judit Kutasi to nie Elena Zilio… Z trójki protagonistów najsłabiej wypadła największa gwiazda wieczoru Anna Netrebko i znów – nie było źle, tylko przeciętnie. Na pewno z trzech ostatnich jej debiutów w nowych rolach (była jeszcze niezła Aida i bardzo dobra Adriana Lecouvreur) ten obiecuje najmniej przyszłym występom. Nie wiem, czy Netrebko cieszyła się pełnym zdrowiem, bo z górą skali miała duże kłopoty, śpiewała te dźwięki ostro i w sposób wyraźnie wymęczony. Piersiowe, głębokie doły i piękna średnica pozostały nienaruszone. Interpretacyjnie sopranistka także mnie zawiodła, wyglądało to na jazdę na autopilocie. Nie spodziewałam się, że dorówna Anji Harteros (subtelne niuanse nie są mocną stroną Netrebko), ale od współczesnej superdivy chciałoby się więcej. Dosyć trudno uwierzyć też w przemianę Maddaleny, bo jako płoche, filuterne dziewczę sopranistka jest mało wiarygodna i wokalnie i scenicznie. Słynna aria „La mamma morta” wypadła dobrze, ale na płycie było dużo lepiej, a i niedawne wspomnienie wspaniałej Harteros nie pomogło. Yusif Eyvazov zaskoczył chyba wszystkich, bo przynajmniej wokalnie mógł się jako Chénier podobać. Nie jest to mój ulubiony typ głosu, zwłaszcza, że w momentach napięcia pojawia się w nim vibrato (znów ten groszek!), ale ogólnie odebrałam go pozytywnie. Nie udało mu się stworzyć kreacji scenicznej, nie wydaje się, żeby otrzymał w tym względzie solidne wsparcie od reżysera, ale cztery arie w różnych nastrojach zostały przez tenora zaśpiewane stylowo, dość jasnym, skupionym głosem. Po raz pierwszy widziałam (słyszałam kilkakrotnie wcześniej) Netrebko i Eyvazova razem w pełnym spektaklu i okazało się, że nie wytwarzają między sobą żadnej scenicznej chemii, co paradoksalnie często się życiowym parom przytrafia.  Luca Salsi jest chyba najlepszym dzisiejszym Carlo Gérardem i pozycję tę potwierdził. Jego bohater, znacznie bardziej wielowymiarowy od barona Scarpii do którego niesłusznie bywa przyrównywany może pokazać na scenie całą gamę ludzkich uczuć. Może pod warunkiem, że jest obdarzony dużym głosem i nie musi walczyć o utrzymanie się we właściwej tonacji. Salsi ewidentnie nie musi, wobec czego skupia się na interpretacji – ze znakomitym skutkiem.  Scenicznie dał kreację standardową, ale w głosie było wszystko.  Tak odebrałam przedstawienie, które wygenerowało 11- minutową owację zgromadzonej w Teatro alla Scala publiczności. I znów się zastanawiam czy słyszałam i widziałam coś innego niż oni, czy mam problem z uszami. W każdym razie jeśli macie ochotę na Annę Netrebko w wyśmienitej formie warto w sieci poszukać zapisu niedawnego spektaklu WSO – „Adriany Lecouvreur” gdzie zarówno ona jak Piotr Beczała brzmią świetnie.
P.S. – Właśnie z La Scali nadeszły dobre wieści. Na styczeń 2021 planowane są spektakle „Króla Rogera” pod batutą zakochanego w muzyce Szymanowskiego Antonio Pappano. Będzie to wersja z ROH, reżyserowana przez Kaspara Holtena. Nazwiska śpiewaków nie są na razie znane.







10 komentarzy:

  1. Papageno, wyczytałem w jednej z relacji, że wyrazy niezadowolenia wśród publiczności jednak były (ponoć na ostatnim wyjściu artystów po spektaklu), tutaj dowód: https://www.youtube.com/watch?v=2mWBw01T0cU
    Gdyby Eyvazov śpiewał tak jak do tej pory nas przyzwyczaił , byłoby na pewno więcej tego buczenia. Tymczasem potraktował swój występ bardzo poważnie i dobrze się do niego przygotował, by nie zostać wygwizdanym, czego się - jak mówił w wywiadach - spodziewał i obawiał. Chailly dodatkowo nie pozwolił na oklaski w trakcie przedstawienia po ariach nie przerywając gry orkiestry.
    Jeszcze nie obejrzałem/posłuchałem całości, lecz nabrałem chęci, gdyż w końcu Eyvazova da się słuchać:)Rafał

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamień z serca, już byłam skłonna podejrzewać, że jestem dziwadłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również wymęczyłem się na tym spektaklu, w pewnym momencie zostawiłem tylko muzykę, bez obrazu. I co? I uczucie nudy pozostało nadal. Przyciężkawe, mało porywające wykonanie. W ocenie Netrebko zgadzam się w 100%. Eyvazov mógł się nawet podobać. Salsim nie zachwycam się tak bardzo jak Ty. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Salsim może nie tyle się zachwycam, co doceniam, że nie musi walczyć z rolą. To jest w okresie posuchy na solidne, mięsiste głosy barytonowe duża rzecz.Też pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Owszem, reżyser się nie popisał, Anna Netrebko chyba gustuje w innego typu rolach, bardziej "charakternych" (lub może miała za mało czasu na "wejście" w postać - tylko 2 tygodnie od momentu skończenia Adriany w Wiedniu, co za szalone tempo pracy...), ale dla mnie powodem strasznej nudy podczas oglądania tego przedstawienia był jednak przede wszystkim bohater tytułowy. Owszem, doceniam wielki wkład (rocznej!) pracy Eyvazova nad rolą, barwa głosu mu "wyładniała", śpiewał bardzo starannie - więc właściwie należy się cieszyć że znalazł się kolejny tenor zdolny do śpiewania tej trudnej roli. Ale jednak ani krzty życia nie było w tym Chenierze - zarowno wokalnie jak i aktorsko, wszystko tak strasznie wystudiowane, wypracowane, sztuczne i nieprzekonujące.
    Prawie w tym samym czasie w Monachium grano 4 przedstawienia Cheniera w inscenizacji Ph.Stoelzla, która również dla mnie jest jakimś punktem odniesienia w ostatnich czasach (i którą widziałam na żywo w lipcu) - Kaufmann, Harteros i Petean zamiast Salsiego (dyrygował Armiliato). Streaming w internecie był w marcu, teraz natomiast sfilmowano dwa spektakle z zamiarem pokazania w telewizji (ZDF?) na początku przyszłego roku, albo i nawet, jak chodzą słuchy, wydania DVD. Nic tylko sie cieszyć!

    OdpowiedzUsuń
  6. Donna (sorry, znowu zapomniałam że jestem teraz "Unknown")

    OdpowiedzUsuń
  7. Biedny Eyvazov nie przekroczy swego wizerunku ani braku talentu aktorskiego. Myślę też, iż bardziej by mu posłużyła inna Maddalena. Dla Kaufmanna nie jest on żadną konkurencją, tak jak Netrebko dla Harteros, ale mimo wszystko ja bym mu pogratulowała. I już się cieszę na płytę z BSO.
    A, Donno - Spyres jest świetny jako Eneasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mi nie chodzi nawet o to co na zewnątrz - wizerunek, aktorstwo, tylko czy mamy coś do powiedzenia i potrafimy to przekazać GŁOSEM przede wszystkim. Mówisz pogratulować - ale chyba tylko w wymiarze osobistym, bo los postawił go u boku największej primadonny i musi teraz (chce) sprostać wymaganiom. Ale kiedy sie śpiewa premierę w La Scali trzeba sprostać wymaganiom najwyższym, takim jakie są stawiane innym czołowym tenorom...
      Co do Spyresa - wiem że to chyba twój ulubiony tenor i doceniam jego umiejętności, klasę, ale to nie mój typ - głosu i artystycznego przekazu, a na dodatek nie mój przeważnie repertuar. Kiedy miałam okazję usłyszeć go na żywo (Mitrydates i Hoffmann), niestety nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Do tego nowego nagrania Trojan pewnie sięgnę, bo to trochę wstyd nie znać tego dzieła, poza kilkoma fragmentami...
      Wrócę jeszcze na chwilę do nagrania francuskich arii przez Kaufmanna. Niedawno wykonał niektóre z nich na koncercie ("O Paradis")w Monachium (były też dwa duety - z L.Tezierem i E.Jaho). Byłam naprawdę pod wielkim wrażeniem, że dwa dni po ostatnim Chenierze był w stanie tak "przestawić" styl śpiewania - rozjaśnić i absolutnie bez trudu kontrolować głos w najdrobniejszych szczegółach i niesłychanie subtelnie frazować i cieniować dynamikę. Myślę że roztopiłby Ci tym razem serce np. arią Romea albo Fausta... ;-) Słychać i widać było że śpiewanie tego repertuaru sprawia mu wielką przyjemność. I że ma w nim wiele do powiedzenia. Donna

      Usuń
    2. Dodam jeszcze że śpiewanie tego typu repertuaru jest bardzo pożyteczne - bo higieniczne dla głosu, pozwala "wrócić do pionu" po werystycznych ekscesach i nabrać "gładkości" przed następnym projektem i wyzwaniem jakim są "Vier letzte Lieder" Straussa w Rzymie pod dyrekcją A.Pappano. Jest za co trzymać kciuki!

      Usuń
    3. A wiesz, że wśród wielu ról Spyresa tych dwóch (i tylko ich) też nie lubię. Za to jego Faust - najlepszy ze wszystkich w moich uszach (ten z "Potępienia" oczywiście).
      Lubię Kaufmanna w repertuarze francuskim, więc niewykluczone, że tak by było.
      Ostatnio swoją interpretacją pieśni zachwycił mnie Stephane Degout, ale jego sposób podawania tekstu jest naprawdę wyjątkowy.

      Usuń