poniedziałek, 4 grudnia 2017

Słabości geniusza czyli "Korsarz"

Czy warto poświęcić 100 cennych minut swego życia na kontakt z dziełem podpisanym przez wielkiego mistrza, ale wyraźnie nieudanym, takim, którego nawet sam autor by nie bronił bo całkiem nie miał do niego serca? Ja poświęciłam i nie żałuję, chociaż rzeczywiście „Korsarz”  to rzecz straszliwie standardowa i sprawia wrażenie, jakby napisał ją początkujący kompozytor i to taki nieszczególnie obdarzony talentem. Ale – uwaga –  to jest jednak Verdi i w nielicznych momentach go słychać. Historia tej opery trochę ją usprawiedliwia – napisana została szybko, do marnego libretta (i nic tu nie pomogło nazwisko autora literackiego oryginału – samego Byrona) w celu spłacenia kontraktowych zobowiązań. Wydawca nie zrobił na niej kokosów, bo po czterech latach niezbyt bujnego życia scenicznego (premiera 1848) odeszła w całkowite zapomnienie, z którego nie wyciągnęły jej nawet późniejsze triumfy Verdiego. Z niebytu wywołał ją Carlo Bergonzi w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku występując w koncertowej wersji opery. Potem, acz niezmiernie rzadko wystawiano ją na włoskich głównie scenach. W latach siedemdziesiątych „Korsarz” doczekał się nawet luksusowego  nagrania płytowego, które zrealizowano w serii wczesnych dzieł Verdiego pod batutą Lamberto Gardellego. Ale nawet ono, mimo bajecznej obsady wokalnej  - Jose Carreras, Montserrat Caballe i Jessye Norman – nie poprawiło sytuacji. W czasach nam bliższych na pokazanie dzieła współczesnej publiczności zdecydowano się w parmeńskim Teatro Regio w 2004 roku i najwyraźniej biedny „Korsarz” jakoś się do serc i uszu tamtejszej publiczności przebił, bo po pozostał w repertuarze na ładnych kilka lat. Zarejestrowano spektakl z października 2008 i całe szczęście, bo inaczej w roku jubileuszu mógłby być kłopot z projektem wydawniczym „Tutto Verdi” (nie zapisano przedstawienia z Zurychu, które dziś mogłoby wzbudzić pewne zainteresowanie ze względu na Vittorio Grigolo w partii tytułowej). Próbując zachęcić Państwa do posłuchania lub/i obejrzenia „Korsarza” powinnam zacząć od wyliczenia mocnych stron tej partytury, ale to już zostało zrobione przez nieocenionego p. Piotra Kamińskiego. Można więc tylko dodać, że w wieku dwudziestym przynajmniej dostrzegano urodę pewnych fragmentów nieszczęsnej opery, skoro na koncertach wykonywały je największe operowe tuzy z Marią Callas włącznie. Oprócz niej śpiewali je także Katia Ricciarelli, Thomas Hampson, Michael Fabiano i wielu innych. Z nagrań płytowych poza przytoczonym wyżej można polecić rejestrację spektaklu z La Fenice dokonaną w 1971 pod Jesusem Lopez-Cobos z Ricciarelli, Giorgio Lambertim, Renato Brusonem (lubił rolę Seida i śpiewał ją tak często jak się dało) i Angeles Gulin. A co wydaje się w „Korsarzu” atrakcyjne dzisiejszemu słuchaczowi? Mnie spodobała się nieco księżycowa uroda muzyki przypisanej narzeczonej tytułowego pirata Medorze i druga aria jego samego, ta więzienna  - może jedyny niestandardowy fragment opery. Poza tym mamy ciągłe powtórki schematu cavatina-scenka-cabaletta, gdzieniegdzie jakiś duet i chór. Obejrzałam cierpliwie parmeńskiego „Korsarza” z 2008 (rejestracja wcześniejsza tej samej produkcji miała słabszą obsadę mimo obecności w niej Brusona) i byłam wzruszona jej staromodną konsekwencją w trzymaniu się tekstu. Zobaczyłam dokładnie to, co powinnam, rozegrane przez reżysera Lamberto Puggellego bez udziwnień, prosto i tradycyjnie. Scenografia Marco Capuany i kostiumy Very Marzot idealnie wpisały się w tę nieczęstą już dziś metodę realizacyjną. W roli tytułowej znakomicie sprawdził się portugalski tenor Bruno Ribeiro obdarzony głosem raczej metalicznym niż ciepłym, ale może poza krótkimi chwilami wyciskania dźwięku nazbyt siłowo śpiewał bardzo dobrze. Nie jest chyba szczególnie utalentowany aktorsko, ale wykonał co trzeba przyzwoicie a wyglądał niezmiernie stylowo i atrakcyjnie, jako, że jest szczupłym, przystojnym mężczyzną. Irina Lungu jako Medora okazała się główną atrakcją wokalną spektaklu: dysponuje ciepłym, okrągłym, miękkim sopranem, pięknie frazuje i – co się z tym łączy – potrafi realizować typowe verdiowskie długie frazy legato. Nie jestem w stanie obiektywnie odnieść się do Silvii Dalla Benedetta w roli Gulnary, bo ma ona typ głosu, którego nie znoszę, mianowicie obciążony silną, gęstą wibracją zwaną potocznie groszkiem. Strasznie mnie to irytuje, co wszelkie próby oceny czyni ryzykownymi. Jako Seid wystąpił w Parmie Luca Salsi który swoją rozbudowaną rolę (dwie arie) wykonał mocnym, pewnym  i dobrze brzmiącym barytonem. Całość ze znanym dobrze z warszawskiej sceny temperamentem  poprowadził Carlo Montanaro, który zrobił dla biednego „Korsarza” wszystko, co się dało. Na koniec proponuję Wam sprawdzenie czy zła sława otacza tę operę słusznie. To nawet nie dwie godziny słuchania. Niżej znajdziecie kilka interesujących linków, w tym, jako pierwszy do omawianej dziś produkcji.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz