International Opera Awards wylądowały tego roku w rękach
dwóch naszych rodaków. Piotr Beczała, nominowany po raz czwarty doczekał się
wreszcie statuetki co cieszy szczególnie, nawet wtedy, kiedy jak ja nie jest
się szczególną admiratorką tego śpiewaka. Z drugim laureatem kłopot mam
znacznie większy. Teatr, w którym Mariusz Treliński głównie pracuje to ten z
racji miejsca zamieszkania odwiedzany przeze mnie najczęściej, siłą rzeczy z
rezultatami działań „reżysera roku” stykam
się regularnie. Mam z nimi ten zasadniczy problem, iż na ogół są nużąco
jednorodne, chociaż wystawiane dzieła pochodzą z odległych od siebie czasów i
stylistyk. Jeśli widziałeś jeden spektakl przygotowany przez Trelińskiego (może
poza „Don Giovannim” i „Madamą Butterfly”, ale to rzeczy sprzed wielu lat) –
znasz wszystkie. Poza tym, co jeszcze ważniejsze od lat mam wrażenie, iż
dyrektor artystyczny TWON cierpi na poważny niedosłuch, bo tylko tym można
tłumaczyć wokalne katastrofy jakie zdarzają się na deskach narodowej sceny właśnie
w jego przedstawieniach – Jay Hunter Morris jako Tristan, Francesca Patane jako
Turandot a wreszcie Jacek Laszczkowski jako Paul – tej grozy i bólu uszu
zapomnieć się nie da. Pod wieloma
względami Treliński jest
nieodrodnym dzieckiem swoich czasów, typowym przedstawicielem pokolenia, które
rządzi teraz najważniejszymi domami operowymi Europy. Nie chce być pośrednikiem
między widzem-słuchaczem a dziełem, woli pod jego pretekstem opowiadać ciągle
tę samą historię naznaczoną własnymi lękami i obsesjami. Nie akceptuję takiego stosunku ani do cudzej
twórczości, ani do odbiorcy, więc nagroda dla Trelińskiego nie cieszy mnie tak
jak powinna. I z pewną obawą czekam na majową premierę „Ognistego anioła”,
chociaż tym razem pewnie moje uszy powinny być bezpieczne, przynajmniej ze
strony wykonawczyni głównej roli, wspaniałej Ausrine Stundyte. Zobaczymy.
Kontynuując wątek IOA - laureatką nagrody publiczności, którą w
pierwszej edycji otrzymała Aleksandra Kurzak w tym roku została Pretty
Yende. Promienna sopranistka w pełni na
nią zasłużyła. Co ciekawe, z opublikowanych już przez większość teatrów planów
na przyszły sezon wynika, że jej zasadniczym partnerem na scenie w tym czasie
będzie Mariusz Kwiecień . Mają zaplanowane wspólne występy w 5 operach („Poławiacze
pereł”, Napój miłosny”, „Don Pasquale”, „Purytanie” i „Wesele Figara”) – od
Barcelony przez Nowy Jork po Monachium. W niektórych z nich towarzyszyć im
będzie Javier Camarena. A jeśli już
mówimy o ekscytujących scenicznych parach zapowiedziano iż dwie największe
współczesne gwiazdy, Jonas Kaufmann i Anna Netrebko wystąpią razem w „Mocy
przeznaczenia”na deskach ROH. Parę lat temu mieli już plany, które niestety nie
doszły do skutku więc na razie „Traviata” pozostaje jedynym ich wspólnym
występem w pełnym spektaklu. Przedstawienie będzie transmitowane do kin, co da
okazję obserwowania wydarzenia tym, którzy nie zdobędą biletów. Warto jednak przypomnieć, że w „Mocy” tenor i
sopran mają wszystkiego dwie sceny razem, a najgorętsza relacja łączy tenora z
barytonem. Przy okazji - Jonas Kaufmann
w wywiadzie prasowym ujawnił, co było prawdziwą
przyczyną jego rezygnacji z tegorocznej „Toski” w Met. Otóż prosił
dyrekcję o zmniejszenie liczby kontraktowych prób – w końcu zarówno partię jak
całe dzieło zna doskonale a przystosowanie do tej konkretnej produkcji nie
zajęłoby mu dużo czasu. Ze strony Met padła kategoryczna odmowa i wszyscy
wiemy, jak to się skończyło. Całe
zdarzenie stawia w nienajlepszym świetle osoby decyzyjne w Met, w tym
szczególnie Petera Gelba, nad głową którego od dłuższego już czasu zbierają się
ciemne chmury. Świadczy to także o zaburzonej hierarchii wartości panującej
niestety nie od dziś w teatrach
operowych na naszym kontynencie, a jak z tego wynika choroba dotarła już także
do Ameryki. Takie podejście do tematu
jest tym dziwniejsze, iż akurat tam
instytucje te nie są finansowane przez państwowe dotacje, jak w Europie.
Skutkiem nieugiętości i nieco absurdalnego oporu dyrekcji Met stały się liczne
wolne miejsca na spektaklach „Toski”. Olbrzymiej widowni nie da się zapełnić tylko
dzięki magii samego dzieła, potrzebne są prawdziwe gwiazdy. Jeśli nie rozumie
tego szefostwo sceny chcącej uważać się za wiodącą na świecie – taki właśnie
jest rezultat.
Treliński?! Za co właściwie? Czyżby pan dyrektor Dąbrowski zasiadający w Jury tego konkursu piękności miał aż taką moc perswazyjną w sprawie swego kolegi z zakładu?
OdpowiedzUsuńJa się poważnie obawiam, że to jest kolejny dowód na ogólne tendencje szerzące się w operze.I to mi się wydaje jeszcze smutniejsze niż kumoterstwo.
Usuń