Niektórzy nie lubią
produkcji „Don Giovanniego” przygotowanej dla ROH w 2014 przez jej
ówczesnego szefa Kaspara Holtena. W tym wypadku ani trochę się nie dziwię i ani
trochę nie zgadzam. To z całą pewnością
nie jest coś dla tych, którzy mają twardą, ustabilizowaną wizję opery i widzą
ją wyłącznie w wersji giocoso. Oczywiście,
są argumenty na ich rzecz, ale czy aby na pewno Bertati napisał, Da
Ponte trochę przerobił a Mozart skomponował czystą komedię? Jednak nie. Ja sama
potrafię zaakceptować różne odsłony tego dzieła (lubię na przykład taką właśnie
sowizdrzalską produkcję salzburską), bo jak mało które poddaje się ono
interpretacji. Trudno mi się przy tym rozmawia z wyznawcami jedynie słusznej
koncepcji – ponieważ sama takiej nie mam jestem bardziej otwarta na możliwości.
Nie w każdym przypadku tak się dzieje, oj, nie w każdym ale londyńska
realizacja mojej ukochanej opery jakoś mocno do mnie trafiła i utrwaliła się w
pamięci (
https://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/search?q=samotno%C5%9B%C4%87+don+giovanniego). Od dnia premiery wróciła na scenę ROH chyba tylko raz, była też
pokazywana w Barcelonie. Mamy też do dyspozycji DVD z zapisem spektaklu z 12
lutego 2014. Zasiadłam do oglądania dzisiejszej transmisji bardzo ciekawa jak
zmieniła się (bądź nie) produkcja, poprowadził muzykę Marc Minkowski i zabrzmi
nowy team śpiewaków towarzyszący Don Giovanniemu w jego podróży do piekła
samotności. Okazało się, że zmiana inscenizacyjna jest jedna, ale zasadnicza.
Uprzednio pocięty niemiłosiernie sekstet finałowy zniknął zupełnie a Don
Giovanni, zamiast kulić się w tyle sceny pozostał na jej froncie wyciągając do
nas ręce w niemym błaganiu bez odpowiedzi. Pytanie – co dalej narzuca się samo,
bo takie zamknięcie daje szansę na jakieś „dalej”. Ano, nietrudno pomyśleć, że znajdą się tabuny
pocieszycielek, bo na wiele z nas wilgotne spojrzenie zagubionego kocięcia wraz
z gestem „przygarnij mnie” działa jak najmocniejszy afrodyzjak, nawet, jeśli
mężczyzna nie ma uroku Don Giovanniego. Tylko czy tak ujętemu bohaterowi
kolejne konkiety pomogą uwolnić się od piekła, do którego zszedł na własne
życzenie i dostąpić bliskości drugiego człowieka? Nie tyle raczej, co na pewno
nie – Giovanni pozostanie więc tam, gdzie jego miejsce. Poza tą reżyserską
ingerencją w spektakl większych zmian nie dostrzegłam, poza tymi wynikającymi z
różnej osobowości śpiewaków wcielających się w postacie dramatu. Ten element
najmocniej zadziałał w wypadku Leporella – o ile Alex Esposito grał go raczej
melancholijnie, Ildebrando d’Arcangelo pokazał nam tradycyjną wersję
komiczną, z zastosowaniem grepsów i
porozumiewawczych min. Głos d’Arcangelo jest
troszkę mniej ruchliwy i elastyczny niż u jego poprzednika, ale kreację
można uznać za udaną. Rachel Willis-Sørensen, powszechnie chwalona
za swą Donnę Annę mnie wydała się cokolwiek wokalnie za ostra i krzykliwa. Hrachuhi
Bassenz nie miała większych szans w starciu ze wspomnieniem fantastycznej
Elviry Véronique Gens.
Bassenz, standardowa aktorsko miała drobne kłopoty na obu krańcach skali. Była
nie tyle niedobra co żadna – tego Elvirze wybaczyć się nie da. Nie podzielam
również zachwytów Pavolem Breslikiem. Wyglądał pięknie, znacznie lepiej niż
Antonio Poli, ale frazował nie tak miękko
a w Il mio tesoro” góra wyraźnie go zawiodła. Za to para Zerlina-Masetto przyćmiła wykonawców premierowych pod każdym
względem. Zwłaszcza Chen Reiss ze swoim źródlanym sopranem i znakomitą
prezencją sceniczną była godna zapamiętania. Anatoli Sivko, zwycięzca Konkursu
Moniuszkowskiego sprzed 5 lat jest z tych śpiewaków, dla których rola Masetta
stanowi wstęp do partii Leporella a może nawet Don Giovanniego. Sir Willard
White wprawdzie nadal, jak przed laty
emanuje godnością i autorytetem, niezmiernie przydatnymi Komandorowi, ale jego
głos to już niestety tylko cień dawnej wspaniałości.
O Mariuszu Kwietniu i
jego Don Giovannim pisać trudno, bo dawno już wyczerpały mi się przymiotniki.
Właściwie mogłabym zamieścić autocytat z jednego z wcześniejszych postów –
widziałam nie zliczę już ile odsłon Giovanniego w interpretacji Kwietnia i za
każdym razem było nieco inaczej. Przy
okazji omawianej transmisji z ROH dało się zauważyć, iż bohater miał w sobie
nie tylko bezbrzeżny smutek, ale też więcej energii niż na premierze. Ile to
Kwietnia kosztowało, można było zaobserwować kiedy schodził ze sceny po
owacjach publiczności. Mam nadzieję, że po sezonie bez Don Giovanniego nasz
baryton będzie jeszcze wracał do tej postaci, bo już tęsknię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz