poniedziałek, 23 lipca 2018

Powrót "Don Giovanniego"



 Niektórzy nie lubią  produkcji „Don Giovanniego” przygotowanej dla ROH w 2014 przez jej ówczesnego szefa Kaspara Holtena. W tym wypadku ani trochę się nie dziwię i ani trochę nie zgadzam.  To z całą pewnością nie jest coś dla tych, którzy mają twardą, ustabilizowaną wizję opery i widzą ją wyłącznie w wersji giocoso. Oczywiście,  są argumenty na ich rzecz, ale czy aby na pewno Bertati napisał, Da Ponte trochę przerobił a Mozart skomponował czystą komedię? Jednak nie. Ja sama potrafię zaakceptować różne odsłony tego dzieła (lubię na przykład taką właśnie sowizdrzalską produkcję salzburską), bo jak mało które poddaje się ono interpretacji. Trudno mi się przy tym rozmawia z wyznawcami jedynie słusznej koncepcji – ponieważ sama takiej nie mam jestem bardziej otwarta na możliwości. Nie w każdym przypadku tak się dzieje, oj, nie w każdym ale londyńska realizacja mojej ukochanej opery jakoś mocno do mnie trafiła i utrwaliła się w pamięci (
https://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/search?q=samotno%C5%9B%C4%87+don+giovanniego). Od dnia premiery wróciła na scenę ROH chyba tylko raz, była też pokazywana w Barcelonie. Mamy też do dyspozycji DVD z zapisem spektaklu z 12 lutego 2014. Zasiadłam do oglądania dzisiejszej transmisji bardzo ciekawa jak zmieniła się (bądź nie) produkcja, poprowadził muzykę Marc Minkowski i zabrzmi nowy team śpiewaków towarzyszący Don Giovanniemu w jego podróży do piekła samotności. Okazało się, że zmiana inscenizacyjna jest jedna, ale zasadnicza. Uprzednio pocięty niemiłosiernie sekstet finałowy zniknął zupełnie a Don Giovanni, zamiast kulić się w tyle sceny pozostał na jej froncie wyciągając do nas ręce w niemym błaganiu bez odpowiedzi. Pytanie – co dalej narzuca się samo, bo takie zamknięcie daje szansę na jakieś „dalej”.  Ano, nietrudno pomyśleć, że znajdą się tabuny pocieszycielek, bo na wiele z nas wilgotne spojrzenie zagubionego kocięcia wraz z gestem „przygarnij mnie” działa jak najmocniejszy afrodyzjak, nawet, jeśli mężczyzna nie ma uroku Don Giovanniego. Tylko czy tak ujętemu bohaterowi kolejne konkiety pomogą uwolnić się od piekła, do którego zszedł na własne życzenie i dostąpić bliskości drugiego człowieka? Nie tyle raczej, co na pewno nie – Giovanni pozostanie więc tam, gdzie jego miejsce. Poza tą reżyserską ingerencją w spektakl większych zmian nie dostrzegłam, poza tymi wynikającymi z różnej osobowości śpiewaków wcielających się w postacie dramatu. Ten element najmocniej zadziałał w wypadku Leporella – o ile Alex Esposito grał go raczej melancholijnie, Ildebrando d’Arcangelo pokazał nam tradycyjną wersję komiczną,  z zastosowaniem grepsów i porozumiewawczych min. Głos d’Arcangelo jest  troszkę mniej ruchliwy i elastyczny niż u jego poprzednika, ale kreację można uznać za udaną. Rachel Willis-Sørensen, powszechnie chwalona za swą Donnę Annę mnie wydała się cokolwiek wokalnie za ostra i krzykliwa. Hrachuhi Bassenz nie miała większych szans w starciu ze wspomnieniem fantastycznej Elviry Véronique Gens. Bassenz, standardowa aktorsko miała drobne kłopoty na obu krańcach skali. Była nie tyle niedobra co żadna – tego Elvirze wybaczyć się nie da. Nie podzielam również zachwytów Pavolem Breslikiem. Wyglądał pięknie, znacznie lepiej niż Antonio Poli, ale frazował nie  tak miękko a w Il mio tesoro” góra wyraźnie go zawiodła. Za to para Zerlina-Masetto  przyćmiła wykonawców premierowych pod każdym względem. Zwłaszcza Chen Reiss ze swoim źródlanym sopranem i znakomitą prezencją sceniczną była godna zapamiętania. Anatoli Sivko, zwycięzca Konkursu Moniuszkowskiego sprzed 5 lat jest z tych śpiewaków, dla których rola Masetta stanowi wstęp do partii Leporella a może nawet Don Giovanniego. Sir Willard White  wprawdzie nadal, jak przed laty emanuje godnością i autorytetem, niezmiernie przydatnymi Komandorowi, ale jego głos to już niestety tylko cień dawnej wspaniałości.

O Mariuszu Kwietniu i jego Don Giovannim pisać trudno, bo dawno już wyczerpały mi się przymiotniki. Właściwie mogłabym zamieścić autocytat z jednego z wcześniejszych postów – widziałam nie zliczę już ile odsłon Giovanniego w interpretacji Kwietnia i za każdym razem było nieco inaczej.  Przy okazji omawianej transmisji z ROH dało się zauważyć, iż bohater miał w sobie nie tylko bezbrzeżny smutek, ale też więcej energii niż na premierze. Ile to Kwietnia kosztowało, można było zaobserwować kiedy schodził ze sceny po owacjach publiczności. Mam nadzieję, że po sezonie bez Don Giovanniego nasz baryton będzie jeszcze wracał do tej postaci, bo już tęsknię. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz