środa, 4 lipca 2018

Rozczarowania i ci leniwi śpiewacy



Przeżyłam ostatnio kilka operowych rozczarowań, z których miały być posty, ale nie będzie – nie warto. Krótko  - dwa razy zawiodłam się na spektaklach „Don Pasquale”. Ten z La Scali był dobrze reżyserowany (David Livermore), ale kiepsko śpiewany (z wyjątkiem Rosy Feoli), ten z Paryża słaby inscenizacyjnie (Damiano Michieletto), wokalnie zaś od  koszmarnego (Lawrence Brownlee, co się z nim stało?!) i nienajlepszego (Nadine Sierra, dla mnie duży zawód) do przyzwoitego (Florian Sempey – głos piękny i silny, ale stracił na elastyczności, chyba już czas na nieco inny repertuar) do dobrego (Michele Pertusi). Potem próbowałam „Manon Lescaut” z Barcelony, ale ani Monastyrska ani Kunde nie okazali się właściwymi odtwórcami głównych ról.  W Amsterdamie jako Hoffmann wystąpił John Osborne i to był przypadek podobny jak z JD Florezem – tenor zbyt liryczny na tę partię, choć bardzo się starał i momentami nawet to brzmiało. Ale tylko momentami. W końcu berliński „Macbeth” – obejrzałam nawet z przyjemnością , podobała mi się z niewielkimi zastrzeżeniami produkcja, ale… No właśnie, ileż można powtarzać to samo o pani Macbeth w wykonaniu Netrebko lub dyskutować o tym, czy Domingo ma prawo śpiewać barytonową rolę? A skoro o rozczarowaniach mowa … W sobotę pojawiła się wieść, że Roberto Alagna nie zadebiutuje jednak jako Lohengrin w Bayreuth, ponieważ … nie jest w stanie poświęcić ani opracowaniu roli, ani też festiwalowi odpowiedniej ilości czasu. Zawrzało od komentarzy przeróżnych, większość z nich była, delikatnie mówiąc nieprzyjazna tenorowi, który nie cieszy się opinią szczególnie solidnego. Rzeczywiście, Alagna znany jest z kłopotów w kontaktach z teatrami i ich szefostwem i rzeczywiście – powinien kwestie czasowe rozważyć wcześniej. Stugębna plotka głosi, iż tym razem po prostu przestraszył się partii, w co, przyznam nie bardzo wierzę.  Nie bał się Otella (a szkoda),  teraz ma lęki przed „Lohengrinem?”. Chyba, że jednak czegoś się nauczył, ale wtedy nie borykałby się z Maurem nadal … Jakkolwiek by było sprawa spowodowała, iż zaczęłam się zastanawiać nad losem współczesnych śpiewaków. Zapewne pamiętacie Państwo słynny bunt Antonia Pappano sprzed kilku lat, kiedy to wielki dyrygent doprowadzony do rozpaczy kolejną dezercją jednego ze swych solistów wystąpił z publicznymi narzekaniami na kondycję moralno-zdrowotną całego pokolenia wokalistów operowych. Wagę tego wystąpienia podkreślił fakt, iż Pappano nie bez powodu ma opinię szefa spolegliwego i wręcz kochającego swoich śpiewaków.  W sieci zaroiło się wówczas od komentarzy szeregowych melomanów przedstawiających sytuację ze swej strony. Kto z nas nie zna tego bólu, kiedy zdobył potwornie drogi bilet na spektakl z ukochaną gwiazdą, zabukował  niezbyt tani hotel i dojazd i dowiedział się, że nic z tego. Pół biedy jeśli jeszcze w domu i dało się rezerwacje bezkosztowo anulować, ale jeśli już na miejscu … rozpacz. Szefowie obsad w teatrach też mają w zanadrzu pokaźne wiązki opowieści o perturbacjach związanych z gwałtownym poszukiwaniem zastępstw przy okazji niespodziewanych absencji. Czasem wywołuje to efekt domina i ciężki ból głowy u całego szeregu casting directorów. A wszystkiemu winni ci okropni śpiewacy – w najlepszym wypadku nieodporni, w gorszym rozkapryszeni i egoistyczni. Dawniej artysta musiał być niemal umierający, żeby odwołać występ … No dobrze, ale przyjrzyjmy się dawniejszym i współczesnym warunkom wykonywania zawodu. Zawsze była to robota o charakterze nomadycznym, ale nigdy w takim stopniu jak teraz.  A ciągłe przemieszczanie się, na ogół samolotami powoduje, poza skutkami dla psychiki także skutki dla fizycznego zdrowia. Poza tym wcześniej nie wymagano tak ścisłego kontaktu z publicznością – jeśli gwiazda po przedstawieniu raczyła spotkać się z wielbiącym ją tłumem to wspaniale, jeśli nie – miała do tego święte prawo i nikt jej zarzutów nie czynił. A proszę sobie przypomnieć ile złości wylało się na głowę Jonasa Kaufmanna, kiedy uczciwie uprzedził, że po jesienno-zimowych spektaklach wychodzić do publiczności nie będzie. Kaufmann rozsądnie wyjaśnił, iż przebywanie w tłumie ludzi w sezonie zaziębieniowo-grypowym jest dla niego niebezpieczne i naraża jego kolejne zobowiązania – jeżeli ktoś „sprzeda mu” wirusa, to z kolei inni widzowie i słuchacze będą rozczarowani gdy będzie musiał odwołać występ. Owszem, medycyna się wprawdzie rozwinęła i mamy dziś więcej środków mogących reanimować głos (choć zazwyczaj na krótko), ale zagrożeń jest nieporównywalnie więcej niż kiedyś – chociażby alergie. Poza tym wymagania wobec śpiewaków wzrosły niepomiernie – dziś mają być nie tylko wokalnie kompetentni, ale także
 - piękni i szczupli – inaczej narażają się na to, co spotkało Deborah Voight, kiedy ośmieliła się nie zmieścić w małą czarną lub Tarę Erraught przy okazji jej występu w partii Octaviana
 - świetni aktorsko –niemających po temu naturalnych talentów wykpiwa się niemiłosiernie, w końcu czasy „stand up and deliver” już minęły
- sprawni fizycznie – panuje nam niemiłościwie regieopera, której adepci dosyć często nie tylko nie cierpią gatunku, ale też kompletnie obiektu swojej niechęci nie rozumieją. Nie wiedzą, że śpiewanie głową w dół , z twarzą wciśniętą w deski sceny, po długiej przebieżce po zabudowujących scenę schodach dusi dźwięk i zaburza oddech. Ale cóż, ważniejsza jest Święta Koncepcja Reżyserska
- perfekcyjni w wymowie w co najmniej sześciu językach (włoski, francuski, niemiecki, angielski, rosyjski, czeski). Niektórzy krytycy, zwłaszcza frankofońscy od tego zaczynają swoje recenzje.
- wyjątkowo psychicznie mocni i odporni. Kiedyś wiadomo było, że szefem i ostatecznym autorytetem jest dyrygent, teraz mamy wszechmocnego reżysera. Niektórzy z nich potrafią być chamscy nawet wobec supergwiazdy (przypadek Anny Netrebko i Hansa Neuenfelsa), a co dopiero wobec tych, co tak wysokiego statusu nie mają
I tak mogłabym wyliczać długo. Oczywiście, istnieje druga strona medalu i zdarzają się osoby niesłynące z anielskiego charakteru - po prostu konfliktowe (Angela Gheorghiu). Bywa też, jak w konkretnym przypadku Alagny, że nie sposób ominąć nasuwające się niemal automatycznie pytanie czy nie można było wziąć pod uwagę uwarunkowań czasowych przed podpisaniem kontraktu. Trzeba przyznać, że akurat to tłumaczenie mało ma sensu i potwierdza tylko złą opinię o tenorze. Ale, zanim czytając wiadomość o odwołaniu występu przez śpiewaka pomyślimy o nim mocno niepochlebnie weźmy pod uwagę jeszcze i to, że dla niego także jest to dyskomfort i poważny uszczerbek finansowy. A wymagania teatrów związane z rozwojem teatru reżyserskiego (produkcje bywają coraz bardziej skomplikowane, nie da się wejść w nie z marszu – w związku z tym potrzebują coraz dłuższego czasu prób) są coraz większe.
P.S. – Uwaga wszyscy sympatycy naszych barytonów! Już 7 lipca na Opera Vision transmisja „Lucii z Lammermoor” z Madrytu – w roli Enrica Artur Ruciński (oraz Lisette Oropesa i Javie Camarena jako amanci). Troszkę później, 12 lipca na tej samej stronie „Don Giovanni” z ROH, w znanej już inscenizacji Kaspara Holtena. Jest to wznowienie z drobnymi zmianami, i poza bohaterem głównym nową obsadą. Ten kończący się sezon nie rozpieszczał wielbicieli Mariusz Kwietnia – to będzie jedyna okazja do zobaczenia go na ekranie. Poza tym – to ostatni DG na jakiś czas, w przyszłym sezonie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Kwiecień go w planach nie ma.
        

2 komentarze:

  1. Niezwykle ciekawy temat, aż przypomniał mi się Franco Corelli, o którego rezygnacjach krążą legendy. Ale takie sytuacje mają tez dobre strony, o ilu świetnych śpiewakach byśmy nie usłyszeli, gdyby nie te nagłe zastępstwa? A interesujące, że Callas, tak nielubiana przez prasę i powszechnie uważana za kapryśną, bardzo rzadko odwoływała spektakle. Co do spraw bieżących - pewnie już słyszałaś, że partię Lohengrina przejął Piotr Beczała. Ja się cieszę, Alagni w tej partii kompletnie nie widzę, cięższe role w jego wykonaniu to nie jest coś co wspominam miło, szczególnie ostatnimi czasy, a Beczała natomiast dał bardzo obiecujący występ w Dreźnie. Myślę, że tym razem akurat wyszło na lepsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też się cieszę, chociaż wielbicielką Beczały nie jestem.Lohengrin to dla niego jedyna okazja, żeby w Bayreuth zaistnieć (Tristana nie zaśpiewa, bo jest na to za rozsądny, nawet, gdyby jakiś szaleniec proponował). Też mi się drezdeński występ podobał. Ale mi trochę żal, że Lohengrinem nie będzie Eric Cutler, który mnie zachwycił w La Monnaie. On z kolei ma inne zobowiązania, śpiew Bachusa w Salzburgu. Trzymam kciuki za obu naszych.

    OdpowiedzUsuń