sobota, 11 maja 2019

X Konkurs Moniuszkowski przed finałem ... i po

Mara Motolygina

Zimna majówka i wredna bakteria to paskudny duet, którego Wam w żadnym razie nie życzę. W związku z atakiem agresywnego mikroba i koniecznością pozostawania w domu zdecydowałam się na życiowy pierwszy raz, co w moim wieku nie zdarza się często. Jak dotąd jeszcze nigdy nie obserwowałam żadnego konkursu artystycznego w całości. Ileś tam lat temu byłam dziewczęciem wręczającym kwiaty na Konkursie Chopinowskim i pękałam z dumy, że jestem w środku tego wydarzenia, ale nawet wtedy nie przyszło mi do głowy słuchać wszystkich uczestników. Zwłaszcza, że mama karmiła mnie najwyraźniej niewłaściwym mlekiem, bo miłości do muzyki Chopina z nim nie wyssałam. Szanuję, czasem lubię zaaplikować sobie nie za dużą dawkę, ale nic więcej. Teraz – siedzę przy komputerze, uszy nastawione mam  czujnie i nawet robię notatki.  Tytułem wyjaśnienia – ten post nie ma na celu chwalenia się trafnością ocen własnych bądź wyrażenia gniewu na mniemaną nietrafność werdyktów jurorskich. Ciekawszy wydaje mi się inny aspekt Konkursu Moniuszkowskiego, bo o nim oczywiście mowa – mianowicie jakiś obraz stanu młodej wokalistyki jaki się z niego wyłania. A  takim obrazie mówić można (chociaż zawsze będzie on częściowy, całościowy należy do kategorii niemożliwych), bo w tej, dziesiątej już edycji wzięło udział wyjątkowo dużo chętnych. Z ponad 370 zgłoszeń do pierwszego etapu dopuszczono około 80 osób. Skąd się wzięło to nadzwyczajne powodzenie? Przypuszczam, że ze składu gremium jurorskiego, dającego wyjątkową możliwość pokazania się i zaprezentowania szefom obsad najbardziej renomowanych teatrów świata zgromadzonym w jednym miejscu. Mam wrażenie, że w tej edycji udało się zgromadzić jury jeszcze bardziej prominentne niż to zazwyczaj ma miejsce na Operaliach (w których kilkoro uczestników brało zresztą udział  i zostało zauważonych, ale nienagrodzonych) . W tej sytuacji sam „wynik sportowy” troszkę traci na znaczeniu, aczkolwiek oczywiście im dalej w las, tym szans więcej.
A jakie wnioski ze słuchania? Ano, przede wszystkim najszczerszy podziw dla państwa sędziujących. Bo – tak, to zasadnicza część ich zawodu (z wyjątkiem dwojga słynnych śpiewaków, jako, że p. Kłosińska wystąpiła tu jako casting director TWON), ale jeżeli dla mnie to doświadczenie okazało się tyleż pouczające co męczące, to jakie musiało być dla nich, obciążonych odpowiedzialnością? Poza tym należy serdecznie podziękować Piotrowi Beczale, gwieździe u szczytu kariery za poświęcenie bezcennego czasu (także w wymiarze praktycznym, finansowym) i wysiłku. A niektórym uczestnikom rywalizacji pogratulować odwagi – śpiewać Rossiniego czy Haendla przed Ewą Podleś – to musiało wymagać kolosalnej odwagi i determinacji. Wybory repertuarowe młodych śpiewaków tłumaczą się w większości samo przez się. Najpopularniejszym kompozytorem okazał się Mozart, co jest logiczne. Mieliśmy wszak do czynienia z ludźmi u początków kariery i głosami raczej lirycznymi, którym Amadeusz służy znakomicie. Pod warunkiem, że się umie go śpiewać a nie o wszystkich mogę to powiedzieć. Muszę przyznać, że po pewnym czasie miałam  dość kolejnych Guglielmów, zwłaszcza, że może dwóm z nich aria się udała. Zdziwiła mnie znikoma ilość Verdiego i Pucciniego a pozytywnie zaskoczyło ilu wokalistów wybrało Weinberga. Te pieśni, w większości mi nieznane zrobiły na mnie wrażenie potężne („Żydek”). Na wszystkich konkursach, także w Warszawie daje się zauważyć nadprodukcja sopranów i barytonów, co jest oczywiste – to najbardziej naturalny głos kobiecy i męski. Tak więc soprany i barytony mają najtrudniej, muszą być naprawdę dobrzy, aby wyróżnić się z tłumu. Niektórzy byli, ale też zwłaszcza gromadka sopranistek trochę mi się zlała w jedną masę i kilku z nich, tych raczej przeciętnych , zupełnie nie pamiętam. W kategorii męskiej głęboko wbiła mi się w niewdzięczną pamięć  jedyna katastrofa wokalna pierwszego etapu i miłosiernie nie wspomnę  o kim myślę. Jeśli chodzi o Polaków  - kilkoro z nich znam ze sceny, o innych słyszałam, kibicowałam wszystkim. Teraz, po ogłoszeniu wyników etapu drugiego i jeszcze przed wieczornym etapem trzecim przychodzi mi skonstatować ze smutkiem, że za większością z nich słuchając konkurencji finałowej tęsknić nie będę. Wyjątkiem jest tu Jan Żądło, laureat nagrody za najlepsze wykonanie pieśni Weinberga, który w moich uszach na udział w tym koncercie zasłużył.  Poza tym – czytając nazwiska do tego zaszczytu zakwalifikowanych byłam zdziwiona, że w zasadzie zgadzam się z jurorami. Moje wątpliwości wzbudziła tylko obecność na liście Piotra Buszewskiego, który mnie nie zachwycił, ale widać czegoś w nim nie dostrzegam. Młody tenor coś już zwojował na innych konkursach (był w dziesiątce finalistów tegorocznego Met Audition, do grona pięciorga laureatów już się nie zmieścił) i zaczyna karierę od mniej renomowanych teatrów amerykańskich. Gdyby to zależało ode mnie (co za szczęście, że nie zależy!) wśród panów nagrodziłabym Long Longa -przepiękny tenor, doskonale prowadzony. Po drugie  Milana Siljanova - znakomita interpretacja – wszystko w głosie, poza tym właściwie jako jedyny świetnie wykonywał  mozartowskie recytatywy. I jeszcze: od wielu lat nie słyszałam tak perfekcyjnie wykonanej arii napisanej wyjątkowo perfidnie – toastu Escamilla. Brawo! Trzecim laureatem byłby Cody Quattlebaum, który początkowo mnie nie zachwycił, ale w drugim etapie już owszem. Przewiduję też jakieś wyróżnienie dla Matheusa Pompeu (mnie pozostawił raczej obojętną), i chciałabym takiego dla Huberta Zapióra. Z paniami byłoby trudniej, ale – dostrzegam spore szanse Zlaty Khershberg (mocny mezzosopran, duża wszechstronność), Rusłany Koval (co za prześliczny, dzwoneczkowy sopran i świetna technika) oraz Slavki Zamecnikovej (podobnie). Pamiętajcie jednak, że piszę to wszystko jeszcze przed finałem, więc nie słyszałam tych młodych ludzi śpiewających z orkiestrą. To duże wyzwanie, zwłaszcza dla młodszych, bez dużej w tym względzie praktyki. Bardzo też jestem ciekawa niektórych wykonań arii polskiej. Tak więc wszystkim uczestnikom życzę spokoju ducha, skupienia i powodzenia a jurorzy dopiszą pointę.
P.S. Dopisali. Supremacja głosów żeńskich mnie zdziwiła, bo męskie wydały mi się w tej edycji ciekawsze. W koncercie finałowym ostateczna zwyciężczyni, Maria Motolygina rzeczywiście była świetna, zawiodła mnie za to Zlata Khershberg. Cody Quattlebaum pomylił tekst i pogrzebał swoje szanse, ale o niego martwić się nie trzeba - tak czy inaczej znajdzie swoją drogę na światowe sceny. Gihoon Kim znakomicie wykonał monolog Króla Rogera, natomiast Milan Siljanov nienajlepiej wybrał repertuar - Silva to rola dla prawdziwego basa, nie bas-barytona. Mimo wszystko bardzo mi żal, że nie doczekał się uznania ze strony jury, to był jeden z niewielu prawdziwych muzyków, nie tylko śpiewaków w gronie uczestników. 

Cody Quattlebaum

Ruslana Koval

Long Long

Milan Siljanov


                             Slávka Zámečníková
Huber Zapiór


2 komentarze:

  1. Moim faworytem po drugim etapie był Long Long (piękny głos!), lecz Maria Motolygina wspaniale zinterpretowała arię Halki i jej na pewno należy się palma pierwszeństwa.
    Panowie Piotr, Cody i Hubert mają bardzo dobre warunki i sądzę, że świetnie sobie poradzą na światowych scenach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja pewności nie mam - Long Long też świetnie zinterpretował arię Stefana.

    OdpowiedzUsuń