sobota, 4 maja 2019

"Lady Makbet mceńskiego powiatu" według Warlikowskiego


”Lady Makbet mceńskiego powiatu” to jedna z tych nielicznych oper dwudziestowiecznych, które pokochałam natychmiast, od pierwszego usłyszenia. Opowiedziana już współczesnym językiem muzycznym paradoksalnie mocno trzyma się rosyjskiej tradycji, co razem z geniuszem kompozytorskim Szostakowicza i tekstem libretta daje efekt, który trudno nazwać inaczej niż piorunującym. Ta historia ma potężne działanie w każdej wersji – począwszy od literackiego oryginału, czyli opowiadania Nikołaja Leskowa „Powiatowa lady Makbet”, poprzez jego teatralne i filmowe adaptacje. Wśród nich jest film Andrzeja Wajdy z 1961 roku i rzecz najnowsza – „Lady M” Williama Oldroyda. Ale – przynajmniej na mnie – nic nie wywiera takiego wrażenia jak Szostakowicz.Nieco ponad trzy lata temu znalazłam swoją wersję absolutną, wystawioną przez Tcherniakova w Lyonie (https://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/2016/02/lady-makbet-mcenskiego-powiatu.html) i ona pozostaje taką do dziś, bieżący seans jej nie unieważnił. Ale…
Zacznijmy od tego, że wieści z Paryża dochodziły dziwne. Krzysztof Warlikowski, reżyserujący tam regularnie i zawsze oprotestowywany głośnym buczeniem przez zniesmaczoną publiczność (nie bez powodu) tym razem spotkał się z owacją na stojąco (współczuję, to musiał być szok dla organizmu). Potem pojawiły się entuzjastyczne recenzje aż wreszcie temat zagościł w telewizyjnym Tygodniku Kulturalnym. Relacjonujący zdarzenie Adam Suprynowicz uznał „Lady Makbet mceńskego powiatu” za najlepszą operową pracę Warlikowskiego. Ani z tym (a gdzie monachijska „Kobieta bez cienia”?) ani z bezwarunkowym zachwytem się nie zgadzam, ale rzeczywiście  spektakl się reżyserowi udał. Przeprowadził nas przez piekło z żelazną konsekwencją i mimo zmiany czasu akcji rzadko u niego spotykanym szacunkiem dla autorów. Drobne niezgodności były – chociażby kwesta analfabetyzmu bohaterki , co w początkach lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku (wnioskując ze stylówy) stanowiłoby osobliwość, a nie właściwość systemu. Poza tym wszystko się zgadza – to właśnie on - nieludzki system wyprodukował stworzenie takie jak Jekatierina, zredukowane do pierwotnych instynktów, których nie rozumie. U Warlikowskiego protagonistka jest zupełnie inna niż u Tcherniakova – właściwie nie ma żadnego życia duchowego, przez opresyjny patriarchat została zredukowana do poziomu prymitywnego zwierzątka opakowanego w ponętne, ludzkie ciało. Także jej uczucie do Siergieja to raczej sucze, bezwarunkowe oddanie  - nawet jeśli pan kopie i katuje. Swoją drogą te dwie tak różne interpretacje tej samej postaci mocno świadczą o wybitnym talencie aktorskim Aušrinė Stundytė. Jej Katia jednak w niemal równym stopniu jest katem i ofiarą spotworniałego świata, w którym przyszło egzystować bez nadziei na odmianę losu. Tu mam do Warlikowskiego pytanie – dlaczego usiłował to wszystko jeszcze podkręcić? Czy to, co tekście jest za mało dramatyczne? Koniecznie trzeba było umieszczać akcję w rzeźni, kazać Katii i Siergiejowi uprawiać seks przy trumnie Borisa? Mnie się te zmiany nie wydały nieakceptowalne czy szokujące  - one są po prostu niepotrzebne. Podobnie jak projekcje video z tonącymi Katią i Sonietką. Zrobiono je tak, żebyśmy widzieli, że obcujemy z cyfrowymi awatarami, nie zaś z bohaterkami. Dla mnie - zgrzyt. Muzycznie żadnych zgrzytów nie było. Ingo Metzmacher bardzo precyzyjnie poprowadził orkiestrę, chociaż może nie było to dyrygowanie tak natchnione jak u Kazushiego Ono. Aušrinė Stundytė chociaż również nie śpiewała z tak absolutną swobodą jak w Lyonie wciąż w partii Lady Makbet mceńskiego powiatu pozostaje niezrównana. Doskonałym partnerem był dla niej Dmitry Ulyanov, tworzący w roli Borisa Izmajłowa postać groźną i żałosną zarazem i śpiewający doskonale pewnym, mocnym basem.  Pavel Černoch ze swoim jasnym, słowiańskim w brzmieniu  tenorem i atrakcyjną powierzchownością dał ciekawy portret prostackiego, prowincjonalnego macho. Alexander Tsymbalyuk bardzo pięknie zaśpiewał jedyną właściwie arię w tej operze czyli pieśń Starego Skazańca. Pozostałym wykonawcom ról dugoplanowych też należą się same gratulacje: John Daszak (Zinowij), Krzysztof Bączyk (wiecznie pijany pop), Oksana Volkova (Sonietka) a wreszcie Sofija Petrović,której Aksinia miała do zaśpiewania dwa wersy, ale Warlikowski napisał jej dużą rolę, zagraną z werwą  - wszyscy ono zasłużyli na brawa. Chór OnP zasuguje na nie zawsze.
Gdyby się Państwo wahali – polecam szczególnie przedstawienie z Lyonu. Ale – i to, paryskie nie obrazi Waszych oczu ani uszu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz