niedziela, 21 lutego 2021
Biedny Jonas - "Aida" w Paryżu
„Aida” kojarzy się zazwyczaj jednoznacznie – konie, słonie, dziwne kostiumy męskie, tłum na scenie i ogólnie przytłaczający monumentalizm. Nie całkiem bez powodu niektórzy zwą ją najbardziej wagnerowską operą Verdiego, właśnie ze względu na skalę i oczywiście motywy przewodnie w partyturze. Poza nimi nie ma tam jednak nic, co by przypominało dzieła teutońskiego giganta, muzyka jest czysto włoskiej proweniencji. Przyjmijmy więc, pamiętając o czasach i okazji, którą miała uczcić, że „Aidę” należy traktować wprost, nie dodając i nie ujmując jej kontekstów. Da się wprawdzie ją „wyjąc z ram” i umieścić w przestrzeni niemal abstrakcyjnej, jak to uczyniono w 2017 w Salzburgu, ale wtedy duża część publiczności się burzy – że nijako i nudno, a przecież oczekiwaliśmy czegoś zupełnie innego. Nie mam pojęcia z czego taka reakcja wynika, czyżby na „Aidę” trafiało więcej widzów niedzielnych niż zwykle (nic w tym złego, żeby było jasne)? Widz bardziej otrzaskany w operowych realiach ma świadomość, że w dobie regietheatru spodziewać się powinien wszystkiego. A zwłaszcza reżysera, co cały bałagan, który ma we własnej głowie zechce zaprezentować nam na scenie podczepiając się przy okazji pod obowiązujące mody i trendy. Dokładnie tak postąpiła Lotte de Beer realizując „Aidę” w Opéra national de Paris. Zanim o szczegółach małe ostrzeżenie – jeśli jeszcze tego nie widzieliście (spektakl ma być przez pół roku dostępny pod adresem https://www.arte.tv/en/videos/100863-000-A/giuseppe-verdi-aida/, nawet z polskimi napisami) odradzam oglądanie wespół z kimś nie znającym dzieła dobrze – tłumaczenie „ale o co chodzi” będzie Was kosztować mnóstwo czasu i wysiłku. Mnie ta produkcja cokolwiek zdziwiła, co po tylu produktach regieoper przyswojonych w ostatnich latach stanowi pewnego rodzaju osiągnięcie. Była to bowiem pierwsza „Aida” w moim życiu, na której gromko i często się śmiałam. Już Jonas Kaufmann wpatrujący się rozmarzonym spojrzeniem w kukłę z papier mache i wyznający jej płomienne uczucie wywołał pierwszy paroksyzm niewczesnej radości, dalej nie było lepiej. Beer postanowiła bowiem wykorzystać wytarty już w niezliczonych przedstawieniach koncept i przenieść akcję do muzeum, do czasów powstania utworu. Skutkiem tego Aida i jej ojciec funkcjonują na scenie jako kukły mające imitować ożywione afrykańskie rzeźby, animowane przez troje „lalkarzy” – ona, dwóch on (nieszczęsny Amonasro jest tylko torsem i głową, dolnej części ciała nie posiada). Sprowadza to śpiewaków kreujących te role do czysto użytkowej funkcji „podawaczy tekstu”. Na domiar nieszczęścia realizacja telewizyjna daleka jest od mistrzostwa i kamera podejrzanie często pokazuje nam na zbliżeniu … pupę pani animującej dolną partię Aidy skutkiem wykonywanego zadania zmuszonej do czołgania się właściwie przez cały spektakl. Co dostajemy jeszcze? Ano, Radamesa molestowanego przez ową marionetę (używam tego słowa z braku lepszego zastępnika) w duecie nad Nilem, co zresztą wywołało niebezpieczne zagęszczenie na małym odcinku sceny – pięć osób skłębionych jak w przed pandemicznych czasach. I tak dalej. Najgorszy jednak wydał mi się w tej produkcji kompletny brak wewnętrznej logiki, pozbawiający całość koherentności. Beer postanowiła doczepić tu jeszcze wątek kolonizacyjny, sztuczny, niepotrzebny i sprzeczny z tekstem, w którym opowiada się nam o konflikcie egipsko-etiopskim. Złych białych nie ma w tej operze wcale. A nawet, gdybyśmy kierowani poprawnością polityczną (jacyś źli biali muszą przecież być!) zdecydowali się ich dołożyć, warto by zadbać o jakąś podstawową choćby spójność. Akurat Etiopia szczęśliwie nie dała się skolonizować nikomu. Włosi próbowali w samej końcówce dziewiętnastego wieku, ale im się nie udało (warto przyjrzeć się mapie – to kraj złożony właściwie z samych gór), jeszcze później nastąpił traktat londyński (1906), ograniczający nieco suwerenność Etiopii, ale jej nie odbierający, raczej dzielący strefy w pływów. Lotte de Beeroprócz totalnego myślowego bałaganu wykazała na domiar złego kompletny brak orientacji we wczesnej sztuce tego rejonu, a przynajmniej w rzeźbie. Cokolwiek mnie to wszystko zirytowało, bo właśnie wspomnienia z Etiopii stanowią jeden z najcenniejszych skarbów mego podróżniczego życia. A de Beer sprowadziła tę wspaniałą kulturę do roli biednych, cierpiących pod butem białego ciemiężcy Afrykanów. I obawiam się, że wyjaśnianie reżyserce, że kiedy jej (i moi) przodkowie biegali jeszcze po lasach z maczugami tam kwitło już królestwo Aksum niewiele by dało. A teraz … głęboki oddech i do muzyki. To nie jest najlepsza „Aida” jaką słyszałam, ale na pewno całkiem, całkiem. Michele Mariotti miał koncepcję całości i była ona spójna oraz konsekwentnie realizowana. Chór Opéra national de Paris, mój ulubiony śpiewał w maseczkach, co nieco przytłumiło jego brzmienie, ale przy jego zwyczajowym mistrzostwie nie przeszkadzało specjalnie. Znakomicie spisali się wykonawcy ról drugo i trzecioplanowych : Alessandro Liberatore – Posłaniec, Roberta Mantegna – Kapłanka, Soloman Howard – Faraon (dla mnie trochę za mocne vibrato) i Dmitry Belosselskiy – Ramfis. Ludovic Tézier jak zawsze był fantastyczny wokalnie a i aktorsko próbował jakoś stworzyć rolę mimo trudności obiektywnych. Odkryciem wieczoru obwołano w mediach Ksenię Dudnikovą jako Amneris. Zachwytu nie podzielam, ale doceniam ładny, pełny, z głową używany głos. Być może cała winę za moją rezerwę ponosi Anita Rachvelishwili… Nieszczęsny Jonas Kaufmann (doprawdy, nie zazdroszczę mu zadania aktorskiego) zrobił co mógł by uwiarygodnić swego bohatera, ale wobec takiej „koleżanki” trudno się było tą tragiczną miłością przejąć. Placido Domingo mówił kiedyś, że na czas spektaklu jest w stanie zakochać się w każdej partnerce, ale tu chyba nawet on by nie podołał. Wokalnie – jak zawsze, czyli każdy słyszał Kaufmanna takiego, jakiego chciał słyszeć. Ktoś narzekał na zmęczony, wyszarzały głos, ktoś padł na kolana itd. Mnie się brzmienie głosu supertenora bardzo podobało, było moim zdaniem świeże i nienapięte. „Celeste Aida” zabrzmiało ładnie ( z porządnym B morendo), finał jeszcze lepiej. Rolę Aidy miała według pierwotnych planów śpiewac Anna Netrebko, ale po zapoznaniu się planami produkcji zrezygnowała. Dziwicie się? Potem zaproponowano partię Sonii Yonchevej, ale ona też odmówiła. Wyzwanie podjęła Sondra Radvanovsky i z wyjątkiem potknięcia w arii nad Nilem zaprezentowała się znakomicie (mnie jej vibrato nie przeszkadzało nigdy) a momentami nawet, co w tych warunkach niebywałe nawet wzuszająco. Jeśli jednak zamierzacie dopiero zapoznać się z tą „Aidą” raczej nie pijcie podczas seansu. Prychanie napojami po całej okolicy może nie być pożądane.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Papageno, po pierwsze - bardzo się cieszę, że reaktywowała Pani swój blog. Podczas Pani nieobecności przeczytałam tak ze 3/4 całości i żałowałam że przestała Pani pisać i więcej już nie będzie. A teraz kilka uwag do Pani tekstu. Mnie ta inscenizacja jakoś nie oburzyła, choć i nie zachwyciła. Sam koncept akcji w muzeum wcale nie był zły choć efekt nie był taki jakbym sobie mogła życzyć. Kukiełki jako takie też mi nie przeszkadzały, tyle tylko że 1. faktycznie ta ekipa animatorów cokolwiek rozpraszała uwagę (aczkolwiek jeden z krytyków siedzący w sali napisała że na żywo w sali wrażenie było inne) 2. nie obraziłabym się gdyby były bardziej o konwencjonalnie ładne i bardziej "nubijskie" (= egipskie)- czyli kojarzące się jednak z Aidą a nie z Czarną Afryką. Faktycznie całość była raczej chaotyczna, lepiej było w III i IV akcie a najlepiej w finale gdzie w końcu wszystko "zagrało". Ta ostatnia scena była bardzo poruszająca - te połamane kukiełki, animatorzy, którzy z taką czułością je przekładali - no i śpiewacy. Kaufmann zabrzmiał tu jak dawny on (w dodatku uwolniony z munduru - i BUTÓW) a Radvanovsky przepięknie. Co do Kaufmanna to nie wiem czy te miny a la Mussolini to był pomysł reżyserki czy jego własny wkład (takie oko puszczone do widza bo i tak to ludzie odebrali) a co do głosu... jak na moje całkowicie amatorskie ucho to rozkręcał się i brzmiał coraz lepiej aż do bardzo dobrego finału ale ogólnie to jest już głos starzejącego się śpiewaka. Ale to chyba takie dziwne nie jest, jest po pięćdziesiątące no i paru kryzysach wokalnych, zdrowotnych etc. Aha, te "żywe obrazy" podczas Triumfu bardzo mi się podobały, parę razy oglądałam (może wykształcenie zawodowe się we mnie odezwało po latach hehe). Jeszcze się chciałam zapytać skąd Pani ma informację o tym że rolę Aidy proponowano Netrebko (a potem Yonchevej) i one odmówiły po zapoznaniu się z planami produkcji? trudno mi w to uwierzyć. Tym bardziej że Amneris miała śpiewać Elina Garanca, jej nazwisko wycofano bardzo późno i teraz, po wyemitowaniu spektaklu też ludzie, którym się nie podobał piszą że to pewnie dlatego. Co jest oczywiście przeniesieniem osobistych doznań na artystę, Garanca słowem się nie odezwała, po prostu nie wiemy dlaczego. Ale na logikę raczej z tego powodu że zbiegły się jej dwa duże debiuty - Amneris (miała śpiewać na wiosnę 2020 w Las Palmas - odwołano z powodu pandemii) a w kwietniu ma zaśpiewać Kundy we Wiedniu. Pozdrawiam. Asia S.
OdpowiedzUsuńPani Asiu, informacje o rezygnacji Netrebko dotarły do mnie z kilku źródeł, ale proszę wybaczyć - nie zapamiętałam, gdzie konkretnie o tym czytałam. Na pewno była wzmianka na ten temat na francuskojęzycznym Forum Opera, o Yonchevej podobnie. Mnie się te doniesienia wydają prawdopodobne, zwłaszcza, że w wypadku Netrebko nie byłby to pierwszy raz takiej reakcji na produkcję. Komiczne wtręty Kaufmanna były oczywiście zaplanowane jako część roli. Tableaux vivants zamiast baletu mnie również nie przeszkadzały, zwłaszcza, że można się było pobawić w "skąd my to znamy". Ale tu również obraz dwudziestowieczny wydał mi sie zgrzytem - Ivo Jima była niepotrzebna.Moje ucho też jest amatorskie, ale nie odieram głosu Kaufmanna jako starzejącego się. On ma 51 lat i jest baritenorem,taki typ nieco później pokrywa się patyną. Oczywiście każdy ma prawo przyjmować sztuke, również wokalną po swojemu. Co do Garancy i jej Kundry - poczekamy, usłyszymy. Ten wybór repertuarowy wydaje się wyć ryzykowny i wątpliwy, ale nie raz już śpiewacy mnie zadziwiali nieoczekiwanymi możliwościami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wzajemnie.
Dzięki za odpowiedź. Jak Forum Opera to sobie poszukam, bo mnie to interesuje. Netrebko występowała w różnych produkcjach, "regie" jej nieobcy a wtedy w Monachium to raczej o co innego chodziło. Ja też nie wyobrażam sobie Garancy jako Kundry ale zobaczymy! Asia
UsuńMuzycznie i wokalnie doskonały spektakl, ale plączące się po scenie ekipy "obsługujące" marionetki były, jak dla mnie, irytujące, przeszkadzały w odbiorze i rozpraszały. Zbyt często na ekranie "królowała "pupa pani obsługującej dolną część kukły Aidy.
OdpowiedzUsuńPapageno, cieszę się z Pani powrotu. Jola
Dzięki. Ja tylko jestem ciekawa, czy różnrodność rasowa wśród państwa animatorów była przypadkiem... Jakoś ne sądzę.
UsuńNajwyraźniej Kaufmann pozazdrościł koleżeństwu ich kukiełek bo skoczył do Salzburga przywitać się ze swoją w tamtejszym teatrze marionetek - selfie ze swoim alter ego wrzucił na Instagram.
OdpowiedzUsuńA wyniki śledztwa wykazały, że nowej inscenizacji nikt się nie spodziewał, bo ostatnia była całkiem nowa (z 2013 r.). No a jako że autorem tejże był Oliver Py, to też do tradycyjnych nie należała. No i to w tej produkcji wedle prognostyków (z 2018 r.) miała śpiewać - w 2020 r. - Netrebko (potem Pirozzi). Mniej więcej w tym czasie Garanca powiedziała że będzie śpiewać Amneris - najpierw w Las Palmas a potem w Paryżu i Wiedniu. W 2019 r. powiedziała już w wywiadzie, że to będzie 2021. No a potem przy ogłoszeniu sezonu 2019/2020 okazało się, że Netrebko będzie śpiewać Adrianę Lecouvreur na wiosnę 2020 (odwołana przez Covid). O nowej inscenizacji - i obsadzie - Aidy wszyscy dowiedzieli się dopiero przy ogłoszeniu sezonu 2020/2021. Przypuszcza się że zdecydowano się na nową bo ta Oliviera Py jest kosztowna (rzeczywiście jak popatrzyć na dekoracje...). Netrebko to na pewno by się nie zgodziła na śpiewanie za kukiełką (w przeciwieństwie do Radvy, no i dwóch innych sopranistek które miały przejąć rolę) ale czy by się zgodziła na inscenizację Py? no i z Netrebko jest ten problem że trzeba ją brać w dwupaku. Yoncheva to dopiero ma zadebiutować w Aidzie latem tego roku, więc wątpliwe by jej proponowano, ale na pewno to nie wiadomo. Tak, tak, kulisy opery są nie mniej pokrętne niż - podobno nieprawdopodobne - libretta. Więcej już na ten temat nie napiszę, słowo harcerza! pozdrawiam. Asia
Ależ zapraszam do komentowania kiedy tylko ma Pani coś do powiedzenia. Pozdrawiam.
Usuń