wtorek, 9 listopada 2021

Repertuar i nowa płyta Anny Netrebko

5 listopada miały swoją premierę dwie płyty, których byłam bardzo ciekawa – „Amata dalle tenebre” Anny Netrebko i …. „Voyage” grupy ABBA. Zestawienie tylko z pozoru zaskakujące, w końcu ABBA już dawno trafiła do krainy crossoverów, CD z jej piosenkami nagrała Anne Sofie von Otter a ostatnio „Like an angel passing through my room” jako koncertowy bis wykonuje Sonia Yoncheva. O ile jednak maszyna czasu z wypadku czwórki Szwedów zadziałała (lepiej lub gorzej, nie będę wdawać się w oceny), krążek największej współczesnej sopranowej divy wzbudził sporo moich wątpliwości i to nie tylko merytorycznych. Zaczęłam się zastanawiać jak właściwie powinnam pisać o dokonaniach gwiazd – bo odpowiedź „tak jak o innych” nie jest ani satysfakcjonująca, ani realistyczna. Do umiejętności kogoś, kto zdobył w małym światku muzyki wysoką pozycję zawsze mamy jakiś stosunek, i często z góry przyjęte założenie nie pozwala nam słuchać w miarę obiektywnie. Bo niby dlaczego Anna Netrebko, kiedy wokół tyle innych, lepszych? Sympatycy talentu rosyjskiej sopranistki potraktują rzecz zupełnie odwrotnie. Czyli obiektywizmu osiągnąć się da, żeby człowiek nie wiem jak się starał, a możecie mi wierzyć – przynajmniej ja się staram. Pewna polska krytyczka bardzo zapiekła się w nielubieniu najsłynniejszego obecnie tenora. Będąc w jury dwójkowego „Trybunału muzycznego” nie rozpoznała jego charakterystycznego głosu i techniki, chwaliła go mocno nie zdając sobie sprawy o kim mówi. Ta przygoda nie wpłynęła nijak na jej stosunek do gwiazdora. Skoro więc zdarza się najlepszym (bo mowa o osobie naprawdę fachowej, wielkiej erudytce zakochanej w sztuce zupełnie innego, nie tak popularnego śpiewaka) jak mamy pokonać ten problem my, amatorzy? W tym konkretnym wypadku trudność nie jest wielka, bo do Anny Netrebko stosunek mam życzliwie obojętny – niektóre jej kreacje sceniczno-wokalne lubię, inne nie. I nie potrafię powiedzieć, czy jej nowe płyty budziłyby moje zainteresowanie gdyby nie były … jej. Ostatnia jak dotąd „Verismo” (nie licząc kompilacji poprzednich i crossoverowej „Romanzy” w duecie z mężem) ukazała się 5 lat temu, minął więc kawał czasu. Co to oznacza? Poza sprawdzeniem, w jakiej kondycji znajduje się obecnie głos także zapowiedź kierunku, w którym artystka zamierza podążać i rozwijać repertuar. I z tym mam duży kłopot. Bo z jednej strony nie mnie oceniać co wokalistka chce robić i co uważa, że może śpiewać, ale z drugiej słyszę, że coś jest mocno nie tak. Pisząc o „Verismo” chwaliłam repertuarowy rozsądek Netrebko i przypuszczałam, że nigdy nie wykona na scenie roli Turandot. Przyszedł czas jedno i drugie odwołać. Anna śpiewa tę partię. W czasie jubileuszowego koncertu na Kremlu od „In questa reggia” zaczęła i delikatnie mówiąc słuchanie tego nie należało do przyjemności. Jubilatka dokonuje wyborów coraz bardziej niepokojących i na własne życzenie znalazła się na ścieżce do utraty podstawowego atutu – niesłychanego piękna i bogactwa swego głosu. Płyta „Amata dalle tenebre” stanowi tej tendencji świadectwo. Na szczęście to dopiero początek i jeszcze można zmienić ów kierunek, chociaż sądząc po nieodległym (chociaż odłożonym z przyczyn medycznych) planie wejścia w rolę Abigaille śpiewaczka czynić tego nie zamierza. Co więc się na tym nowym krążku nie udało? Przede wszystkim głos Netrebko mocno skrócił się w górze, najwyższe dźwięki wypychane są siłowo i nie brzmią dobrze. W związku z tym fragment „Ariadny na Naxos” Straussa stanowi katastrofę. Lepiej, co nie znaczy dobrze wypadła aria o fiołkach z „Adriany Lecouvreur”, którą przecież Netrebko wielokrotnie i z powodzeniem wykonywała na scenie. Lament Dydony przepłynął mi trochę obok, bez większego wrażenia. Podobnie było z „Liebestod” Izoldy, ale nie bardzo lubię słyszeć ten cud w oderwaniu od całości. Oderwanie owo w kwestii czysto technicznej działa na korzyść wykonawczyni (nie ma zmęczenia dwoma bardzo wysiłkowymi aktami), ale wyrazowo nie ma sensu. Sądząc po doborze repertuaru na płycie Wagner będzie teraz dla Netrebko szczególnie ważny i dobrze byłoby skupić się na jego wcześniejszych, lżejszych rolach. Dowodem naprawdę dobra Elsa i zupełnie niezła Elżbieta. W Czajkowskim Netrebko jest na swoim terenie ale jej Liza wydała mi się mniej ekscytująca niż Tatiana. Z Pucciniego wolę Manon Lescaut niż nieco nazbyt monumentalną Butterfly, chociaż i ona może się podobać. Najpewniej i najpiękniej wypadły dwie arie z Verdiego – „Tu che le vanita” i przede wszystkim „Ritorna vincitor”. Po uczciwym, kilkakrotnym przesłuchaniu „Amata dalle tenebre” wiem, że nie będę do niej wracać. I już się boję „Turandot” w transmisji z Met. Pocieszam się tym, że w końcu tytułowa bohaterka nie jest w tej operze najważniejsza. Ale może boleć….

7 komentarzy:

  1. Netrebko sobie chyba daruję, ale płyta Abby jest świetna. Przede wszystkim ze względu na dwie wokalistyki. Co za głosy i jakie duety. Jeżeli za coś zawsze lubiłem Abbe to chyba przede wszystkim za ten niepowtarzalny kobiecy duet. I proszę - nie wypominając wieku - a jak one brzmią solo i w duetach! Robert

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedno z nagrań na "Voyage" jest odrzutem z sesji z roku 1978. Gdybym nie wiedziała, nie domyśliłabym się po brzmieniu głosów wokalistek. A minęło 43 lata... Obie są w świetnej formie, chociaż ja zawsze troszeczkę bardziej podziwiałam Fridę i tak już mi zostało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dość podobny stosunek do Anny Netrebko - szkoda, że nie została przy lekkim repertuarze rosyjskim, tylko bierze się za coraz bardziej szalone projekty... No nic, trochę cierpimy przez to, że soprany liryczne uważają, że ich repertuar jest uwłaczający... (a przynajmniej tak sądzę, skoro tak wiele z nich bierze się za takie kobyły).

    A przecież Carteri, Freni, Caballe i Scotto zrobiły całkiem ładne kariery (choć i im, zwłaszcza tej ostatniej, zdarzały się eksperymenty).

    OdpowiedzUsuń
  4. Caballe też śpiewała Turandot, i choć wydaje się w tej roli niezupełnie na miejscu byla daleka od katastrofalnej Netrebko. Obawiam się, że wszystkie wymienione sopranistki były od Anny lepszymi śpiewaczkami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fakt, z tym, że Caballe miała największy głos z tej czwórki (czasem się wręcz zastanawiam, czy nie powinna podchodzić pod sopran spinto) i ten eksperyment wyszedł nawet nieźle (choć Liu moim zdaniem bardziej jej pasuje).

    Oj, tak, do całej czwórki mam gigantyczną słabość (wiem, że Scotto ma wielu przeciwników - w końcu podobnie jak Netrebko zaczęła sobie dziwnie dobierać repertuar, ale za bardzo lubię jej nagrania z pierwszego okresu, a i w późniejszej karierze miewała świetne role, jak choćby w "Tryptyku"). I to jest niestety, smutny dowód, że w operze naprawdę mamy kryzys, nie tylko na "duże" głosy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem fanką Scotto. ALe nie wierzę w kryzys wokalny, przynajmniej jeśli chodzi o ilość dobrych głosów. Problem moim zdaniem leży zupełnie gdzie indziej - w szkoleniu i sposobie ekspoloatacji tychże. I ogólnie w warunkach uprawiania zawodu śpiewaka. Ale to temat obszerny jak ocean.

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń