poniedziałek, 22 listopada 2021

Donizetti w czerwieni - "Olivo i Pasquale"

Dziś o operze zapomnianej tak gruntownie, że nie ma o niej słowa nawet u Piotra Kamińskego . Z nim jest jak z Internetem – jeśli czegoś tam nie ma, to znaczy, że nie istnieje. A jednak liryczna archeologia przynosi czasem wyjątki potwierdzające tę złotą regułę. Przedstawiciele Fondazione Donizetti dokopali się do partytury „Oliva i Pasquale” trochę z konieczności, bo skoro ich projekt nosi dumną nazwę „Tutto Donizetti”, to wiadomo, trzeba. O tym, czy warto było się męczyć dalej, na razie garstka informacji o utworze. Powstał w okolicznościach dość szczęśliwych, bo właśnie wtedy uczucie Gaetana do Virginii Vaselli nabierało mocy a nawet zaczęło dążyć ku wyraźnie sprecyzowanemu, matrymonialnemu celowi. Realizację tego planu rodzice wybranki uzależniali jednak od stabilizacji finansowej kandydata na zięcia, w związku z czym pisał on operę za operą aby móc poślubić ukochaną. Pod koniec roku 1826, w okolicy swych 29-tych urodzin z rodzinnego Bergamo przybył do Rzymu, aby stworzyć i nadzorować trzy pierwsze wykonania w Teatro Valle najnowszej. „Olivo i Pasquale” miała premierę 7 stycznia 1827 i osiągnęła powodzenie, aczkolwiek na pewno nie wielki sukces. W powszechnym repertuarze utrzymała się przez jakieś czterdzieści kilka lat, po czym zniknęła ze scen zupełnie. Tekst libretta Jacopo Ferretti oparł na dwóch sztukach Antonio Simone Sografiego, które przykroił do znośnych rozmiarów. Rezultat nie uwodzi szczególną oryginalnością. Kontrast charakterów dwóch tytułowych bohaterów, braci kupców z Lizbony napędza fabułę, w której oczywiście jest jeszcze równie ważny wątek miłosny. Isabella, córka cholerycznego Oliva chce wyjść za mąż za niezbyt majętnego Camilla, podczas gdy tatuś usiłuje ją wydać za znacznie lepiej uposażonego pretendenta. Zakochanym pomocy udziela flegmatycznie usposobiony wuj Pasquale i wszystko kończy się dobrze. Kilka miesięcy po prapremierze Donizetti przerobił rzecz dla sceny neapolitańskiej, zmienił partię szczęśliwszego z amantów z mezzosopranowej na tenorową (w związku z czym ważnych tenorów mamy tu dwóch) i zastąpił recytatywy dialogami mówionymi w miejscowym dialekcie. Były też inne modyfikacje, których pełną listę znajdziecie na włoskiej Wikipedii. Czy to cokolwiek zmieniło w wartości dzieła nie mam pojęcia, bo dane mi było usłyszeć tylko jedną, późniejszą wersję i szczerze mówiąc za poprzednią nie tęsknię. Partytura nie uwodzi ani szczególną urodą, ani tym bardziej oryginalnością chociaż ma swoje piękności i uroki, jak na przykład finał pierwszego aktu. Reszta jest nie tyle zła, co standardowa i zdecydowanie potrzebuje skrótów (całość trwa około 2,5 godziny a dialogi ciągną się w nieskończoność). Formalnie opera należy do gatunku melodramma giocoso, jak „Don Giovanni”, ale patrząc realnie to po prostu farsa. Ten aspekt podkreślili reżyserzy spektaklu z Teatro Sociale Ugo Giacomazzi i Luigi Di Gangi z grupy operAlchemica każąc bohaterom robić „śmieszne” miny, dużo biegać i hałasować co jakoś nie wywołało huraganów radości na widowni, podobnie jak „znacząca” charakteryzacja. Przyglądanie się temu wszystkiemu nie boli, ale czasem trzeba oczy odwrócić, bo nadmiar jaskrawej czerwieni nieco je męczy. Nie dajcie też sobie wmówić, że przedstawienie z 2016 stanowi światową premierę nagraniową Oliva i Pasquale’a” – w roku 1980 Bongiovanni wypuścił CD z Johnem Del Carlo (niezapomnianym Don Pasquale z Met u boku Mariusza Kwietnia, Anny Netrebko i Juana Diego Floreza) w pierwszej z ról tytułowych, ale ja go nie słyszałam. W Bergamo strona muzyczna okazała się porządna, ale żadną miarą nie ekscytująca jakością. Orchestra dell’Accademia Teatro alla Scala dynamicznie poprowadzona przez Frederico Marię Sardellego sprawdziła się chyba najlepiej. Ze śpiewaków najładniej zabrzmiała Laura Giordano jako Isabella, pozostali – Bruno Taddia (Olivo), Filippo Morace (Pasquale), Pietro Adaini (Camillo) i Matteo Macchioni – Le Bros, lepszy z tenorów) wypadli raczej letnio. Ale wiecie co ? Bardzo rzadko żałuję spotkań z zapomnianymi dziełami wielkich mistrzów, nawet, jeśli całkiem słusznie popadły w niepamięć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz