piątek, 10 czerwca 2022
11 Konkurs Wokalny im. Stanisława Moniuszki - przed finałem. I po ...
Mamy piątek, 10 czerwca wieczorem. Wysłuchałam prawie wszystkich uczestników dwóch etapów 11 Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im Stanisława Moniuszki i sami rozumiecie – jestem cokolwiek zmęczona, bo oprócz tego normalnie pracowałam. Nie bójcie się o stan mego bezcennego zdrowia – chyba nie oszalałam, na ile mogę trzeźwo ocenić. Po tym maratonie czuję się przede wszystkim ogłuszona, bo z setki młodych śpiewaków niewielu nie wytężało głosu do granic możliwości jego i słuchu odbiorców. Nie wiem, jak wytrzymało jury, ale im przynajmniej za to płacą … Ale nie skarżę się, zafundowałam to sobie na własne życzenie. Czego się dowiedziałam o juniorskiej sztuce wokalnej poza obciążeniem tak dużej ilości jej adeptów skłonnością do prześpiewywania ? Przede wszystkim zdumiewa mnie, że aż tak dużo młodych ludzi wybiera ten straszliwie trudny zawód narażając się na olbrzymią ilość różnych obciążeń. Jeśli im się powiedzie, będą żyć w ustawicznym lęku o swoje zdrowie, bezustannie oceniani, ciągle w podróży zakłócającej życie osobiste, podlegli wielu szefom – dyrygentom, reżyserom, casting directorom itd. Rekompensaty w postaci uznania, a nawet uwielbienia ze strony publiczności dozna znikoma ich część, a nawet ci nieliczni codziennie będą słyszeć, że są dobrzy „jak na dzisiejsze czasy”, dla opery jak wiadomo złoty wiek był zawsze kiedyś, w przeszłości. A ci, którym zabraknie szczęścia lub talentu padną ofiarą wielu upokorzeń i zwyczajnej troski o codzienny byt – liczba teatrów raczej się nie zwiększa, a wręcz przeciwnie. A jednak … Naprawdę wszystkich ich za odwagę i pasję podziwiam. Nawet jeżeli trochę krzyczą. Po dwóch etapach nie do końca zgadzam się z decyzjami jury, trudno mi pogodzić się z nieobecnością w finale Wladyslava Tlushcha, Gabrieli Gołaszewskiej, Pawła Trojaka, Gungmina Gwona, Matteo Ivana Rasića i Kyu Choia. Nie bardzo natomiast rozumiem jak znaleźli się w nim Dean Murphy i Xiaomeng Zhan. I chociaż wiem, że narażę sie legionowi fanów Szymona Mechlińskiego nie uważam jego konkursowych występów za szczególnie udane. Złóżcie to na karb mojego gustu, o którym jak wiadomo lepiej nie dyskutować (ale - w nagrodę dla niego nie wątpię). Jutro wieczorem, z orkiestrą wrażenie może być całkiem inne, bo inne będą przede wszystkim proporcje dźwiękowe. Jedno, jak podejrzewam się dla mnie nie zmieni – kandydatka do wygranej, Nombulelo Yende. Zaprezentowała tak dużo różnych możliwości swego głosu, tyle kolorów i fachowości stylistycznej, że już czekam na jej Halkę. Domyślam się też, iż jedna z wyższych nagród pójdzie w ręce Rafaela Alejandro del Angel Garcii. Po koncercie i werdykcie postaram się jeszcze krótko go skomentować. A na razie - Toi toi toi dla całej dwunastki!
Po pierwszej części koncertu finałowego nie wiem, co musiałoby się stać, żeby odebrać Nombulelo Yende zwycięstwo. Za niecałe 2 tygodnie będziemy w TWON słuchać jej starszej siostry Pretty – proszę, postarajcie się w Teatrze Wielkim o występ Nombulelo. Sądząc po reakcji widowni na jej „Halkę” widownia będzie pełna! Szymon Mechliński podobał mi się jako Posa zdecydowanie bardziej niż z towarzyszeniem fortepianu. Za chwilę część druga i - czekamy na werdykt.
Coś jednak stanęło Nombulelo Yende na drodze i niestety było to jury słuchające jakoś inaczej niż zwykli śmiertelnicy. O ile jego wyrok w kategorii głosów męskich był przewidywalny do bólu, w kwestii pań zostałam zaskoczona całkowicie. Niczego nie chcę ujmować laureatce Grand Prix Julianie Grigoryan, która śpiewała dobrze, choć tego typu sopranów jest sporo. Ale – cóż taka uroda konkursów wszelkich, nie mogą się kończyć powszechną aprobatą. Szkoda, a na pociechę prezentuję Wam zdjęcie mojej faworytki, której tegoroczne jury nie doceniło zgodnie z wartością.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz