sobota, 20 sierpnia 2022

Haendlem w zarazę - "Giulio Cesare in Egitto"

Wpis trochę spóźniony, ale dopadła mnie w końcu zaraza, której przez prawie 2,5 roku szczęśliwie udało mi się unikać. Każde szczęście kiedyś ma swój koniec, i tak piszę do Was bardzo zmęczona ale już w niezłej formie fizycznej. W minionych dniach z konieczności zaaplikowałam sobie operowy post (poza innymi objawami ból głowy nie sprzyja wrażeniom muzycznym), ale trochę spektakli zarchiwizowałam na później. Na powrót do słuchania wybrałam rzecz dobrze znaną, lubianą, nie za ciężką i z dobrze wróżącym zestawem wykonawców czyli „Giulio Cesare in Egitto” z majowego Festiwalu Haendlowskiego w Göttingen. Co ciekawe impreza ta wkroczyła właśnie w … drugie stulecie istnienia (z przerwami i różnymi perypetiami po drodze) wybierając na tę okazję operę graną tam wiek temu. Nie nastawiałam się, że nowa produkcja dorówna mojej ukochanej („bollywoodzka” inscenizacja Davida McVicara z Glyndebourne, 2005) ale liczyłam na dobrą zabawę. I tak właśnie było. Debiut reżyserski George’a Petrou pozytywnie zapisze się w mojej pamięci. Koncepcja nie jest oryginalna, ale funkcjonuje doskonale – oto do egipskiego grobowca wkracza zdobywca z początku dwudziestego wieku naruszając jego spokój i budząc duchy. Te, po wiekach spoczynku nic nie straciły na temperamencie, toteż będzie się działo! Dostajemy oczywiście starożytność popkulturową, co jeszcze podkręca zabawę bo któż nie uśmiechnie się na widok mumii z wyraźną przyjemnością zrzucającej bandaże (w dalszej części akcji mumie, które jeszcze „szat” się nie pozbyły będą uprawiać aktywności przynależne raczej żywym). Albo Nirena , który pod służbowym strojem ukrywa damskie szatki (taka drag queen). Podobnych rozwiązań mamy w spektaklu sporo i w żadnym z nich nie ma wyczuwalnej sztuczności czy wymuszenia. Najefektowniejsza na pewno jest scena „pojedynku” głosu Giulio Cesare i skrzypiec przygodnego grajka. Do jej zakomponowania nie wystarczyłby zwykły reżyser, potrzebny był muzyk. Czyli George Petrou. Jego pomysłom doskonale pomagały kostiumy i scenografia Paris Mexis oraz oświetlenie Stelli Katsou, które może nie rwały oczu oleodrukową urodą, ale na scenę patrzyło się z przyjemnością. Wszystko razem powodowało, że świetnie się bawiłam razem z festiwalową publicznością, która wybuchała gromkim śmiechem i nagradzała poszczególne numery aplauzem. Moje przedseansowe założenia spełniły się w stu procentach, bo w dodatku brzmiało to znakomicie. Los rzucił wprawdzie realizatorom pod nogi całkiem sporą kłodę ale wybrnęli wspaniale. Otóż krótko przed przedstawieniem zachorował (sami wiecie na co) przewidziany do roli Nirena Rafał Tomkiewicz. Czasu na szukanie zastępstwa nie było, więc na scenie pojawił się asystent reżysera Alexander de Jong a jedyną arię bohatera zaśpiewał z offu dodatkowo Nicholas Tamagna (Tolomeo). De Jong jest z pierwszego zawodu śpiewakiem ale na razie sukcesów jako bas baryton nie osiągnął. Może jeszcze kariera przed nim, w każdym razie wdzięk i aktorski talent ma kolosalny. Cała obsada spisała się w tym przedstawieniu na medal, więc muszę przytoczyć wszystkie nazwiska zaczynając jednak od gwiazd, Giulio Cesare i Cleopatry. Mają oni do wykonania ogromny materiał muzyczny - mnóstwo arii w przeróżnych nastrojach (8 i 9) recytatywów i finałowego duetu nie licząc. On, Yuriy Mynenko , którego znam od dawna - znajomość ta rozpoczęła się raczej tak sobie a potem było tylko lepiej i lepiej - dał prawdziwy popis swobody wokalnej, wszystko tego wieczoru szło mu jak po maśle a głos brzmiał pięknie. Ona, Sophie Junker była taka jak zawsze – świetna i doprawiła swą kreację masą uroku i kokieterii zawartej w partii. Para lamentująca, czyli Cornelia i Sesto także sprawiła mi sporo radości, obie panie – Francesca Asciotti i Katie Coventry śpiewały rozlewnie i słodko. Tolomeo nie może narzekać na brak arii, jako urzędowemu czarnemu charakterowi przypada mu ich sporo ale wszystkie w podobnym typie. Nicholas Tamagna nie czaruje barwą swego głosu, bo i nie powinien, ale technikę ma bardzo dobrą, stworzył też idealną postać rozkapryszonego chłopczyka, w którego rękach znalazła się realna władza. Przy okazji – finałowy powrót do życia „zabitego” faraona staje się już utrwaloną tradycją. Obsadę z klasą uzupełnili Riccardo Novaro (Achilla) i Artur Janda (Curio). George Petrou zaczął z takim temperamentem, że FestpielOrchester Göttingen trochę zagłuszyła wstępny chór, ale później, czyli prawie przez cały spektakl było wspaniale. Jeśli przedawkowaliście letnie słońce, lub, nie daj Boże serwisy informacyjne, jeśli nie macie sił ani chęci na ciężki kaliber „Giulio Cesare In Egitto” z Göttingen może stanowić lek na całe zło. Jak dla mnie. A gdybyście chcieli zobaczyć jak to wyglądało 100 lat temu można zajrzeć tu https://commons.wikimedia.org/w/index.php?search=giulio+cesare+gottingen+1922&title=Special:MediaSearch&go=Go&type=image

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz