Dziwna
produkcja. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się oglądać historię Romea i Julii
tak wypraną z namiętności, pozbawioną swej esencji, którą powinny być emocje.
Winą za ten stan rzeczy trzeba całkowicie
obarczyć francuski team realizatorski: Vincent Boussard – reżyseria, Vincent
Lemaire – scenografia, Christian Lacroix - kostiumy. Lemaire wykreował
abstrakcyjną , nieprzynależną żadnym czasom rzeczywistość sceniczną. Mamy
właściwie pustą przestrzeń ograniczoną ścianami, na których światłem malowane
są barwy . W każdej scenie pojawia się też element symboliczny, którego zapewne
głębokiego znaczenia chyba wrodzona
niewrażliwość nie pozwala mi rozpoznać. Mniejsza już o siodła zawieszone nad
głowami w scenie pierwszej. Ale cóż w następnej robi ….wielka umywalka , na
którą bohaterka wdrapuje się z pewnym trudem by stojąc na niej i chybocząc się
niebezpiecznie zaśpiewać swą pierwszą arię?
Nie są to warunki sprzyjające skupieniu na sztuce wokalnej, Annie
Netrebko należą się gratulacje za to, że podołała. Później ciemności w grobowcu
Capuletich rozświetla półokrąg nieodparcie kojarzący się z kreskówkowym
wejściem do mysiej nory. I tak dalej. Przejdźmy do kostiumów - one również nie są osadzone w konkretnym
czasie, ale nie w tym problem. Giuliettę słynny Christian Lacroix ubrał w krótką
, drapowaną bombkę niespecjalnie służacą jej figurze. Nic to. Gorzej, że do
sukienki przypisane jest pendant o iście rzeźbiarskiej fakturze, które Netrebko
to kurczowo przyciska do siebie, to porzuca na podłodze. I tak w kółko. Poza
tym charakteryzacja sprawia, że piękna Anna wygląda jak żeński upiór z
japońskiego horroru: blada twarz, zasmarowane na ciemno oczy i usta, długa,
czarna idealnie prosta peruka. Romeo
został oszczędzony – Vesselina Kasarova nosi nieco workowate spodnie i białą
koszulę, zaś włosy spięte w kucyk.Największy problem to jednak w tym spektaklu
reżyseria . Boussard chciał chyba , poprzez pozbawienie swoich bohaterów
jakiegokolwiek kontekstu wyeksponować rządzące nimi uczucia , ale uzyskał efekt
zupełnie odwrotny. Zwłaszcza, że właściwie nie mamy tu też akcji. Protagoniści
zastygają w nakazanych pozach, czasem, gdy nie da się już tego uniknąć wykonują
jakiś gest (niezbędne rekwizyty w rodzaju fiolki z trucizną istnieją oczywiście
tylko w wyobraźni) – to wszystko. Konflikt, namiętność , rozpacz – to wszystko
obecne jest tylko w tekście. I – na szczęście - w głosach śpiewaczek. Vesselina Kasarova
próbowała nawet nieco swego Romea uczłowieczyć i troszkę przedobrzyła z
ekspresją twarzy, zwłaszcza na początku opery. Ale od strony wokalnej sprawiła
słuchaczom sporo satysfakcji ( z pewnymi zastrzeżeniami do góry skali , bo tu
brzmiała za ostro i krzykliwie). Mam słabość do jej ciepłego, okrągłego
mezzosopranu i sądząc po oklaskach jest nas więcej. Poza tym - głosem udało się jej stworzyć postać, co w
tych warunkach stanowi osiągnięcie. Anna Netrebko jest posiadaczką jednego z
najpiękniejszych sopranów świata zaś Giulietta to jej koronna rola , nie mogła
więc tego zepsuć i nie zepsuła. Niektórzy narzekają na jej możliwości wyrazowe,
tym razem zdecydowanie nie było powodu. Dimitri Pittas w niewdzięcznej roli Tebalda
zaprezentował się OK., chociaż jego głos
szczególną urodą nie zachwyca. Dyrygent
nie do końca panował nad dynamiką orkiestry, brzmiało to nieco za bardzo jak
Verdi, a za mało jak bel canto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz