wtorek, 17 lipca 2012

„Capuleti e Montecchi”, Bayerische Staatsoper, 19.05.2012


Dziwna produkcja. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się oglądać historię Romea i Julii tak wypraną z namiętności, pozbawioną swej esencji, którą powinny być emocje. Winą za ten stan rzeczy trzeba  całkowicie obarczyć francuski team realizatorski: Vincent Boussard – reżyseria, Vincent Lemaire – scenografia, Christian Lacroix - kostiumy. Lemaire wykreował abstrakcyjną , nieprzynależną żadnym czasom rzeczywistość sceniczną. Mamy właściwie pustą przestrzeń ograniczoną ścianami, na których światłem malowane są barwy . W każdej scenie pojawia się też element symboliczny, którego zapewne głębokiego znaczenia  chyba wrodzona niewrażliwość nie pozwala mi rozpoznać. Mniejsza już o siodła zawieszone nad głowami w scenie pierwszej. Ale cóż w następnej robi ….wielka umywalka , na którą bohaterka wdrapuje się z pewnym trudem by stojąc na niej i chybocząc się niebezpiecznie zaśpiewać swą pierwszą arię?  Nie są to warunki sprzyjające skupieniu na sztuce wokalnej, Annie Netrebko należą się gratulacje za to, że podołała. Później ciemności w grobowcu Capuletich rozświetla półokrąg nieodparcie kojarzący się z kreskówkowym wejściem do mysiej nory. I tak dalej. Przejdźmy do kostiumów  - one również nie są osadzone w konkretnym czasie, ale nie w tym problem. Giuliettę słynny Christian Lacroix ubrał w krótką , drapowaną bombkę niespecjalnie służacą jej figurze. Nic to. Gorzej, że do sukienki przypisane jest pendant o iście rzeźbiarskiej fakturze, które Netrebko to kurczowo przyciska do siebie, to porzuca na podłodze. I tak w kółko. Poza tym charakteryzacja sprawia, że piękna Anna wygląda jak żeński upiór z japońskiego horroru: blada twarz, zasmarowane na ciemno oczy i usta, długa, czarna idealnie prosta peruka.  Romeo został oszczędzony – Vesselina Kasarova nosi nieco workowate spodnie i białą koszulę, zaś włosy spięte w kucyk.Największy problem to jednak w tym spektaklu reżyseria . Boussard chciał chyba , poprzez pozbawienie swoich bohaterów jakiegokolwiek kontekstu wyeksponować rządzące nimi uczucia , ale uzyskał efekt zupełnie odwrotny. Zwłaszcza, że właściwie nie mamy tu też akcji. Protagoniści zastygają w nakazanych pozach, czasem, gdy nie da się już tego uniknąć wykonują jakiś gest (niezbędne rekwizyty w rodzaju fiolki z trucizną istnieją oczywiście tylko w wyobraźni) – to wszystko. Konflikt, namiętność , rozpacz – to wszystko obecne jest tylko w tekście. I – na szczęście -  w głosach śpiewaczek. Vesselina Kasarova próbowała nawet nieco swego Romea uczłowieczyć i troszkę przedobrzyła z ekspresją twarzy, zwłaszcza na początku opery. Ale od strony wokalnej sprawiła słuchaczom sporo satysfakcji ( z pewnymi zastrzeżeniami do góry skali , bo tu brzmiała za ostro i krzykliwie). Mam słabość do jej ciepłego, okrągłego mezzosopranu i sądząc po oklaskach jest nas więcej. Poza tym  - głosem udało się jej stworzyć postać, co w tych warunkach stanowi osiągnięcie. Anna Netrebko jest posiadaczką jednego z najpiękniejszych sopranów świata zaś Giulietta to jej koronna rola , nie mogła więc tego zepsuć i nie zepsuła. Niektórzy narzekają na jej możliwości wyrazowe, tym razem zdecydowanie nie było powodu. Dimitri Pittas w niewdzięcznej roli Tebalda zaprezentował się  OK., chociaż jego głos szczególną urodą nie  zachwyca. Dyrygent nie do końca panował nad dynamiką orkiestry, brzmiało to nieco za bardzo jak Verdi, a za mało jak bel canto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz