wtorek, 10 lipca 2012

„Giulio Cesare i Sir David”






Z głową wciąż pełną salzburskiego paskudztwa sięgnęłam po długo czekającą na swoją kolej płytę z nagraniem najpopularniejszej  haendlowskiej opery dokonanym w 2005 roku na innym festiwalu – w Glyndebourne.  Cóż to za rozkosz dla oka i radość  dla ucha! David McVicar  (dziś już, dzięki tytułowi nadanemu przez królową Sir David) przeniósł akcję w czasy zupełnie niezgodne z librettem i w niczym to operze nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie.  Zamiast Rzymian mamy tu bowiem kolonizatorów znacznie bliższych współczesności – Brytyjczyków. Co dało nowe możliwości poprowadzenia akcji  i okazję do stworzenia fantastycznych kostiumów , nie tylko żeńskich. McVicar pobawił się trochę konwencjami i całość rozegrał w stylu … bollywoodzkim, dodając nieodparcie kojarzącą się z nim choreografię. Wykonawcy, których musiało to kosztować mnóstwo pracy (przynajmniej część z nich) sprawdzili się w !00%!  Moim osobistym odkryciem ( lepiej późno…) stała się Sarah Connolly w partii tytułowej. Doprawdy nie wiem, dlaczego cieszy się ona głownie lokalną, brytyjską popularnością – jest warta sławy światowej. Zmęczyli mnie już nieco falseciści w rolach pisanych dla kastratów. To sztucznie wykreowane brzmienie takie właśnie jest – sztuczne. Dziś moda nakazuje korzystanie z falsecistów – w imię wiarygodności wizualno-seksualnej, dźwięk liczy się mniej, co samo w sobie stanowi curiosum. Na szczęście William Christie i McVicar w roli Juliusza Cezara obsadzili Connolly zaś Sesto –Angelikę Kirschlager.  Connolly, dama wyposażona w słusznych rozmiarów rzymski nos  i nosząca gładką,krótką blond perukę była rewelacyjna zarówno jako wojownik, jak płomienny kochanek Cleopatry. Dysponuje przy tym pięknym, swobodnym we wszystkich rejestrach mezzosopranem i znakomitą techniką, która pozwoliła jej pokonać wszystkich 8 arii bez najmniejszych problemów. Nie można tego samego powiedzieć o Daniele de Niese, którą Cleopatra nieco przerasta wokalnie, da się ją uznać zaledwie za  poprawną.Za to wizualnie  jest nie do pokonania.  Piękna twarz, wspaniałe ciało, na którym liczne kostiumy leżą jak ulał, wdzięk i umiejętności taneczne wysokiej klasy. Patricia Bardon  była bardzo dobrą Cornelią – godną, momentami tragiczną i efektowną dźwiękowo. Angelika Kirsclager zachwyciła mnie jako Sesto – znów giętki, błyszczący mezzosopran, talent aktorski i uroda w pakiecie. Czarne charaktery także podałały zadaniu. Etatowy Tolomeo, Christophe Dumaux tym razem nie musiał wyczyniać na scenie żadnych obrzydliwości , zagrał rozpieszczonego smarkacza, któremu władza otrzymana przedwcześnie uderzyła do niezbyt mocnej głowy. Miał drobne kłopoty z głosem, kilkakrotnie zdarzyło mu się nie utrzymać w rejestrze falsetowym i na króciutki moment usłyszeliśmy jego naturalny baryton. Poza tym – znakomicie. Christopher Maltman był , jak na obrzydliwca Achillę nieco za seksowny, i ten uwodzicielsko-aksamitny głos. Jako Nirenus, powiernik Kleopatry wystąpił Marokańczyk Rachid Ben Abdeslam. Nie dośc , że śpiewał zdecydowanie dobrze, to potrafił nieopartym talentem komicznym doprowadzić widownię do płaczu ze śmiechu. To jemu przypadła żywcem wyjęta z bollywoodzkich filmów choreografia, co w połączeniu z kostiumem i naturalnym typem urody dało efekt powalający.
Finał opery  ( a ma ona czasowo wymiar iście wagnerowski – co najmniej 4 godziny samej muzyki) był radosny, feeryczny i kolorowy. I  tutaj to, co w Salzburgu raziło tu było dodatkowym elementem zabawy: zabite wredne typki, Achilla i Tolomeo dołączyli do kolegów w końcowym chórze strojąc przy tym porozumiewawczo-zblazowane miny do publiczności. Muzycznie całość poprowadził William Christie, a on , jak wiadomo błędów prawie nie popełnia. Tym razem obyło się bez „prawie’.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz