wtorek, 31 lipca 2012

"Nina", kolejna szalona z miłości


Cecilia Bartoli
Anna Caterina Antonacci
Wydawałoby się, że „Nina, ossia la pazza per amore” została zapomniana wraz z ponad setką innych oper swego autora, Giovanniego Paisiella, ale niezupełnie .Jeśli trafi się dysponująca odpowiednim głosem i determinacją gwiazda, chcąca tytułową rolę zaśpiewać teatry czasem podejmują ryzyko. Cecilia Bartoli wyszperała ten utwór i dla niej go wystawiono w Zurychu (2002). Jest uroczy drobiazg typu szampańskiego: znakomita zabawa, szybko idzie do głowy i szybko wietrzeje. Historia nieskomplikowana: tata panny Niny uznał jej ukochanego Lindoro za niegodnego ręki córki konkurenta, ten zaś odrzucony podążył na bliżej nieokreśloną wojnę (czy też wdał się w pojedynek)  i tam zginął. Dziewczę z tęsknoty i rozpaczy postradało zmysły widząc swego amanta nawet w błąkającym się po okolicy pasterzu , zaś po pojawieniu się żywego jednak Lindora powrót do rozsądku zabrał jej trochę czasu . Opera ma sporo dialogów mówionych popychających wątłą akcję do przodu, trzy wielkie sceny szaleństwa głównej bohaterki, kilka arii i duetów oraz całkiem sporo chórów ( to okoliczni mieszkańcy włączają  się do działań na rzecz uzdrowienia uwielbianej w całej wsi Niny). Wystawione to zostało po bożemu, w ładnych, adekwatnych do czasów dekoracjach i kostiumach, bez udziwnień i eksperymentów. Chyba, że za taki uznać by dziwaczny makijaż Cecilii  Bartoli: biała jak w teatrze kabuki twarz, zasmarowane na czarno oczy i prawie czarna szminka. Rozczochrane włosy przypisać należy stanowi umysłu bohaterki, ale skąd ten nieco zombiczny image? Poza tym, Bartoli gra, jak to ona, zdecydowanie nadekspresyjnie, ale wybaczamy gwieździe drobne słabości, bo mimo wszystko jest zdecydowanie sympatyczna . No i śpiewa znakomicie jak zazwyczaj. Towarzyszący jej Jonas Kaufmann ( swoją drogą po 10 latach taka para wydałaby się nam zdecydowanie egzotyczna), który dziś jest heldentenorem wówczas specjalizował się w Mozarcie . Rozwój jego głosu to rzecz niebywała: obecnie śpiewa Siegmunta, Lohengrina i Parsifala, planuje Zygfryda i najdalej za 5 lat Tristana. Zmieniła się też barwa . Wtedy była znacznie jaśniejsza, bardziej słoneczna. Ale już w 2002  umiejętności wokalne miał bardzo wysokiej próby. Ciekawostką  dla widza, przyzwyczajonego do Kaufmanna bardzo dramatycznego jest obserwowanie go w roli komediowej. Sprawdzał się, ale od „Niny” zrobił olbrzymie postępy także i w tym względzie. Tu grał dwie role : Lindora i Pasterza, a w tej drugiej miał do zaśpiewania arię … z towarzyszeniem kobzy. Rarytas. Dwójce protagonistów towarzyszą sympatyczne postaci drugoplanowe, z Laszlo Polgarem, doskonałym basem (niestety zmarł w 2011) na czele. Wszystko to razem jest radosne, miłe dla oka i ucha, lekko zagrane przez miejscową orkiestrę. 3 lata wcześniej wystawiono „Ninę” w Mediolanie , w słynnym Piccolo Teatro noszącym już wtedy imię Georgio Strehlera. Dyrygował Riccardo Muti , grała orkiestra La Scali, ale spektakl robił wrażenie wykonanego ciężką ręką. Zgubiono gdzieś wdzięk , tę właśnie tu niezbędną szampańską lekkość.  Wina leży w dużej części po stronie Anny Cateriny Antonacci, która nazbyt poważnie wzięła przymiotnik „pazza” i interpretuje rolę tak, jakby to była Lucia z Lammermoor. Od strony wokalnej również nie dorównuje  swobodnej we wszystkich rejestrach Bartoli. Postacie Pasterza i Lindora wykonują zgodnie z intencją autorską 2 różni tenorzy. Pasterza zagrał Giuseppe Filianotti (aria z kobzą wypadła znakomicie), zaś Lindora bardzo młody i bardzo chudy Juan Diego Florez. Jego głos i technika nie były wtedy jeszcze tak olśniewające jak dziś , ale już robiły wrażenie. Michele Pertusi okazał się dobrym tatą szalejącej panny, ale  Laszlo Polgar podobał mi się troszkę bardziej Ogólnie: Górą Zurych!
http://www.youtube.com/watch?v=j0eOzbj8mek
http://www.youtube.com/watch?v=Zs7BW2pFr1w
http://www.youtube.com/watch?v=gcaYH-bR_Sk
http://www.youtube.com/watch?v=KIc2-0rxWLc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz