piątek, 29 listopada 2013

Bohaterowie przeszłości - tenorzy



Spory o stosunek do historii także w naszej ulubionej dziedzinie mają miejsce i bywają ostre. Wiem o tym doskonale, bo i ja brałam w takowych udział, a nawet na tym blogu bywałam ganiona za niedostatek pokory. Wolę wielkich, dawnych  artystów traktować tak , jakby wciąż tu z nami byli, niż składać wieńce pod pomnikami czy siłą pchać na cokoły. Nie bardzo potrafię słuchać na kolanach – to pozycja nie tylko niewygodna (chociaż niektórzy czują się w niej  całkiem komfortowo) ale też zdrowemu osądowi nie służąca. Gigantom przeszłości w niczym nie zaszkodzi , kiedy zauważymy ich drobne wady zaś nadmiar spiżu tylko ich od nas oddala. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że czasem, gdy czuję się już bardzo, ale to bardzo zmęczona ekscesami teatru reżyserskiego i chcę odpocząć od rozpędzonej bieżączki siadam sobie wygodnie w fotelu, nakładam słuchawki i powracam do śpiewaków, którzy nic już nie nagrają, nie staną na deskach żadnej sceny i nie wywołają żadnego, prawdziwego czy tylko medialnego skandalu. Od czasu do czasu postaram się pisać o swoich ulubieńcach, a zacznę od najbardziej przez szeroką publiczność uwielbianych – tenorów. Ponieważ, jak może wiecie, nie jestem tenorocentryczna (śliczne słówko, dzięki, Donno jeśli gdzieś tam jesteś) nie ma ich wielu, ale dwaj mają stałe miejsce w moim sercu (i uszach, jakkolwiek kontrowersyjnie by to nie brzmiało). I doprawdy nie wiem, czy to przypadek czy nie, ale obaj pochodzili ze Skandynawii. 


 Starszy z nich, Lauritz Melchior urodził się jeszcze w 19-tym wieku (1890) i nadal często jest uważany za najlepszego tenora wagnerowskiego wszechczasów. Nie bez podstaw – jakość tego wspaniałego , dość jasnego ale bardzo mocnego i dźwięcznego głosu doskonale słychać nawet pomimo kiepskiej jakości starych nagrań.  Melchior brzmiał pięknie niezależnie  od tego, czy poruszał się w górnych czy dolnych rejestrach skali, miał też mocną średnicę. Co tu długo wymieniać, on miał wszystko. Nie wiem , jakim był aktorem , bo trudno ufać relacjom, ale sądząc po interpretacyjnej stronie tego, co jest dostępne na płytach musiał być dobrym. O jego dokonaniach wagnerowskich nie ma nawet co dyskutować – można słuchać bez końca, to wzorzec bezwzględny z którego następcy czerpią do dziś. Ale warto też, mimo współczesnego przyzwyczajenia do czystości cyfrowych nagrań przebić się przez trzaski i zakłócenia bardzo starych płyt żeby poznać jego Otella (po niemiecku, niestety), Radamesa czy Cavaradossiego. Poza samą czysto muzyczną jakością świadczą one o dramatycznym temperamencie śpiewaka . A przecież większość tych świadectw powstało, kiedy Lauritz Melchior był uroczym, acz zaawansowanym wiekowo panem.
 
Z drugim z moich ulubieńców (faworytów, idoli – to nie są dla mnie słowa nacechowane pejoratywnie) sytuacja była nieco inna. Jussi Bjorling musiał mieć naturę mocno melancholijną, to słychać w jego nagraniach. On zawsze brzmiał trochę (albo bardziej niż trochę) smutno  - to może nie są otchłanie rozpaczy, ale właśnie smutek, który miał pewnie jakiś związek z  chorobą alkoholową. Kontrastowało to bardzo z  promiennym, acz nieco chłodnym, srebrzystym głosem i może właśnie dlatego tak bardzo aktualne do dziś pozostają jego interpretacje. Wystarczy spytać jakiegokolwiek tenora o  wokalne fascynacje – nazwisko Bjorling pojawi się niemal na pewno. Jussi Bjorling był Szwedem , ale nie Wagner ani muzyka niemiecka (jakoś tak to bywa, że na północy rodzi się najwięcej  specjalistów od repertuaru germańskiego) były jego domeną – on czuł się u siebie w Verdim i Puccinim. Urodził się w 1911 i pod koniec krótkiego życia, w latach pięćdziesiątych zaczął brać udział w nagraniach całych oper. Jego Manrico (1952, z Milanov, Warrenem i Barbieri pod Cellinim) pozostał do dziś bez rywali. Ale i tu doskonale można rozpoznać, że to „Ah si ben mio” a nie buńczuczna stretta (jakkolwiek wykonana nienagannie) są bliskie jego naturze. Nie miał chyba szczególnego talentu aktorskiego, ale wszystko co trzeba brzmiało w głosie. Do moich najukochańszych nagrań  w jego wykonaniu należy „Una furtiva lagrima” – proszę posłuchać, to w żadnym razie nie jest naiwny prostaczek , to ktoś bardzo świadomy stanu swoich uczuć. Także Cavaradossi Bjorlinga  nadal powoduje ciarki na moich plecach  - ”E lucevan le stelle” pozbawione jest „łezki” i wszelkiej tandety, o którą przy tej arii niezwykle łatwo – ale trafione w samo sedno. Bjorling zmarł przedwcześnie, w wieku 49 lat, bo miał … zbyt wielkie serce. Dosłownie. Kiedy się go słucha, to wcale nie dziwi. 

26 komentarzy:

  1. Ach jak oni śpiewali !! Faktycznie dobrze wracać do tych starych nagrań i westchnąć...gdzie ci mężczyźni ? A gdzie następcy ?
    Fajnie Papageno,że jesteś i przypominasz to i owo!
    Pozdrawiam serdecznie.Halina

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, mam kłopot z Melchiorem - podziwiam i lubię jego głos, ale co do interpretacji mam mieszane wrażenia - był dla mnie wspaniałym Zygmuntem, ale Tristanem mnie zanudził. Prawdziwie ocenić śpiewaka operowego można jednak gdy dostępny jest zapis głosu i obrazu (choć oczywiście głos ma ważące znaczenie) - dlatego nigdy nie czynię porównań między dawnymi a współczesnymi, a już zwłaszcza najdalsza jestem od obowiązkowego wśród znawców i krytyków twierdzenia: "dawnej to śpiewali".
    Z drugej strony - może lepiej, że tej wizji nam brak, bo stracilibysmy legendy ?
    Ze wstydem przyznaję, że Bjorling zupełnie nie jest mi znany, mimo że z nazwiskiem często się stykam do nadrobiena.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też uważam,że brak wizji bardzo tym "dawnym" pomaga. Gdybyśmy zobaczyli takiego Melchiora czy Bjorlinga w normalnym kostiumie stojącego nawet nieruchomo i porządnie śpiewającego,zamiast biegającego po scenie i fikającego koziołki w obowiązkowym popielatym garniturze,moglibyśmy się straszliwie zniesmaczyć!!! Stwierdzenie,że "dawniej to śpiewali" nie jest wcale obowiązkowe,tyko niestety ku ubolewaniu wielu ludzi rozsądnych całkowicie prawdziwe. Świadczy o tym choćby najnowszy zamieszczony tu post-zamiast mieć do wyboru,jak kiedyś,trzydziestu bardzo dobrych tenorów i tyleż sopranów,nie uwolnimy się nigdy od "pary marzeń","króla tenorów","księcia barytonów" i całego tego medialnego wcisku.Odnoszę zresztą niewesołe wrażenie,że dzisiejsi śpiewacy bardziej specjalizują się w udzielaniu wywiadów i prowadzeniu "fejsa",niż w doskonaleniu swej sztuki wokalnej.Zresztą,powiedzmy sobie to szczerze choć boleśnie:jaka wymagająca publiczność-taki i poziom śpiewu.To prawidło szczególnie w dzisiejszych czasach ujawnia swoją smutną moc.Wystarczy posłuchać zachwyconego ryku publiczności po każdej,choćby najgorszej produkcji wokalnej w MET,a takich na co dzień tam o dziwo nie brakuje. I wcale nie sprawia mi to radości,że "dawniej to śpiewali"!

    OdpowiedzUsuń
  4. Halina: No właśnie , następców nie ma ... Tyle, że taki los śpiewaków jedynych w swoim rodzaju i fenomenalnych - oni następców nie mają. Bo są jedyni i niepowtarzalni.
    Marysia: bo Tristan to nudna rola (herezja, wiem) w przeciwieństwie do Izoldy i Marka.A z Bjorlingiem radziłabym się poznać bliżej - on był niezwykły. Do wymienionych dodałabym jeszcze np. jego Leńskiego (po szwedzku) - najlepszy jakiego słyszałam.
    Anonimowy (kim jesteś?) : etykietki (ci wszyscy "królowie") są poręczne, nie uwolnimy się od nich z pewnością. Media wrzeszczą, bo muszą z czegoś żyć. O tym, żeśmy współwinni (my tzn. publiczność) degrengoladzie wokalnej pisałam także przy okazji posta o belcanto - zgadzam się. Natomiast w sprawie medialnej obecności śpiewaków - nie zgadzam się z wrzucaniem wszystkich do jednego wora - "dzisiejsi śpiewacy". Jest różnica między panem K., który konto publiczne na fejsie ma, bo pewnie wytwórnia wymaga (ale są tam wyłącznie podstawowe informacje) a innym panem czy panią , którzy tam komentują każą, najmniejszą nawet własną aktywność. Bywają tez tacy , którzy w ogóle trzymają się od fejsa z daleka i nie kryję, że bardzo mi się to podoba. A jakkolwiek wiem, że wszechobecność pary Kaufmann-Harteros może niektórych drażnić , to przecież oni nie biegają za przedstawicielami mediów, tylko wręcz przeciwnie. A zamieszczony przeze mnie wywiad ukazał się z okazji przygotowań do premiery spektaklu, na który biletów nie ma od dawna - nie chodzi więc o sprzedaż. Nie wiem, czy miałeś (aś?) okazję słuchać ich na żywo , ale oni robią potężne wrażenie , także dzięki niezwykłemu porozumieniu, jakie między nimi istnieje i jest zupełnie oczywiste. Tak ich odbieram , niezwykle się ciesząc na kolejne wrażenia w styczniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad Tristan - faktycznie HEREZJA ;) Ale faktycznie, jak się trafi taki nie rozumiejący, co śpiewa, to może zamęczyć.
      Ad meritum - nie generalizujmy i nie demonizujmy mediów (różnych), opinii znawców, krytków, zwłaszcza że poruszamy się w obszarze,do którego miarki i standardu przyłożyć się nie da. To królestwo gustu i są sposoby na zaspokojenie każdego. Ale rozmawiać trzeba.

      Usuń
  5. Papageno! Moje uwagi nie dotyczą Kaufmanna i Harteros jako takich, ale właśnie tej medialnej "podaży" o której piszesz. Stąd też moje wrażenie,że dzisiejsza szczupłość ekipy czołowych śpiewaków nie jest tylko winą samych tych wokalistów i ich na ogół marnych pedagogów.Jest też w tym duża wina mediów i samej publiczności. Ta ostatnia zna się lepiej lub gorzej, ale nawet gdyby wszyscy znali się znakomicie,to i tak nie wyrażą swego zdania z powodu obowiązującej powszechnie"poprawności wypowiedzi".Najlepszym świadectwem różne niedawne spory na tym blogu,gdzie nikt nie miał w pełni racji,ani Ty,ani Twoi adwersarze.Ale taka już natura forów anonimowych,nikt nikomu nie ustąpi,dyskusja twarzą w twarz to jednak coś innego.Stąd też nie ma znaczenia,jak się przedstawię-niech będzie Monostatos-i spróbuj zgadnąć z jakiej to opery? Prowadź Papageno dalej ten blog,ale błagam-pisz o szerokiej tematyce,tak jak ostatnio-przecież potrafisz!Unikaj tych wszystkich ".....manii". A najlepszym Leńskim jakiego słyszałem na żywo był nasz Wiesław Ochman- aria cudo!Nikt już nie pamięta,że to on jako pierwszy Polak śpiewał tę partię w MET z Teresą Kubiak jako Tatianą.I zamieniał się z samym Geddą! To też świadectwo nieporównywalnej medialnej przewagi tych "dzisiejszych".Dziwię się w sumie,że wielu ludzi zaspokaja dziś jeden czy dwóch śpiewaków i uważają oni,że nic lepszego nie jest już w ogóle potrzebne.Ale co będzie za lat dwadzieścia,jacy śpiewacy i jaka publiczność,a może w ogóle nic już nie będzie i oper stanie się sztuką teatralną,do której jakiś "palant" dopisał "muzealną" muzykę,nie wiadomo po co?

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba nie do końca zrozumiałam Cię ,Monostatosie z Czarodziejskiego fletu-poza tym,że pozwalasz Papagenie.......dalej prowadzić ten blog.
    Właśnie o to chodzi,że poruszana tu tematyka jest tak różnorodna i podkreślająca osobiste pasje i manie.Wg mnie to właśnie nadaje smak temu blogowi i wcale nie o udowodnienie ,że ktoś ma rację albo nie, tu idzie.A zresztą sam masz swoich faworytów jak widać.
    To,że zachwycamy się niepowtarzalnymi głosami z przeszłości nijak nie ujmuje niektórym współczesnym - to oczywista oczywistość! To samo dotyczy obecnej wszechobecności medialnej - musimy się z tym jakoś godzić i wykorzystywać najlepiej jak się da.
    Papageno, gdybyś zechciała kiedyś wydobyć z przeszłości ze dwa fascynujące barytony,to by była gratka!
    Ciekawam Twoich wyborów bo ja też ten rodzaj preferuję.Halina

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja nie bardzo zrozumiałam. Niestety, to nie była dyskusja, tylko marna pyskówka - próbowałam tłumaczyć swoje racje , ale zaniechałam , mając po drugiej stronie legion rozwścieczonych fanów, Ich uczucia (bo tu o uczucia chodziło, a nie o racje) mogłam rzeczywiście urazić swoimi kategorycznymi wypowiedziami o ich idolu. Tyle,że moje opinie nie muszą być "jedynie słuszne", w sztuce takie nie istnieją. Nigdy nie twierdziłam, że mam "w pełni rację" i nie wierzę, żeby ktokolwiek ją miał. Pisać będę nadal o sprawach przeróżnych - co mi w duszy gra. I nie zamierzam unikać nawet tych najbardziej medialnych gwiazd tylko dlatego, że są medialne. Takie zjawisko jest uzależnieniem odwrotnym. Ja , jak się może zorientowałeś nie przepadam za wrzeszczącymi ze wszech stron mediami, ale to nie znaczy , że schowam się na pustelni i otoczę wyłącznie dawnymi nagraniami . Co do p. Ochmana, to ja nie miałam szans usłyszeć go na żywo w jego najlepszych czasach - nie to pokolenie, więc wierzę na słowo, że był świetny. A czy najlepszy? Dla Ciebie tak, i przy tym zostańmy. Aha, Monostatosie, proszę nie pisz "spróbuj zgadnąć z jakiej to opery?", bo mnie to obraża (z braku lepszego słowa). Wiesz dlaczego.
    Halino, a pewnie, że zechcę! Ale za jakiś czas, bo na razie uzbierało się kilka spraw bieżących. Nie wiem, czy wiesz , że Mariusz Kwiecień śpiewa teraz w Paryżu Riccarda i 9 grudnia będzie transmisja do kin. Nie naszych niestety, ale to znaczy, że niebawem ci "Purytanie" pojawią się w sieci. Będzie to dla nas pewnie przyjemność, o ile MK dotrwa, bo znów trochę choruje.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Spróbuj zgadnąć z jakiej opery"-wygląda na to,że na tym blogu nawet żarcik jest niebezpieczny i niezrozumiały.I wcale mię to nie dziwuje,gdyż autoironia jest w naszym podobno nieźle wykształconym społeczeństwie towarem głęboko deficytowym.Trudno!Ochman nie musi być moim ulubieńcem,choć słucham go z przyjemnością o wiele większą,niż któregokolwiek współczesnego tenora.Chciałem tylko przywrócić właściwe proporcje. Zwłaszcza,że to on jako pierwszy Polak nagrał studyjnie recital arii z oper włoskich dla DG.Było to w r.1969 z Orkiestrą Opery w Hamburgu pod Markiem Janowskim. Tej pięknej płyty nie wznowiono chyba na CD,ale fakt faktem.Ja akurat nie otaczam się wyłącznie dawnymi nagraniami-mam pełne pojęcie o obecnych.Za to widzę,że ten blog wraca powoli do pełnego zdrowia i znowu będą w kółko i na okrągło dwaj panowie K-który akurat ma kaszelek,a któremu włosek siwy w loczku się pojawił.Nie pozostanie chyba nic innego jak zacytować Halinkę Kiepską: "Arrivederci Roma"! Monostatos P.S. Dobrze,że nie podpisałem się np.Adamastor,bo wtedy wielu mogłoby się naprawdę poczuć urażonym!

    OdpowiedzUsuń
  9. No to pa, autoironiczny, zachowujący proporcje i zdystansowany Monostatesie, czy jak tam chcesz się nazywać!

    OdpowiedzUsuń
  10. Pa,nosicielko najwyższej kultury,tolerancji i zroumienia,niezłomna rzeczniczko międzyludzkiego porozumienia!Niegodni my Ciebie,zwykli rozwścieczeni marni pyskacze. M.

    OdpowiedzUsuń
  11. A temu M.o co znowu chodzi? Nieważne.
    Papageno,wiem o Paryżu, wszak oficjalną stronę MK z przyległościami znam na pamięć.Nawiasem mówiąc zdałoby się jej odświeżenie.Mam natomiast do Ciebie prośbę o danie głosu kiedy i gdzie pojawią się Purytanie w sieci, żebym nie przegapiła.Nie nagrałam w odpowiednim czasie CD z Don Carlo i zostałam z niczym,nie wiem jak zdobyć to nagranie.Halina

    OdpowiedzUsuń
  12. Każdy inteligentny człowiek domyśli się,że pytanie o Monostatosa było tzw.pytaniem retorycznym,obraźliwość zaś pani prowadzącej,wystawia świadectwo jej charakterowi.I co się stało,że "ten M" przypomniał osiągnięcia troszkę już zapomnianego polskiego artysty,a nie tylko pana MK,swoją drogą gratulacje dla TEJ Haliny,pokazujecie tu jaki można mieć stosunek do innych ludzi,aż wstyd,że uważacie się za ludzi zajmujących się kulturą .Napisanie czegoś na "boskim idiotyzmie" przypomina wejście na pole minowe.Jeśli coś nie mieści się w wąskim światku pani prowadzącej i jej dwóch koleżanek-natychmiastowa egzekucja!Słusznie tu kiedyś napisano,że opera służy tym paniom jedynie do dowartościowania siebie.A już najbardziej rozśmieszył mnie tekst,że tu "nie ma żadnej miarki i standardu,to królestwo wyłącznie gustu",no tak źle to na szczęście jeszcze nie jest, w prawdziwej sztuce obowiązują pewne zasady i trzeba się ich nauczyć zamiast mędrkować.Komentarz pani Marysi na temat niestrawności Verdiego i " Mocy przeznaczenia"-następna najpiękniejsza perła w konkursie.Zresztą,nieważne,jak pisze ta Halina, z sektami się nie dyskutuje! Ta Anna

    OdpowiedzUsuń
  13. Pani Anno! Proponuję spróbować czytać ze zrozumieniem, nie przyjmując z góry jakiejś tezy tylko dlatego, że nie przepada się za autorką bloga. Gdyby to Pani uczyniła, dotarłoby do Pani, że w żadnym razie nie spierałam się z p.M w sprawie Wiesława Ochmana. Stwierdziłam tylko, że ku memu żalowi nie miałam okazji go wysłuchać na żywo, bo to nie moje pokolenie, ale wierzę na słowo , że był świetny.Zaś Pani mi po prostu wymyśla, co gorsza także moim Bogu ducha winnym respondentkom. Od takich standardów rzeczywiście chce być jak najdalej. Tylko jedno pytanie - po co Pani się męczy i ciągle tu zagląda? Proszę zaprzestać, humor się Pani poprawi, czego życzę serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie napisałam,że ciągle,zajrzałam tu raz po bardzo długim czasie i więcej nie będę. Ze zrozumieniem,to niech Pani czyta,bo Ochman był tylko pobocznym wątkiem mojego wpisu. Ale doskonale rozumiem to,że główna jego myśl nigdy nie dotrze do Pani i jej Bogu ducha winnych respondentek. Anna

    OdpowiedzUsuń
  15. Mimo iż słucham oper gównie ze względu na kompozytorów, a nie wykonawców (w mojej kolekcji dominuje Dukas, R. Strauss, Britten, Korngold, Janacek i.....Mozart ;)) to szanuję tego bloga. Jego subiektywizm i autentyczną pasję autorki, która penetruje przeróżne obszary operowego repertuaru. Ma prawo kochać "dwóch Panów K", ale potrafi pisać tu bardzo pozytywne opinie o wielu innych śpiewakach: dla przykładu wymienię Catherine Naglestadt, Kristine Opolais, czy Anitę Rachvelishvili - artystek bynajmniej nie maistreamowych. Każdy ma swoje lepsze i gorsze momenty, to oczywiste. Nie popadajmy w fundamentalne zacietrzewienie. Beczała zanim stał się megagwiazdą nagrał skandaliczny moim zdaniem album z pieśniami Szymanowskiego (interpretacyjnie, bo wokalnie jest ok) I co? Ano nic. Każdy ma prawo tak do słabszej formy, czy złego wyboru repertuaru, jak i do krytyki. Ochman był bardzo dobrym śpiewakiem (niektórzy jednak powiadają, że w sensie czystej urody głosu do pięt nie dorastał Paprockiemu), ale moim zdaniem daleko mu do Geddy, dla którego nie było żadnego repertuarowego tabu. Kwietniowi też zdarzają się momenty słabsze - (spektakularne załamanie głosu w prościutkim niby La ci darem z Mojką Erdman, czy incydentalne wibrato ponad miarę), ale nie umniejsza to absolutnie jego wartości, jako wysoce kreatywnego artysty.Zauważyłem że operofani, szczególnie spod znaku "I love belcanto" bywają okrutni, w obronie tzw dawnych wartości. Weźmy choćby Normę Signory Bartoli. Anonimowe komentarze po tym nagraniu na różnych forach to już niemal "hejt" - subretka, karykatura, kompromitacja to tylko najlżejsze z oskarżeń. A przecież to co zrobiła Włoszka z Bellinim, w latach 80-tyvh regularnie czyniono z Bachem, Haendlem czy Mozartem - weźmy choćby "Wesele" pod batutą Oestmana. Orkiestra gra krótkimi motywami, a nie szeroką frazą, punktuje rytmy jak Minkowski w Glucku, Cecilia śpiewa afektem, zdobiąc wszystko co się da. Ryzykuje i za to mam do niej szacunek. Można to lubić, abo nie, ale trzeba zachować jakiś umiar. Tak jak w obronie Pana Piotra B. - śpiewaka o wspaniałym głosie i znakomitej technice zachowajmy umiar. Ponad dwa lata temu zmagał się na monachijskiej scenie z Rusałką w inscenizacji Kuseja. Śpiewał bardzo dobrze (finałowa góra była dyskusyjna, ale przecież nie o to chodzi) - został jednak całkowicie zgaszony przez operującą ewidentnie brzydszą barwą Opolais. Jej frazowanie, ekspresja i aktorska charyzma uwiarygodniły tę absurdalną inscenizację, w której pięknie śpiewający Polak (w porównaniu z Vogtem z DVD to już całkowita przepaść) stał się tego wieczora jedynie statystą. To tak przy okazji. Pozdrawiam - Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Piotrze. Normy Bartoli też nie lubię, ale wolałam sie nad nią nie pastwić, Czasem jednak emocje biorą górę (głownie wtedy, kiedy zamiast spokojnie odczekać zabieram sie za posta zbyt wczesnie) i wtedy bywam ... hmmmm nieszczególnie subtelna w wyrażaniu opinii. Jednak nawet kiedy głośno przyznaje się do bycia czyjąś fanką nie głuchnę. I całkowicie się zgadzam z tym, że panu MK zdarzają się słabsze momenty, punktowałam je tu nie raz. Pana Beczały w "Rusałce" nie słyszałam, ale podejrzewam , że musiał być świetny, to rola jakby dla niego napisana. Ale tej monachijskiej inscenizacji znieść nie mogę, ona jest dla mnie odrażająca. Już niebawem transmisja z MET - poczciwy Schenk może mnie trochę znudzi, ale raczej nie zniesmaczy. Pozdrawiam wzajemnie.

      Usuń
    2. Jeszcze raz dygresja o owej Rusałce. Piszesz Papageno, że to rola skrojona dla Beczały, ale pamiętajmy że Dworzak komponował Księcia z myślą o tenorze bohaterskim. I to czuło się, gdy nasz śpiewak brzmiał w wielu fragmentach jak ......Tamino. Ale barwa była (co tu gadać) zachwycająca. A tak przy okazji nie rozumiem, skoro to wątek o tenorach - co prawda przeszłości - kariery Klausa Floriana Vogta. Jak można aspirować do rangi tenora wagnerowskiego śpiewając moc dźwięków na granicy falsetu. Ukazało się właśnie DVD z Umarłym miastem Korngolda (Nylund i właśnie Vogt) - zastanawiam się czy zafundować sobie kolejną dziurę w budżecie. Pozdrawiam nocną porą - Piotr PS. Czy będą wątki o ostatnich "eventach" - Kobiecie bez Cienia z Monachium i Traviacie z La Scali. I tu i tam ciekawe polonicum ;)

      Usuń
    3. Post o "Traviacie" będzie jutro lub pojutrze, jak tylko ochłonę z gniewu. Straussa - nie wiem, obawiam się, że Warlikowski znów o tym samym i tak samo. On mnie nudzi , a w sztuce większego grzechu nie ma. Vogt z kolei trochę mnie przeraża - na mnie robi wrażenie istoty z Marsa. I rzeczywiście, hucpa to z jego strony była niezwykła nazwać swą pierwszą płytę "Helden".. Ale znam takich, co to lubią. Korngolda mimo wszystko chyba jednak warto - nie ma na rynku wielu nagrań.

      Usuń
    4. Nie ma czego obawiać się - Warlikowski zrobił piękne przedstawienie, jedynie w finale nie powstrzymał się od podzielenia się zmorami go prześladującymi, ale trwało to moment, i nie było nachalne (możliwe do zignorowania). Od strony muzycznej znakomicie.

      Usuń
    5. A co w tym pięknego? Kolejny przegląd szarych garniturów i nieodłączne zwykłe krzesła.Brak tłumaczenia,dla ludzi nieznających doskonale języka-męczarnia.Współczuję ludziom,dla których opera jest przede wszystkim sztuką teatralną,a nawet materiałem do psychoanalizy,a nie formą muzyczną wzbogaconą poprzez sceniczność.Niestety,ale pewna widowiskowość,również ta plastyczna,jest jednym z najbardziej fascynujących elementów opery.Rozumiem jednak,że część publiczności,zwłaszcza operowych "neofitów" nie chce być zaliczana do muzealnych "tradycjonalistów",bo dzisiaj trzeba być zawsze modnym,aby nie było obciachu.Ale jeśli wałek do ciasta ma dostarczać tej części publiczności podniet intelektualnych,to ja też jestem za! Zaznaczam,że nie oczekuję arcymądrych i pewnych własnej racji,głęboko filozoficznych odpowiedzi na ten post (czy też na tego posta). Operozaurus Anticus

      Usuń
    6. Vogt ma doskonałe warunki głosowe na Pedrilla,bo nawet nie na Belmonta,to że śpiewa Wagnera zawdzięczamy właśnie "teatralnej reformie" opery,bo strona wokalna ma tu trzeciorzędne znaczenie,głownie dla okrutnych operofanów spod znaku "i love bel canto",a oni przecież są zakałą współczesnego "zmodernizowanego" teatru operowego". O.A.

      Usuń
    7. Co do hasła "I love bel canto", to jest jednak pewna różnica w ekscesach Bartoli, a moim zdaniem hucpie Vogta Czy Norma musi być śpiewana przez dramatyczny sopran, kompletnie ignorujący koloratury i wyrafinowaną ornamentykę? I czemu do diabła za życia Belliniego królowała w tej partii Giulia Grisi - leciutki sopran, dla której Donizetti skomponował po latach Norinę? Okrutny operofan powinien się nad tym zastanowić......Vogt śpiewa nieustannie dźwiękami głowowymi Wagnera - Bartoli przy swoich wszystkich "jazdach" emisyjnie "kryje" Belliniego - to też pod rozwagę operofanów, których oczywiście serdecznie pozdrawiam. Piotr .

      Usuń
    8. Ale tak naprawdę to my nie wiemy jak śpiewała Grisi.O Edwardzie Reszke możemy przeczytać,że był "basem profondo o niespotykanej głębi".Tymczasem proszę posłuchać jego zachowanych nagrań np.na YT. A co do koloratur Normy-mamy przecież nagrania Sutherland.Ja jednak wolę wyraz Callas niż najbardziej wyrafinowaną ornamentykę. O.A.

      Usuń
  16. Po tygodniach nieobecności zaglądam na fajny blog Papageny i jest o Bjorlingu. A on również ma w mojej operowej pasji swój "ołtarzyk". W środku nocy, wyrwany ze snu, niezmiennie wymieniam czterech moich ulubionych tenorów PRZESZŁOŚĆI: Corelli, Bergonzi, Kraus i przede wszystkim największy z największych (dla mnie): Jussi Bjorling. Dzięki za przywołanie jego postaci. Robert.

    OdpowiedzUsuń