poniedziałek, 5 września 2016

Anna Netrebko - "Verismo"

Czego by nie powiedzieć o Annie Netrebko (a mówią o niej różnie) pewne wydaje się tylko jedno : na jej występy bilety są zawsze wyprzedane i często trzeba o nie mocno walczyć a na nowe płyty się czeka. Od pewnego czasu uwidoczniła się też jedna z zasadniczych zalet gwiazdy – ona doskonale wie, na co ją w danym momencie kariery stać. Stąd rezygnacja z debiutu w partii Normy (chociaż oczywiście dyrekcja ROH zachwycona nie była), która wydała mi się posunięciem bardzo rozsądnym.  Belcantowe role nigdy nie były specjalnością Netrebko (chociaż je śpiewała), teraz pewnie mniej niż kiedykolwiek. Natomiast weryzm, któremu poświęciła swą najnowszą płytę zdaje się odpowiadać nie tylko jej głosowi, który zdumiewająco urósł , ale też temperamentowi i zamiłowaniu do wyrazistych środków ekspresji. Właściwie o tym -  o interpretacji będzie głównie ten post, bo o technikę wokalną Netrebko  trudno (choć pewnie można) się spierać, jest taka jak trzeba – bardzo dobra po prostu.

„Io son l’umile ancella” na początek, to nie tylko deklaracja intencji, ale też delikatne wprowadzenie, po którym następuje uderzenie pioruna – „La mamma morta”. Aria, którą tylko ten, kto nie widział  „Filadelfii” potrafi oddzielić od postaci Marii Callas. Na takim porównaniu żadna śpiewaczka nie zyskuje, do tego stopnia jest to wykonanie absolutne, dzięki filmowi zaś znajdujące się już w kategorii mitologii.  Ale, mimo wszystko  Netrebko nie poślizgnęła się na tej próbie! I nie dlatego, że głos Rosjanki jest znacznie bogatszy i piękniejszy niż ten, którym dysponowała primadonna assoluta, ale z powodu głęboko osobistego podejścia do utworu. Muszę przyznać, że naprawdę odczułam grozę i beznadzieję sytuacji, w jakiej znalazła się jej Maddalena i nie wyobrażam sobie większego komplementu dla śpiewaczki. Natomiast nie do końca przekonały mnie jej Cio Cio San (chyba chciałabym większej kruchości ) ani, ku mojemu zdumieniu – Liu. W drugim wypadku może to być kwestia niemożności pozbycia się z pamięci mojej Liu absolutnej. W obu wypadkach są to bardzo porządne wykonania, ale Netrebko stawiam wyższe wymagania. Nie przepadam za „Pajacami” , nie będę więc wypowiadać się o Neddzie, natomiast z czystym sumieniem  mogę polecić Wally. „Ebben? Ne andrò lontana” jest  rozświetlone subtelnym smutkiem bez histerycznych akcentów. A potem  mamy  jeden z najmocniejszych punktów płyty – arię szalonej Małgorzaty „L’altra notte” z „Mefistofelesa”. Szaleństwo werystyczne to zupełnie inny kaliber niż barokowe czy romantyczne, tutaj rygory stylu nie są tak bezwzględne, za to nie można bać się środków krańcowych. Rzecz w tym, aby utrzymać się po właściwej stronie granicy między grozą a śmiesznością, co też w tym wypadku w pełni się udało. Podobnie jak stworzenie nastroju beznadziei w arii Giocondy o wszystko wyjaśniającym tytule „Suicidio”. Bohaterka właśnie straciła to, co dla niej cenne – ukochaną matkę i miłość swego życia, co słychać. Natomiast  Tosca, która teoretycznie wydaje się rolą stworzoną dla Netrebko przemknęła mi jakoś bez większego wrażenia. Nie poczułam jej desperacji, a przecież to kobieta, która nie tylko pyta Boga „dlaczego ja?” ale też za chwilę chwyci nóż by wbić go wrogowi prosto w serce. Dopuszczam możliwość, że tu też zawiniła inna sopranistka, słyszana  w dodatku całkiem niedawno na operowej gali w Baden Baden. Interpretacja Anji Harteros, z natury artystki  bardziej lirycznej niż Netrebko miała w sobie właśnie ten postulowany przeze mnie pierwiastek ostateczny. I wreszcie numer, który mnie na płycie zaskoczył najbardziej, chociaż może nie powinien. Rolę Turandot wykonywały wszak śpiewaczki, których nikt by nie kojarzył z tą bezwzględną, stawiającą kolosalne wymagania partią. Różnie się to kończyło – dla Katii Ricciarelli ostateczną katastrofą, ale już Montserrat Caballe  stworzyła kreację nieortodoksyjną, ale bardzo interesującą. Chińska księżniczka w wykonaniu Anny jest właśnie w tradycji wielkiej Katalonki . Podobnie jak ona (a może nawet bardziej), i to nie tylko dzięki urodzie swego głosu Netrebko uwodzi słuchacza -  i powinna, bo w ten sposób nie tylko przedstawia nam swą bohaterkę i motywy jej działania, ale także uwiarygodnia miłosny szał Calafa. Dużą, pozytywna niespodzianka – nawet jeżeli artystka nie powtórzy jej nigdy na scenie. Last but not least  dostajemy  „In quelle trine morbide” oraz cały czwarty akt „Manon Lescaut”. To bodajże jedyna rola, którą już wcześniej kilkakrotnie Netrebko grała na scenie, jest w niej swobodna i pewna swego. Towarzyszy jej mąż, Yusif Eyvazov jako Kawaler Des Grieux (wcześniej był też  Calafem)  i dobrze się w tej partii prezentuje.  Antonio Pappano  jak zazwyczaj prowadzi towarzyszącą  śpiewakom   Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia z uwagą, czułością i wspaniałą muzykalnością. I tylko realizacja nagrania wydała mi się dziwna – czasem przepiękny głos Anny Netrebko dobiega słuchacza z oddalenia, nieco przymglony.  Ale i tak pyta jest warta kilkakrotnego przesłuchania. 
Z ostatnich wieści wynika, że Turandot  jest jednak w planach scenicznych Netrebko - na gali wręczania nagród Echo Klassik zaśpiewała "In questa reggia" tak: https://www.youtube.com/watch?v=FgdIyucBk7w

P.S. Gust to sprawa tyleż  tajemnicza co niebezpieczna   - jeśli go z kimś nie dzielisz potrafi okazać się barierą nie do przekroczenia. Zwłaszcza, że potrafi stanowić mieszankę piorunującą, jakiej kompletnie nie rozumiemy. Tak właśnie mam w wypadku Anny Netrebko, którą podziwiam za rozsądek i trzeźwe rozpoznanie aktualnych możliwości własnego głosu, natomiast w kwestiach estetycznych diva przyprawia mnie czasem o prawdziwą konsternację. I nie chodzi mi wcale o kontrowersyjny wybór prywatnych strojów czy bizantyjski przepych, jakim Anna otacza się prywatnie – jej rzecz. Ale kiedy w moich rękach  znajduje się produkt firmowany nazwiskiem Netrebko – mogę dać upust zdziwieniu. Muzyczna zawartość  płyty stanowi, a przynajmniej powinna stanowić  pewną całość z jej oprawą graficzną, która w jakiś sposób ma zapowiadać to, co w środku.  Ale tym razem … Z okładki patrzy na nas zdumiewająca kobieta ze skrzydłami i w nakryciu głowy żywo przypominającym wizerunki hinduistycznych apsar. Ki licho? Sama śpiewaczka w filmiku relacjonującym powstanie zdjęć mówi „w końcu to okładka, ma być spektakularnie!”. Przekonująco to nie brzmi, bo fotka nieudana (Anna wygląda na niej ba dużo starszą niż jest), a z treścią płyty wręcz sprzeczna. I jednego jestem ciekawa – czy inspiracja postacią Florence Foster Jenkins była świadoma? Jeśli to ma być oczko puszczone do nabywcy dowcip okazał się nieszczególny.







15 komentarzy:

  1. Jako nie-fan Netrebko muszę powiedzieć (na podstawie tych fragmentów, które producenci umieścili w sieci), że brzmi ona na tej płycie bardzo dobrze. Pytanie, jak ten repertuar wypadłby live. Zdjęcia rzeczywiście nieco kiczowate, ale "teledysk" Ebben? Ne andro lontana wypadł całkiem ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy mogę się nazwać fanką, chyba nie - za mocno utkwiły mi w pamięci rzeczy w jej wykonaniu przerażające, np. mój ukochany Pergolesi. Ale - kiedy słyszałam ją na żywo jako Tatianę zrobiła na mnie wielkie wrażenie i zawsze jestem ciekawa jej nowych dokonań.

    OdpowiedzUsuń
  3. Teledysk bardzo ładny.

    Pergolesi, Vier letzte lieder Straussa - każdemu mogą zdarzyć się "wpadki". Martwi mnie bardziej to, że Anna Netrebko ostatnio śpiewa jakby cały czas jedną rolę - Lady Makbet, co by to nie była za opera. Nie słyszałam jej jednak na żywo, to tylko wrażenia z zapisów spektakli z ostatnich lat.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tatiana z całą pewnością nie przypominała Lady Makbet, Giovanna ani Leonora raczej też nie, przynajmniej w moich oczach i uszach. Żałuję, że nie ma żadnych porządnych świadectw dźwiękowych jej Elsy - bardzo jestem ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że "Lohengrin" został nagramy, bo przecież transmitowano go na ekranie na placu dla szerokiej publiczności w Dreźnie. Tylko nie wiadomo czy uznają to nagranie za wystarczająco dobre, żeby pokazać na dvd. Też jestem bardzo bardzo ciekawa.

      Trudno dyskutować, ale Tatiana (Met) Jolanta, (Met), Joanna nie podobały mi się. Lenora owszem. To na pewno kwestia gustu, ale dla mnie ostatnio AN jednak za mało subtelnie buduje role.

      Usuń
    2. Tatiana z Met nie była rzeczywiście kreacją pełną, ale tu trochę zawiniła nieistniejąca reżyseria. Od strony wokalnej mi się podobała. Natomiast Tatiana z Monachium mnie zachwyciła. Netrebko nigdy nie była i nie będzie subtelna, ale ja ją przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza. Ona zazwyczaj do mnie trafia.Chociaż nie jest moim współczesnym numerem 1.

      Usuń
  5. Głos Netrebko ma piękny i miło się jej słucha, ale emocji to w jej śpiewie nie ma. Szanowna Anna na płycie ( a przynajmniej w tych dostępnych fragmentach) jest taka glamour jak w reklamach np. biżuterii. Cóż to byłyby za płyty, i kreacje na scenie gdyby angażowała się w to co robi, ale do tego trzeba mieć osobowość, charakter, inteligencję i gust lepszy niż ten prezentowany przez nią np. przy doborze ubrań.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie będę się wdawać w ocenę jej osobistego gustu ani inteligencji. Ale braku zaangażowania a już zwłaszcza osobowości bym jej nie zarzucała. A że nie jest to osobowość, jakiej Pani, czy inny odbiorca by chciał - to już inna rzecz. Nie każda śpiewaczka może mieć klasę i szlachetność Anji Harteros.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście różnimy się w ocenie osobowości Anny Netrebko. Dla mnie ona jest mdła.

      Usuń
  7. Netrebko od pewnego czasu bardzo starannie i inteligentnie dobiera repertuar. Prawdopodobnie dlatego, że na rynku muzycznym ma tak wysoką pozycję iż nie musi śpiewać tego co jej podtykano z tonem nie znoszącym sprzeciwu jeszcze parę lat temu. Netrebko była kiedyś, gdy podpisała z DG, promowana ponad miarę jakiegokolwiek rozsądku i dobrego smaku. Śpiewaczka o słabszej osobowości i kompetencjach zawodowych prawdopodobnie nie przetrwałaby tak rozbudzonych oczekiwań. Anna przetrwała i to dobitnie świadczy, że artystką jest bardzo poważną i odpowiedzialną. Fakt, że zrezygnowała z tak prestiżowego projektu jak "Norma" w ROH świadczy o niej jak najlepiej i wzbudza mój duży szacunek. Może i otacza się niesmacznym przepychem ale artystką jest najwyraźniej bardzo pokorną i samokrytyczną. Niestety tego nie można powiedzieć o wielu jej aktualnych koleżankach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta się nie narobi a zarobi. Da się opękać ładne kilkanaście lat występów tym samym repertuarem jak pokazuje przykład Gheorghiu no i zawsze można dorobić jakimś koncercikiem. Po co ryzykować nowe role, a nóż skrytykują i notowania pójdą w dół? Tylko gdzie ta pasja do muzyki i chęć poznania. To rzemiosło a nie sztuka!

      Usuń
    2. A po co od razu tak ostro oceniać?
      Jonas Kaufmann nie zaśpiewał w Les Troyens, Piotr Beczała zrezygnował z Hoffmanna i można byłoby mnożyć i mnożyć przykłady ... Sztuka też zweryfikować plany.

      Usuń
  8. Zgadzam się, Calafie i podpisuję obiema rękami. A płyty słuchałeś?

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeszcze nie słuchałem, bo zaległości muzyczne ogromne. Czeka w kolejce ;) Ostatni news jest taki, że na przyszły letni festiwal w Salzburgu szykowana jest "Aida" z Anną i Mutim.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń